"Kiedy ulepszysz teraźniejszość,

wszystko co po niej nastąpi

również stanie się lepsze. "


Paulo Coelho



czwartek, 25 grudnia 2014

Swieteczne dywagacje.

   Wiec znowu jestesmy tutaj. Jak co roku. Swieta, rodzinne spotkania, obzarstwo, prezenty. Minelo juz wiele lat odkad moja rodzina byla razem, czyli ojciec i matka, brat i siostra i moj piesio Cezar. Teraz jest tylko mama i siostra, bo brat ucieka w tym czasie jeszcze dalej od swoich ciezkich wspomnien, a Cezar odszedl juz do krainy wiecznych £owow. Ojca nie widzialam juz jakies 15 lat, slysze o nim od czasu do czasu od swojej ciotki. W tym roku nie jestem na Swieta w Polsce, bede po Swietach. Mialam czas na przemyslenia  i nowe odkrycia dotyczace tego czasu. I oczywiscie chce sie nimi z Wami podzielic.

      Swieta byly w moim domu zawsze bolesne. Moj brat do dzis bardzo je  przezywa, dlatego od nich ucieka lub wyladowuje emocje na nas. Jest wiezniem uwarunkowania ze swojego dziecinstwa. Przed swietami zawsze byla jakas pijacka awantura mojego ojca i czerwone oczy mojej mamy. A potem zasiadalismy do stolu wigilijnego w takim a nie innym nastroju. Moj brat ciagle ma te same uwarunkowane odczucia. Nawet odejscie ojca nic nie zmienilo. Projektuje swoje emocje na nas, na ludzi, ktorzy mu nic nie zrobili ale symbolizuja rodzine, w ktorej bylo cierpienie. Nie doswiadcza zycia, nie rozwija sie, reaguje agresja na wszelkie zmiany, chocby renowacja mieszkania. Pol roku temu moja mama zdecydowala sie na renowacje lazienki. Moj brat zareagowal jakby caly jego swiat runal. Slowa ktore wypowiadal i zachowania byly niebywale dramatyczne. Moja mama zawsze sie temu poddawala tak jak poddawala sie ojcu i jego bolom z przeszlosci, gdzie ja z drugiej strony zawsze walczylam o uwolnienie. Jak wspomnialam we wczesniejszycm poscie, zroznicowanie systemowe bylo zawsze moim mocnym punktem. Nigdy nie pozwolilam aby system rodzinny, szkolny, spoleczny wplywal na moj zdrowy rozsadek. Ale to nie oznacza, ze mnie jednoczesnie nie bolalo. Bolalo. Tutaj wchodzi zarzadzanie emocjami, posiadanie wiekszej a nie mniejszej kontroli nad swoimi emocjami. Bo one zawsze sie budza. Taka jest natura istot zyjacych, nawet roslin. I nie ma w tym nic zlego, ale jest trudno. Trzeba to zaakceptowac i uzyc analizy, czy chce za tym podazyc czy nie? Czy jest madre aby za tym podazyc? Czy chce aby ktos mial wladze nad moim zyciem? Ja czulam bole emocjonalne ale zawsze walczylam przeciwko poddaniu sie nim. Dlatego sie rozwijam. Moj brat nie. Myslalam o tym troche i skupilam sie na podstawowym przekazie, ktore w nas zaprogramowano poprzez Swieta Bozegonarodzenia. Mianowicie dwa slowa: swieta rodzinne, 


