"Kiedy ulepszysz teraźniejszość,

wszystko co po niej nastąpi

również stanie się lepsze. "


Paulo Coelho



sobota, 16 maja 2015

Wiary mojej doswiadczenia, cz.1

   A wiec troche o wierze i religii. Odrazu zaznaczam na poczatku: moje przemyslenia i opinie nie maja na celu urazenia nikogo ani - jak to dziwnie sie przewaznie wynurza z debat na takie tematy (rozwine to pozniej) - zmiany czyjegos zdania lub zakazywania wolnosci wyborow. Mowie, co odkrylam, co przemyslalam, co przezylam, a co z tego zostanie wykorzystane to juz sprawa moich czytelnikow :-)

   Wychowalam sie w domu nie bardzo religijnym. Moj ojciec byl ciety na kosciol, ale ciezko bylo okreslic czy wierzy w boga, bo niby cos tam krytykowal, ale pozniej po latach do kosciola choc protestanckiego zaczal uczeszczac. Moja mama wierzy w boga i chodzi czasami do kosciola. Jednak nigdy nie bylo to mocno podkreslane wiec w sumie tez byla to bardziej letnia temperatura wrzenia niz goraca religijnosc. W dziecinstwie bylam prowadzana do kosciola, mialam komunie itd ale nigdy nie mialam silnych emocji z tym zwiazanych oprocz jednej, kiedy nie szlam do kosciola, bo mi sie nie chcialo - poczucie winy. I nie bralo sie ono od rodzicow, ale od zlamywania pewnego przyzwyczajenia i prawdopodobnie podswiadomego wrytego w umysl przeslania - to obraza wzgledem boga jezeli nie bedziesz dni swietych swiecic. Generalnie nie przypominam sobie innych emocji oprocz poczucia winy, kiedy zaniechalam, albo .... nudy kiedy juz w tym kociele bylam. Ciagle to samo, jak komputery na zawolanie tu wstajemy, tu kleczymy, tu klepiemy ciagle to samo. Nudzilo mi sie. Ale jeszcze wtedy nie zadawalam sobie pytan, czy to ma sens i czy bog istnieje. Kiedy czytam swoj pamietnik to napisalam w nim jeszcze jako nastolatka iz wierze w boga, ale nie wierzylam, ze mi dobrze zyczy. Rodzina pijacka i zimna emocjonalnie, szkola w ktorej czulam sie ciagle emocjonalnie terroryzowana, rzeczywistosc, ktora byla dla mnie zbyt ciasna. Az pewnego dnia, nie wiem skad zdecydowalam, ze nie ide do kosciola, bo mi sie nie chce i postanowilam walczyc z poczuciem winy.

   I przyszla niedziela, pamietam to, dziwnie, jakby to bylo wczoraj. Lezalam w lozku. Dochodzila 11, a ja sie nie szykowalam. Moja mama weszla do pokoju i sie zapytala: Nie idziesz do kosciola? Ja tylko pokiwalam przeczaco glowa. Nic nie odpowiedziala. Zostawila mnie w spokoju. Bilam sie z emocjami. Czulam sie winna. Szczegolnie, ze generalnie do dzis jestem osoba, ktora nie lubi mentalnego lenistwa, a wowczas czulam, ze to lenistwo wygrywa razem ze znuzeniem i  nuda w kosciele. Teraz uwazam inaczej. Po prostu sie budzilam. Wynurzalam sie na szersze wody. Ale wtedy mialam wprogramowane poczucie winy, bo tak mnie wychowano poprzez chodzenie na religie, sluchaniu historii religijnych i konsekwencji ich nie przestrzegania itd itd. Ale dziwnie, walczylam. Tutaj wylumacze pewien aspekt dynamicznych aspektow w naszym umysle:

   Emocje i mysli dzialaja na roznych poziomach i moga roznie sie na siebie nakladac. W moim przykladzie, mialam emocje, ktore zostaly we mnie uwarunkowane, ale jednoczesnie nie zostala mi zabrana calkowita przestrzen we mnie, aby to co bylo wcisniete nie zostalo zakwestionowane. Nazywam ta przestrzen wolnoscia mentalna. Ta wolnosc jest niezalezna i bardzo silna, choc w roznym stopniu u roznych ludzi. Ja akurat zawsze wyroznialam sie sklonnosciami do rebelii, wiec naturalnie wewnetrznie cos we mnie ciagle walczy o to aby zewnetrzny swiat mnie nie pochlonal swoimi schematami. Czasami bylo tak, ze generalnie nie bylam naciskana jak w tym przykladzie z religia, ale bylo czesto tak, ze w innych juz bylam a i tak to odrzucalam, bo cos mi nie pasowalo. Jak np. moja mama zawsze naciskala na to abym byla pasywna i ustepowala innym. Nie byl to nigdy moj wybor. Po prostu moj glos wew. byl zawsze bardzo silny. Jednak uwazam, iz mozna takze sie tego nauczyc, lub - bardziej dokladnie - rozciagnac, polepszyc u tych co maja inna strukture psychiczna, do poziomu w ktorej czlowiek staje sie mentalnie bardziej wolny niz mniej. Wowczas, to wlasnie wtedy zaczynamy naprawde decydowac o naszym zyciu, a nie, ze zyjemy wedlug wzorca programowania spolecznego.