      Wszedzie trabia o tym, ze sa to swieta rodzinne, bo oto Maria poczela Syna i teraz sa Swieta Rodzina. W tym czasie ludzie, ktorzy tej rodziny nie maja, albo maja tylko jest tam wiele bolesci odczuwaja swoje nieszczescie jeszcze mocniej. Jak moj brat, choc minelo juz wiele lat. Srodowisko bardzo naciska. Sama doswiadczam reakcji na ten temat. W tym roku nie bylam w domu 24 grudnia, tak wyszlo. I wowczas wszyscy zaprogramowani jak jeden maz sypia reakcjami:oooo, i co bedziesz robic w Wigilje. Odpowiadam, spac, musze napisac esej, a potem lece za pare dni. I znowu reakcje: ooo, to bedziesz sama? Gdybym sam/sama nie wyjezdzal/a to bym/smy Cie zaprosili. Niezrozumcie mnie zle, na jednym poziomie doceniam ich gesty, jednakze na drugim czuje, ze w ogole nie maja nic wspolnego ze mna tylko z programem pt. "Swieta Rodzinne." Bo ja smutna nie bylam i nie jestem. Dlaczego? Bo sie rozwinelam do tego punktu, ze uwolnilam sie od tego spolecznego rytualu i mam do niego zdrowy stosunek. Zdrowy stosunek znaczy dla mnie: jezeli jestem w domu nie mam nic przeciwko obiedzie z rodzina w swieta, dawaniu prezentow co lubie itd. Nie boli mnie to a nawet cieszy, bo ich lubie choc wkurzaja mnie nie raz, jak na rodzine przystalo. Chce z nimi usiac bo akurat jest wolne, nie widze powodow aby nie usiasc, luz. A z drugiej strony jak tego nie zrobie, tak jak teraz bo bede pozniej, takze jestem ok, nie jest mi z tym zle, wprost przeciwnie, spokoj jaki odczuwam jest na pewno swiety :-) To sie nazywa wolnosc mentalna. Jest takie powiedzenie:

U medrcow dym ciagle sie tli, ale nie przylega on do scian.


    Za tymi myslami przypomnialo mi sie to co sie uzywa w terapii poznawczo-behawioralnej. Tam czlowiek przylepia swoje jestestwo do spolecznych, powszechnych zasad, nie pytajac siebie, czy naprawde reprezentuja nas. Kiedy zylam w Polsce, presja bycia z rodzina w okreslonym czasie jak swieta, wesela (nie wazne, ze raz na rok), posiadania rodziny itd byla przeogromna. I przez dlugi czas trzepotalam sie w tym jak mucha w pajeczynie. Czulam (emocje czyli odczuwanie wplywu): ja tego nie mam. Wiec musi byc zle, cos musi byc nie tak (i poczucie, ze cos jest nie tak). A wtedy moj kognitywny mozg zadawal pytania: ale dlaczego? kto tak mowi? (i kontra. Emocje opadaja). Czesto podejrzewalam u siebie schizofrenie, dopoki nie doczytalam, ze myslenie na temat swojego myslenia do zdolnosc niebywala :-D I tak sie pewnie dzieje z ludzmi, ktorzy odczuwaja samotnosc w ten czas. To spoleczenstwo powoduje, ze jest to dla nich odczuwalne jeszcze bardziej w tym czasie, nie koniecznie jest to naturalne. Gdyby zyli w innym srodowisku, nie odczuwaliby samotnosci bardziej bo nikt by im nie wkladal do glowy na ulicy, poprzez media itd, ze pewnie tak odczuwaja skoro to swieta rodzinne. Chcialabym aby swieta rodzinne byly codziennie i aby rozszerzylo sie to na ludzkosc po prostu. Wtedy codziennosc bylaby lzejsza. A tak to co widze w swieta? Pelno ludu w supermarketach, stres, gotowanie, a o historiach przy stole na pewno nierodzinnych mozna by ksiazke napisac. 

    W tym roku jeszcze jedno wazne natchnienie mnie nawiedzilo. W koncu zabralam sie za czytanie Biblii aby zrozumiec o co te cale Halo. To jeszcze bardziej mnie zroznicowalo. Zaznaczam, ze nie mam na celu nikogo urazac. Ale takie jest moje zdanie, zreszta nie tylko moje zdanie. Takie sa fakty.

   Od dawna zabieralam sie za przeczytanie Biblii, najbardziej rozpowszechnionej ksiegi na swiecie. Sama wychowalam sie w katolicyzmie i choc nie zinternalizowalam tej religii za bardzo, jednak zylam wsrod niej wiec musiala miec jakis wplyw na mnie. W dziecinstwie moja mama chodzila z nami do kosciola, ale nigdy mnie do tego nie zmuszala. Kiedy zdecydowalam pewnego piekna dnia, ze nie ide, pozostawila to mojej decyzji. Jednak nasz kraj jest nadal bardzo zatopiony w tej religii, I tak swieta bozego narodzenia kojarza sie nam z katolicka religia, narodzinami syna boga (swiadomie pisze z malej litery). Czesto wierzacy sie dziwia, czemu ateista obchodzi te swieta. Jednak dla mnie jest to racjonalne. Jezeli oddzieli sie rytual od religii czyli wiary w prawde a wiedzy na temat prawdy, swieta wygladaja calkowicie inaczej. Dla mnie wygladaja tak jak swieto rzucania wiankow do wody, czy indianskie tance w okol ogniska z prosba do bogow o dobre lowy. Rytualy, ktore nadaja czlowiekowi sens duchowy sa prawda wewnetrznych procesow czlowieka ale nie prawda rzeczywista. I nie mam nic przeciwko nim, jezeli nie traktuje sie ich powaznie do stopnia wypluwania jadu na zewnatrz. Nie mam nic przeciwko swietom jakimkolwiek. Dla mnie to dobry powod aby sprawic aby nasza rzeczywistosc byla roznorodna, bardziej kolorowa. Tutaj Swieta Bozego Narodzenia tam rzucanie kolorowym pudrem w swieto Holi, a gdzies indziej Swieto Matki Ziemi, ktore sa obchodzone przez Indian (a co dziwne, rytualy podobne do tych co opisuje Biblia, choc wierzenia Indian sa starsze niz sama ksiega).

    A wiec po przeczytaniu Biblii poczulam jeszcze wieksze uwolnienie. Dodalo to do mojego rozumowania swiata. Takiego boga jakiego tam opisuja nikomu nie zycze. A jak zaczelam czytac historie powstawania Biblii z trescia Pisma to juz wszystko stalo sie dla mnie jasne. Nie bede teraz rozpisywac sie wiecej na ten temat bo poswiece na to caly post, jednakze rozumienie uwalnia z emocjonalnego uwiklania. Taka jest psychologia naszego umyslu. Co sie zrozumie to odpada.  Jednakze aby zrozumiec trzeba jak to mowia medrcy "umrzec i narodzic sie na nowo" a proces umierania moze byc bardzo bolesny dla niektorych. To co sie zinternalizowalo emocjonalnie poprzez lata jako prawde moze takze nas niszczyc. I mam na to dowody za kazdym razem kiedy zasiadam do pracy z klientami. 

   Konczac moj post swiateczny chce Wam zyczyc, abyscie spedzili ten czas wolny spokojnie i bez stresu. Abyscie byli dobrze zroznicowani i raczej sie bawili swietami niz mysleli o tym jako o obowiazku. Tym co nie jest dane przezywanie swiat tak jak zostali nauczeni, ze powinni, radze stworzyc swoj wlasny rytual w ten czas. Nawet jezeli oznaczaloby to, bycie samemu. Nauczcie sie byc samemu, bo nie ma wiekszej rodziny na poczatku jak Wy sami dla siebie, a pozniej inni. Mowie o ulozeniu to sobie w glowie w takiej wlasnie kolejnosci. Z pustego dzbana nic nie nalejesz. Wlaczcie muzyke lub sluchajcie ciszy, utworzcie rytual gotowania, to co najbardziej lubicie. Obejrzyjcie film, ktory daje Wam radosc. To moze byc czas spotkania z Waszym wewnetrznym zrodlem energii. A Ci co maja kontakt z tym zrodlem - moim zdaniem - to wlasnie oni sa blogoslawieni :-)


Merry Christmas!!!

sobota, 6 grudnia 2014

Pude£ko

Witajcie moi Czytelnicy,

       tak, zyje, zyje. Wszystko przyspieszylo ostatnio poniewaz juz w lutym koncze szkole. Obecnie mam kilka esejow do napisania, plus po glownej pracy praktykuje w klientami jako psychoterapeuta. Mowie Wam jakie szczescie mnie ogarnia kiedy zasiadam na fotelu i podrozuje z druga osobe przez jej zycie. To musi byc pasja. Jednak czasami marzy mi sie taka maszyna, ktora podlaczylabym do swojego mozgu i ktora spisywalaby moje myslenie, filozofowanie, konkluzje itd jako posty dla Was. Byloby to o wiele latwiejsze i szybsze niz spisywanie tego juz "po" kiedy zycie jest wypelnione po brzegi. Szczegolnie, ze slowa moga ograniczac a mysli szybko znikac. Slowa nie lapia tyle niuansow, ktore wyczuwam i ktore ciezko przypisac czemukolwiek. Kiedy siedze w swojej glowie czuje wieksza wolnosc. Jednakze problem jest w tym, ze tylko ja tam siedze.... Nikt nie ma tam dostepu a chce ten dostep dac aby czerpal kazdy kto chce czerpac. Bo oprocz bycia introwertykiem gdzie czuje sie super z sama soba i w ogole nie wiem co to znaczy miec potrzeby socjalizowania, mam takze potrzebe dzielenia sie tym co w ciszy zrozumialam. Bo moja potrzeba jest inna forma spolecznego zwiazku - zwiazku glebszego, trudniejszego ale mysle, ze bogatszego. Bazuje to na podstawach humanizmu. W ciszy jednak nie wielu umie przebywac. A moim zdaniem wlasnie tam nasz wewnetrzny glos jest slyszalny najglosniej. Nie jest wowczas zagluszany przez dystrakcje dnia codziennego albo nie ignorujemy go az tak bardzo. Moj glos byl zawsze glosny od dziecka. Swiat probowal mnie zmienic wedlug swoich regul nie raz. Poprzez swiat mam na mysli rodzinny system, szkole, prace, zycie prywatne. Ale nigdy nie potrafilam zignorowac glosu w sobie, ktory sposrod tych systemow byl najsilniejszy. Coz robic... ;-)


     Aby podzielic sie co ostatnio zaprzata moje mysli to wlasnie natura systemu. W ostatnim poscie napisalam na temat szkoly i dynamiki w niej. System obejmuje takze nasza rodzine, prace, spoleczenstwo itd i tam pojawiaja sie zasady dynamiki grupowej. Osobiscie w kazym systemie mi ciasno. W kazdym systemie zachodzace dynamiki wydaja mi sie na poziomie mojego obserwowania stada szympansow. Nie chce tu nikogo obrazac. Tym jestesmy. I moim zdaniem dopoki nie zrozumiemy fundamentow ludzkiej natury nie osiagniemy jej wyzyny. Czyli jezeli nie nauczymy sie chodzic, latac tym bardziej sie nie nauczymy. Ale ludzkosc chce odrazu latac! I ma glowe w chmurach ideii jednak podskornie dzialaja podstawowe biologiczne mechanizmy i to nasze latanie jest jak ciagle uderzanie w mur.


    Kiedys wklejalam Wam chyba ta opowiesc:


1. R. Stephenson umieścił w klatce 5 małp oraz drabinę z bananami na jej szczycie.Za każdym razem, gdy małpa wchodziła po drabinie, aby zabrać banany, naukowiec włączał zimny prysznic, który oblewał wszystkie pozostałe małpy.

2. Po jakimś czasie, zawsze gdy małpa chciała wejść po banany, pozostałe małpy ją biły, zniechęcając do wchodzenia po drabinie. W efekcie po pewnym czasie żadna małpa nie chciała już wchodzić na górę.

3. Stephenson postanowił zamienić jedną małpę, wprowadzając nową. Pierwszą rzeczą, za którą się zabrała nowa małpa, było oczywiście wejście na drabinę. Natychmiast (nie wiedząc nawet dlaczego) dostała lanie od pozostałych małp.

Wyobraź sobie zdziwienie na jej twarzy, gdy obrywała tylko dlatego, że chciała sięgnąć po ulubiony smakołyk. Po kilku bijatykach odechciało jej się wchodzenia na drabinę.

4. Gdy następna małpa została podmieniona, wydarzyło się dokładnie to samo. Przy kolejnej również. W końcu wszystkie małpy zostały podmienione.

5. Co zostało? 5 małp, które nigdy nie padły ofiarą zimnego prysznica, bijące każdą, która chciała wejść po drabinie.


Koncze niedlugo juz moja druga szkole i ciagle mam takie same doswiadczenia i przemyslenia na ten temat. A mianowicie....

    Szkola (jak i wiele innych systemow) jest jak male pudelko. Uczy Cie tylko to co to pudelko obejmuje. Nie wspiera ucznia w sieganiu mysla po za pudelko. Nie wspiera wizji, procesu tworczego opartego na kreowaniu nowych rozwiazan, mysli, czy ideii. Jezeli zaczynasz kwestionowac to co jest w pudelku, szkola (system, nauczyciele itd) sciaga Cie w dol i mentalnie bije po glowie. Bo co ty mozesz wiedziec, skoro dopiero zaczynasz nauke?Tyle, ze wizja nie pochodzi od dyplomow, a umiejetnosc siegania do "bigger picture" nie wynika z nauczania. Wynika to z pracy wyobrazni i z umiejetnosci tworzenia perspektywy, z wlasnej tendencji i pasji do szukania odpowiedzi poza znany system. Z odwagi w spojrzeniu prawdzie w oczy wiekszej niz pudelko. Jest to wewnetrzna umiejetnosc. Jezeli tysiace razy system sciagal Cie w dol, to znaczy, ze wprawiales system w stres pochodzacy od kwestionowania stalosci tego systemu. To jest niekomfortowe dla tych co zyja tym systemem. Wowczas slyszysz "A co Ty mozesz wiedziec jak nie jestes ekspertem?". Tyle, ze jak poszlam do specyficznej szkoly, jak w moim przypadku psychologii, osobiscie na pusta gebe tam nie poszlam jak moze co nie ktorzy. I siedze w tych lawkach i slysze teksty, o ktorych myslalam i ktore przelamalam kiedy mialam 15 lat. Opuscilam juz to myslenie dawno temu i stworzylam cos nowego. I jak przekonac pudelko, ze umyslu nie da sie zamknac w malej przestrzeni i ze wiesz wiecej niz jego przedstawiciel?

Bardzo dobry wywiad na ten temat z Mateuszem Grzesiakiem

     Jest taka teoria stworzona przez Murray_Bowen na temat systemow rodzinnych ale takze obejmuja wszelkie systemy. Mowi on tam miedzy innymi na temat zroznicowania wewnetrznego (differentiation-of-self). Co ciekawe Buddyzm nazywa to detachment czyli odlaczenie, a o tym takze wspominal moj ulubiony Anthony De Mello. Zroznicowanie nastepuje wtedy, kiedy w systemie jestesmy w kontakcie emocjonalnym z reakcjami w nas i na zewnatrz ale one nas nie kontroluja. Innymi slowy, nie reagujemy impulsywnie, reaktywnie na zewnetrzne sytuacje ale przybieramy bardziej obiektywna postawe. Wowczas jestesmy wstanie argumentowac temat a nie wytykac personalnie komus jego osobowe punkty. Jezeli w argumentacji zaczynamy rzucac teksty typu " bo Ty zawsze tak czy siak, bo jestes klotliwy, co za ignorancja" itd oznacza to, ze reagujemy na poziomie zwierzecego mozgu, a nie wyzszego poziomu, ktory ma za zadanie pomoc nam w balansie zachowawczym. Moim zdaniem po to go mamy a Bowen uwaza, ze to wlasnie ta czesc rozni nas od prostszych form zycia. Tylko jestesmy na etapie gdzie malo ta czesc uzywamy. Dalej, czesto jezeli czujemy, ze przegrywamy jakas debate uruchamiaja sie w nas ukryte programy na temat naszego poczucia wartosci. Uwazam, ze szczegolnie w Polakach jezeli zostanie udowodniona niewiedza, jest to brane jako afront i wowczas zaczyna taki czlowiek walczyc jak maly agresywny zwierzak. Jezeli jestesmy dobrze zroznicowani, wowczas nie myslimy o sobie, ze wiemy, albo powinnismy wiedziec wszystko i brak wiedzy bedzie nas motywowal do zdobycia tejze wiedzy. Bez personalnych reakcji. Natomiast jezeli cos jednak wiemy, bedziemy debatowac ta wiedze bez impulsywnych reakcji. Bowen nazywa to dojrzaloscia. Dojrzala osoba nie reaguje impulsywnie jak dziecko, tylko potrafi sie skontrolowac i widziec szerzej niz male pudelko. 

    Ale ciezka to praca jezeli patrzymy na nasz system spoleczny i widzimy, ze nawet w szkole od samego poczatku jestesmy usadzeni w pudelku i lepiej sie nie wychylaj. I ja bedac w szkole psychoterapii nie doswiadczylam niczego lepszego, niestety.... A niby powinne tam byc osoby, ktore cholubia roznorodnosci ludzkiej, ktore daja duzo przestrzeni na bycie soba tak jak to sie robi na terapii. Ale nawet tam pudelko jest pudelkiem i tyle. Cale szczescie jestem dzieckiem Wewnetrznego Nauczyciela. I On ma najglosniejszy glos!

Milego weekendu!