   Ale jak walczylam z poczuciem winy? Uzywalam intuicyjnie to co jest uzywane w psychoterapii (ang.) CBT. £amalam automatyczne mysli, bo gleboko wewnetrznie cos mi kazalo sie z nimi nie zgadzac. A ze nic nie robilam w glowie przez cale zycie jak tylko debatowalam sama ze soba.... Wyobrazcie sobie moje zdziwienie po latach, kiedy pierwszy raz uslyszalam o CBT i okazalo sie, ze robie to naturalnie od lat. Mam wiele takich doswiadczen. Poprzez £amanie swoich automatycznych mysli uwalnialam sie od poczucia winy a to dlatego iz wspieralam sie logika i wiedza na dany temat. Najpierw logika. Wiedze zdobylam pozniej. Zadawalam sobie takie o to pytania:
Po co mam chodzic do kosciola?
Czy mnie to buduje?
Skad mam w ogole w glowie idee chodzenia do kosciola?
Czy sama te idee wybralam?
Co naprawde czuje na ten temat?
Co mysle na temat co czuje na ten temat? :-D
Czy to co czuje na ten temat pasuje do tego  kim jestem?
Czy moje poczucie winy ma logiczne podstawy?
A w ogole jaka jest prawda?
Czy chce ja znac?
Czy jestem na nia gotowa?
itd itd

   Debatowalam w glowie na dwie osoby, tak jakbym miala osobe przed soba z ktora rozmawiam. Wczuwalam sie w siebie ale nic nie zostalo zostawione bez sita rozumu. Automatyczne mysli/emocje moge porownac do czegos lekkiego, prostego, nie wymagajacego wysilku w ich przelknieciu. Po prostu sie pojawiaja i tyle. Ludzie, ktorzy reaguja na nie jak po pociagnieciu sznurka, nazywamy reaktywnymi. Inaczej sie dzieje kiedy do takich emocji dodamy samoobserwacje i logiczna, kompleksowa mysl. Droga do reakcji sie wydluza i moze byc bardziej swiadoma i trafna, niz reaktywna. Powstaje wtedy nowa jakosc. Ma sie wtedy takze inne odczucie. Ja odczuwam to jako odczucie glebi, jakby cisnienie, ktore sie zwieksza kiedy nurkujemy w wodach nizej i nizej. Medytacja na przyklad - jest nauka rozrozniania niuansowego stanow emocjonalnych. Na przyklad wiecie, ze poczucie intuicji a poczucie instynktu sie roznia? Kiedy czuje, ze intuicja do mnie przemawia, odczuwam to inaczej niz kiedy robi to instynkt. Ale roznica jest niuansowa. Dlatego tak duzo mowi sie o wczucie sie w siebie, o wsluchiwanie sie w rozne tonacje wlasnych emocji. Wtedy ma sie dostep do wiekszej wiedzy na temat siebie, a wowczas do lepszych wyborow w zyciu.

   Wrocmy do spraw wiary i religii. A wiec moje debaty ze soba trwaly jakis czas. Wytlumaczylam sobie logicznie czemu nie chce juz chodzic do kosciola. Po prostu.... cos mi sie racjonalnie nie zgadzalo, a emocje ktore mam sa jakby takie nadmuchane. No i... ciasno mi....Wiecie jak mozecie rozpoznac ze ktos narzucil Wam idee, ktore nie wybraliscie? Ze w koncu sie od nich uwalniacie. I ja sie uwolnilam. A jak rozpoznac te, ktore jednak choc narzucone naprawde okreslaja Was? Wtedy kiedy je porzuciliscie, wyruszyliscie w podroz zdobywania wiedzy za i przeciw tej ideii, kiedy £amaliscie je na wszystkie strony logicznie i emocjonalnie ale jednak na koncu Wasz rozum stwierdzil, ze to skad wyruszyliscie to jest wlasnie Wasze. Nazywam takie przejscie "odrodzeniem". Bo trzeba sie narodzic na nowo poprzez samotna podroz zdobywania wiedzy o temacie i samym sobie, aby powrocic do tego co jest prawdziwie Wasze.  Uwazam jednak, ze juz nigdy nie wraca sie takim samym i idea takze jest przeksztalcona. Na tym polega rozwoj. Idea zostaje wzbogacona w wiedze i komleksowe emocje, a moim zdaniem to wlasnie prawda, chocby najciezsza jest tym odpowiednim paliwem to osiagniecia tzw. osadzenia w swoim a nie czyims zyciu.
   Tymczasem, jak sie okazalo po drodze, odkrylam jeszcze inne uwarunkowania, ktore napotykalam kiedy zaczelam w koncu studiowac tematy religii, psychologie i filozofie. Na przyklad, strach przed sarkastycznym zartem na temat boga, albo strach przed generalnie powiedzeniem na glos: boga nie ma, a jak jest to nie podobaja mi sie pomysly tworzenia takiej rzeczywistosci na swiecie. Zaczelo to wychodzic powoli, a to dlatego, ze generalnie nie czulam jakiejs presji podjecia decyzji w tej sprawie. Ale jak juz na cos sie natknelam, czulam pewne blokady.

   Moj brat mial troche inna droge rozwoju w tej materii. Byl bardzo wierzacy a do tego sumienny w stosowaniu nakazow typu: szanuj blizniego swego, nie klam, nie kradnij itd. Dziwnie to on najbardziej zinternalizowal nauki zewnetrzne. Jednak takze i on ma nature poszukujaca i nie zatrzymal sie na jednym poletku. Zauwazyl, ze np. wcale nie jest mu lepiej kiedy sie modli, czy kiedy chodzi do kosciola a swiat na pewno nie stosuje sie do jezusowych nauk choc tlumnie chodzi na msze. Wpadla mu w reke ksiazka "Swiat Zofii" i kiedy ja przeczytal oznajmil, ze ta ksiazka zmienila jego zycie. Dorwalam ta ksiazke, bo chcialam zobaczyc co jest tam takiego co zmienia postrzeganie. Ksiazka bardzo jasno objasnia rozwoj ideii w umysle czlowieka. Ukazuje, ze rozwoj ideei ma swoja dynamike, schematy rozwoju, etapy rozwoju, swoja uwarunkowana w psychice czlowieka tendencje na bazie ktorej powstaje. W ksiazce zostaly opisane epoki filozoficzne, tendencje myslenia w tych epokach. Moj brat doszedl do wniosku, ze jak i inne epoki mialy swoja charakterystyke wierzenia i podkreslania roznych ideii, tak i my zyjemy w takim schemacie. W naszej czesci swiata to jeden bog, chrzescijanski bog i religia katolicka. I stracil wiare...

   Ja po przeczytaniu tej ksiazki jakos nie czulam sie poruszona. Moze dlatego, ze zawsze bylam zafascynowana mitologia grecka i jakos podswiadomie rozumialam ze istnieja i inne pomysly na wyzsza forme istnienia. Ciagle nie czulam jakiejs presji okreslenia sie w tej sprawie i zaczelam okreslac siebie jako agnostyk, bo nie wiedzialam w sumie jak jest. Ale kosciol mnie nudzil i jakos mnie nie interesowal. Historie Jezusa, i ukrzyzowania i insze wydawaly mi sie tak malo inspirujace w porownaniu do mitologii. Tymczasem moj brat przeczytal Biblie i jeszcze bardziej utwierdzil sie w przekonaniu o manipulacji ludzkiego umyslu. Nie omieszkal przekazywac mi swoich odkryc, ale ja i tak bylam dziwnie letnia w tym temacie. Mialam wazniejsze sprawy na glowie, ciagle stres w domu, ciagle poczucie zycia w jakiejs klatce, wsrod ludzi, z ktorymi nic mnie nie laczylo. Ale obiecalam sobie, ze w koncu przeczytam ta Biblie, choc nie wydawalo mi sie, ze zrobie to szybko. Skoro w kosciele sie nudzilam, a oni czytali Biblie, to i czytaniem sama sie zanudze.

   I tak lata minely w tym temacie. Zatrzymalam sie na agnostycyzmie, czekajac momentu kiedy cos mnie natchnie i siegne po dalsze poszukiwania w tej materii. I dopiero po jakis 10-15 latach, w ostatnie bozenarodzenie (ciekawe, ze wlasnie wtedy:-)) doswiadczylam jakiegos emocjonalnego natchnienia i siegnelam po Biblie... i tu juz sprawy poszly szybko.

CDN.

Brak komentarzy: