"Kiedy ulepszysz teraźniejszość,

wszystko co po niej nastąpi

również stanie się lepsze. "


Paulo Coelho



niedziela, 22 listopada 2015

Seria mi£osna - Pomiedzy Dwojgiem cz.1

   W poprzednim poscie mowilam o Mi£osci Niezaleznej. Takiej, ktora pochodzi z wewnetrznego zrodla i niewiadomo jak sie tam znalazla. Jest to motywacja, jakis ciagly zachwyt nad wybranym przez siebie aspektem, zrod£o zyciowej energii. Dzis pogadam sobie o mi£osci pomiedzy dwojgiem ludzi. Od wiekow tegie g£owy staraja sie rozpracowac czym ta mi£osc jest, na czym polega i co sprawia, ze ludzie sie ze soba £acza. Jeden aspekt ciekawi mnie najbardziej, mianowicie poszukiwanie recepty na d£ugi zwiazek. Tak jakby to byl ten w£asciwy rodzaj relacji miedzyludzkiej, najbardziej szlachetny i trzeba znalezc na to sposob. Tyle ze, czemu nikt nie zadal sobie pytania, ze skoro trzeba znalezc na to sposob to raczej wynika to z przekonania niz stanu faktycznego natury? Wiec zaczynajmy.

   Zaczynajac znowu od podstaw naszej natury, mi£osc jest emocjonalnym zjawiskiem, ktore ma jakies zadanie. Zadaniem tym jest poczucie wiezi, ktora prowadzi do prokreacji, ale takze poczucie wiezi, ktora wplywa na nasza psychike i chroni nas przed zagrozeniami w odrebie naszego gatunku (spo£eczny poziom). Takie przynajmniej sa teorie antropologow, biologow, psychologow i inszych. Z perspektywy biologii wiemy, ze reakcja naszego mozgu na widok obiektu pozadania reaguje uwolnieniem dopaminy, vassopresiny, endorfin, nasze cia£o migda£owe szaleje a oksytocyna, odpowiedzialna za poczucie wiezi zalewa neurony. Badacze mi£osci mowia, ze tak naprawde zakochujemy sie w mozgach innych osob, a nie poprzez wizualne aspekty, ktore media tak usilnie wzmacniaja. Ale "w mozgach" nie oznacza w intelekcie, czy inteligencji, chodzi tu o neurochemiczne procesy. Np. feromony okazaly sie bardzo waznym czynnikiem w procesie zakochania. Zakochanie moze prowadzic do zaangazowania, wspolnego dazenia do celu jak dzieci, czy po prostu towarzystwo w zyciu. Z perspektywy ewolucji, chec kochania i bycia kochanym ma swoje uzasadnienie w przetrwaniu i w podaniu genow dalej. Z perspektywy psychologicznej natomiast mi£osc moze byc porownana do, po prostu, dazenia do przyjemnosci, do szczescia, do poczucia znaczenia w zyciu a takze moze to byc ucieczka od samotnosci, poprzez strach bycia samemu lub dyskomfort wynikajacy z braku poczucia przynaleznosci. 

   Ale odejde troche od naukowych teorii i podziele sie z Wami swoja obserwacja i konkluzjami w tej sprawie. Obserwuje swiat wnikliwie odkad pamietam. Kiedy dorastalam w Polsce, obserwowalam ludzi i sluchalam powtarzajace sie teksty jakimi ludzie siebie karmia. To co wyczuwalam i obserwowalam nie bylo w zgodzie z tym co slyszalam. Mianowicie ludzie mowili "mi£osc jest najwazniejsza", "znajdziesz ta swoja druga po£owe", "zwiazek z drugim czlowiekiem jest tym fundamentem w zyciu" " jak kiedys bedziesz miec meza i dzieci..." etc etc. Tyle, ze kiedy obserwowalam ich zachowania, zycie, reakcje, nigdy nie czulam, ze sa tak naprawde szczesliwi. Mialam poczucie jakiejs szarady. Pozostalo mi to na dlugo szczegolnie, ze nigdy nie bylam podatna na romantyczne fantazje na temat milosci. Moja mama uwielbia ksiazki i filmy mi£osne. Wzrusza sie na nich i karmi sie takimi marzeniami. Ale ja twardo stapam po ziemi i moim zdaniem schemat mi£osci na ca£e zycie, tego jedynego/jedynej przenaczonej dla nas bierze sie po prostu z uk£adanki spo£eczno-historyczno-kulturowej. I kiedy sie nad tym g£ebiej zastanowic, ma to sens czemu jest tyle rozwodow, tyle zmian partnerow w zyciu i braku checi by ciagnac cos, co po prostu nas juz nie buduje. Oczywiscie, zdarzaja sie wyjatki. Zaznaczam, ze jezeli mowie o czyms jak jest, mowie o tym, ze tendencje sa takie a nie inne, ale zawsze sa wyjatki. Tyle, ze wyjatki potwierdzaja regu£e.

   Generalnie uwazam, ze zwiazki rozpoczynaja sie ze slepoty racjonalnej. Poprzez chec bycia w zwiazku, poprzez osrodek nagrody jaki jest pobudzony przy spotkaniu osoby, idziemy w to slepo jak dziecko za cukierkami. Jezeli jeszcze gra w nas chec posiadania rodziny, dzieci, szczegolnie w kraju gdzie wszyscy maja taki sam pomys£ na zycie, wowczas jest jeszcze wieksze prawdopodobienstwo, ze bedziemy slepi na rzeczywisty obraz osobnika. Szczegolnie zauwazam to u kobiet i moze wiaze sie to z tym, ze kobiecy czas prokreacji jest ograniczony. Mam czasami wrazenie, ze juz po prostu nie bylo nic lepszego i osoba sama siebie przekonuje, ze to jest to i stara sie racjonalizowac sygnaly, ktore ewidentnie moga byc martwiace. Tlumaczy partnera, szuka wymowek itd itd. U facetow jest o tyle lepiej, ze im starsi tym ciagle maja szanse na rodzicielstwo, no i podobno sa jak wino.... hehehe. Ja akurat nie gustuje w duzo starszych, wiec nie wiem o co chodzi :-D Nastepnie, to co mnie zastanawia, to te przekonanie, ze musi byc na zawsze, a jak tak sie nie stanie, to mowi sie, ze to porazka. Przypatrzmy sie temu. Uzyje do tego malzenstwa, choc wiemy, ze teraz nie trzeba sie hajtac. Jednak ta historia organizacji spolecznej moim zdaniem jest g£ownym powodem internalizacji przekonan dzis zyjacych ludzi na temat zwiazku i mi£osci pomiedzy dwoma osobami. A zaczyna sie to rozpadac dlatego, ze zmienily sie wp£ywy, ktore ksztaltowaly i ograniczaly wybory czlowieka takie jak: ekonomia, kultura, religia etc. Sa dostepne polskie napisy (settings-subtitles - polish).





   I tak spo£eczne teksty (ktore jak zwykle sa moimi ulubionymi zabawkami do £amania) na temat rozpadow zwiazkow w naszym nowoczesnym swiecie sa:
 - kiedys ludzie naprawiali, a teraz sie wymienia,
 - teraz ludziom sie juz nie chce, mysla tylko o sobie (egoisci, narcyzi),
 - rozwod po 20 latach? - to moja porazka
 - nie ma stalego zwiazku? cos z Toba jest nie tak,
 - ludzie chca prowadzic hedonistyczne zycie,
 - nad zwiazkiem trzeba pracowac.

   To zabierzmy sie za to.

   Po pierwsze, kiedy uslyszycie, ze "kiedys to bylo dobrze, bo bylo tak a nie inaczej" radze zabrac sie za poczytanie troche antropologii czy historii. Nic kiedys nie bylo lepiej. Kiedys wcale nie bylo prawdziwiej i glebiej. Bylo po prostu inaczej, bo byly inne czynniki, ktore ksztaltowaly postawy, ale nic nie mialy z szlachetnych przeslanek. Kiedys ludzie nie rozwodzili sie, ale to nie oznacza, ze gdyby mogli to by tego nie zrobili. Religia, kultura, miejsce kobiety w spoleczenstwie (czyli dom i czynniki rozrodcze) nie pozwalaly na inny stan rzeczy, chyba, ze mialo sie w sobie si£e buntownika. Ale moglo sie to skonczyc jak w tym filmie Anna Karenina. Swietnie zrobiony film - polecam.
Kiedys ludzie nic nie naprawiali, tylko sie adaptowali i tkwili w zwiazkach, bo tak to zinternalizowali, ze trzeba. Wielu z nich na dodatek przekonalo samego siebie w swojej glowie, ze sa tam z milosci. Nie wypadalo mowic inaczej. Po wielu latach, nawet jak czasy sie zmienily i ma sie wieksza wolnosc wyboru, ciezko jest zburzyc cos co nasz mozg przyjal juz jako czesc siebie. Romantyzujecie na temat jak to jedno umiera a drugie idzie za nim? To nic innego jak zakorzeniony w swojej rzeczywistosci mozg, gdzie przez wiele lat istnial tak samo, a kiedy cos sie zmienilo dostaje wstrzasu. Starsi ludzie moga tego nie przezyc. Slyszeliscie o mlodych tak umierajacych jeden po drugim? Nie. Bo tu nie chodzi o to, ze tak bardzo sie kochali, ale o to, ze tak bardzo sie do siebie przyzwyczaili. Wiem, ze to moze brzmiec cynicznie szczegolnie dla romantykow, ale bazuje na wiedzy i jak mowilam juz - staram sie widziec, a nie sobie malowac swiat na rozowo. Jestem wielkim zwolennikiem realizmu, bo wtedy choc bedzie mozna cos z tym robic, a jak sie k£adzie na swiat fantazje to ciezko cos tu zarzadzic. 

   Nastepne, ludzie mysla tylko o sobie. To juz wyjasnilam w poprzednim poscie. Wszyscy myslimy. Nie da sie opuscic siebie, chyba, ze chce sie szybko zejsc z tego swiata.

   Rozwod po 20 latach, to porazka - ano ja mysle, ze to akurat osiagniecie. I zaloze sie, ze wiekszosc z tego i tak bylo rozterka pomiedzy wiara, ze trzeba do konca zycia, bo to jest szlachetniejsze i prawdziwsze, a swoim strachem bycia sama ze soba. I gdzie jest napisane, ze to musi trwac cale zycie?

   Dalej, brak stalego zwiazku wcale nie musi oznaczac, ze cos jest z osoba nie tak. Kiedy wybuchla wielka afera Tigera, ktory bzykal sie ze wszystkim co sie rusza (albo prawie:-)) przy tym odgrywajac przykladnego meza i ojca jak tradycja nakazuje, swiat sie zbulwersowal. A ten poszedl na leczenie dla seksualnie uzaleznionych. Czemu nikt nie pomyslal, ze czlowiek po prostu nie jest reprezentantem tradycji w ktorej przyszlo mu zyc? I ze byl na tyle nieodporny, ze zamiast byc uczciwy ze soba, czego chce i kim jest, to wybral podlozone przez spoleczna presje oczekiwania. W koncu kto chce byc oceniany jako pustak?  Natomiast swoje ukryte przed swiatem preferencje uwalnial gdzie popadnie liczac, ze nikt sie nie dowie. Czy nie uczciwiej byloby nie udawanie kim sie jest? No ale czy swiat na to pozwoli?
   I tu odniesmy sie do kolejnego, ze ludzie chca zyc hedonistycznie. Spojrzmy na definicje. Hedoizm oznacza proste przyjemnosci bez zbednego bagazu i glebszego wysilku. Natomiast eudajmonia to taka, ktora niesie wysilek a przy tym znaczenie dla osobnika. Rozrozniamy szczescie hedonistyczne i eudajmonistyczne. I tu zawsze zadaje pytanie: dlaczego kazdy musi miec takie same preferencje co do aspektow zycia? Jezeli ktos chce zyc w dlugim zwiazku i poprzez wysilek wkladany w jego przetrwanie uruchamiaja sie w nim poklady zadowolenia, nie oznacza to, ze takie same reakcje chemiczne wystepuja u kazdego osobnika w takim samym aspekcie. Moze dla Tigera gra w golfa to szczescie eudajmonistyczne (MN), a reszta to hedonizm. Dopoki bylby w tym szczery, to nikomu nic do tego. Tak jak mowilam, moim zdaniem zewnetrzne wplywy ujednolicaja czlowiecza nature, ale poniewaz nasz mozg jest najbardziej skomplikowana biologiczna maszyna, to chyba logiczne, ze musi sie tam i dziac roznie. 

   Przynosi to teraz pytanie: co sprawia, ze zwiazki dzialaja? Ciagle slyszymy te pop psychologiczne teksty, ze nad zwiazkiem trzeba pracowac. Zawsze sobie wtedy mysle: ide do pracy, musze pracowac, wracam do domu, nadal musze pracowac. No ilez mozna?
Ja uwazam, ze dopoki jest wewnetrzna motywacja, ktora bazuje na tym, ze wiecej jest tego dobrego niz zlego, to nie ma pracy nad zwiazkiem. Samemu, naturalnie dazy sie do poprawy, do rozwiazania konfliktow i nieporozumien. Naturalnie czlowiek sie stara aby usunac przeszkode na drodze, jest elastyczny. Dla mnie to nie jest praca. Kiedy zaczyna to byc praca, wowczas bym sie zastanowila, z jakich pobudek jestem w zwiazku. Z tego, ze uwierzylam iz tak trzeba? Oczywiscie jak sa dzieci sprawa sie komplikuje, ale nie wyobrazam sobie aby dzieci byly powodem zycia w klatce, jezeli naprawde nie czerpie sily i radosci z calosci. Czesto ludzie biadola, ze uczymy dzieci tego, ze mozna sie latwo rozstac. Moim staniem gorzej jest kiedy uczymy dzieci, ze zwiazki ludzkie sa stale i niezmienne. I tak tworzymy kolejne pokolenia ludzi, ktorzy nie radza sobie ze zmianami w relacjach. Dzieje sie wtedy jak z tymi staruszkami - sa zbyt ucementowani w jednej rzeczywistosci i nie ma juz miejsca na elastycznosc.
W nastepnym poscie dam troche danych psychologicznych na temat zwiazkow, czym sie charakteryzuja te udane i co psychologia odkryla na temat ich dzialania.


Do nastepnego.




3 komentarze:

Unknown pisze...

Nie wypowiem się na temat wątku, a całego bloga, bo zwyczajnie w świecie nie wiem, gdzie jest na to odpowiednie miejsce. Przeczytałem kilka postów - niestety czas nie pozwala mi się na zapoznanie z całym Twoim dorobkiem blogowym - które zamieściłaś na przestrzeni lat. Zacząłem od Twojego wywodu na temat "dobrego człowieka" i trudno nie zgodzić mi się z kilkoma kwestiami, które poruszyłaś. Ogólnie sam zastanawiałem się wielokrotnie nad rzeczami, które na blogu zapisujesz. I gdybym nie dostrzegał jego wartości, wcale nie pisałbym tego komentarza, bo zwyczajnie żal by mi było tych paru kliknięć.

A o co mi właściwie chodzi? Wpadłaś w pętlę negacji. Podważasz praktycznie wszystko, co istnieje, albo doszukujesz się jakiś głębszych przesłanek, głębszych refleksji, tam, gdzie ich nie ma. I wszystko to, czy chcesz, czy nie, przepełnione jest jadem lub niechęcią - jakaś mizantropia, żal. Wydaje mi się, że mija się to z Twoim celem, jakikolwiek by on nie był. Bo to tak, jakbyś rzuciła rękawicę życiu, wyzywając je na pojedynek. Ale czy warto wyzywać życie na pojedynek? Jest jedno, a uwierz mi, zakopanie się w rowie pełnym nienawiści do otoczenia to najgorsza możliwa droga.
Piszesz o samodoskonaleniu, i chwała Ci za to, ale sam się kiedyś w to zapędziłem - identycznie jak Ty - a mianowicie - w pewnym stopniu samoświadomości i rozumieniu świata, zaczynasz go nienawidzić i dostrzegać jego absurdy, które tak skutecznie wyłapujesz. W czym więc problem? To, nie wszystko, ale spora część, jest płytkie. Może kiedyś było lepiej, ale nowsze posty są najzwyczajniej okraszone płytkimi refleksjami, coś jak dziecko, które dopiero odkrywa "O! Mam palce! Patrzcie, ja, właśnie ja, odkryłam, że mam palce!". To krzywdzące porównanie, ale myślę, że ładnie obrazuje mą myśl. Nic nie jest czarne, ani białe (jak nienawidziłem tego stwierdzenia...).
Możesz zarzucić, i będziesz miała rację, że sypię ogółami, ale, jak wspomniałem, rysuję Ci obraz, jaki widzę, czytając ten blog. Postaraj się wnikać trochę głębiej, znajdować także pozytywy i - co najważniejsze - nie traktować ludzi jak marionetek w czyjejś grze, bezbarwnych, schematycznych. To największy, dość narcystyczny błąd.
Z mojej strony to tyle, niestety nie mogę obiecać, że wpadnę tu jeszcze kiedyś i przeczytam odpowiedź, bo jest sobie ot zwykłym internetowym wędrowcem, który postawi to tu, to tam kamyczek i odejdzie poprawiając słomkowy kapelusz :) I jeśli pomoże Ci to w samodoskonaleniu, będę rad. Trzymaj się.

Izabell pisze...

Drogi Wedrowcze Bez Imienia, ktory niby wpada i wypada, ale przejrzal jednak pare moich postow. Po pierwsze to jest Twoja emocjonalna ocena, ze ja nienawidze swiata. Niby mowisz, ze tez taki byles, a jakos nie widze, aby wnioski swiadczyly o jakims nadzwyczajnym rozwoju Twojej glebi percpecyjnej. Wniosek z negacja, (ktory jak napisales przechodziles ale wyszedles z tego zwyciesko i w ten sposob narcystycznie juz stawiasz siebie niby wyzej) projektujesz na mnie, bo nie podoba Ci sie wiedza, ktora sie dziele oraz moje racjonalne obserwacje, doswiadczenie i konkluzje. Mowisz, abym poszukala pozytywow i nazywasz, ze to jest wnikanie w glebie. Te zdanie ma juz na wstepnie wiele b£edow. Po pierwsze ja nie widze tu nic negatywnego. To jest Twoja subiektywna ocena, co nie oznacza ze takie sa realia. Obserwacja nie ma oceny, prawda nie ma temperatury, Ty ja nadajesz. Dla mnie nie ma tu nic negatywnego, ale na pewnoe dajacego do myslenia, bo taki jest moj cel. Jezeli potrzebujesz pozytywow to sugeruje wsluchac sie w swoje preferencje co takowe jest dla Ciebie i nie narzucac innym swoich wyborow.
A druga rzecz, wnikanie glebiej, dam Ci taka mala rade, bo z tego co napisales wnioskuje, ze jestes na poczatku "drogi g£ebi", ktora polega najpierw na zobaczeniu rzeczywistosci jaka jest (do oczywiscie poziomow jakie mozna osiagnac). Twoja alegoria do palcy, znowu ukazuje podstawowowy poziom percpecji. Nikt nie zwraca uwagi na palce, dopoki sie w nie nie uderzy. Zauwazenie palcy jest wlasnie jednym z najwazniejszych,fundamentalnych krokow do samoswiadomosci siebie. Nie na darmo Mistrzowie Madrosci mowia, badz jak dziecko. Omijajac naiwnosci i inne rzeczy, ktore lepiej nie adaptowac od dzieci, jednym z nich jest... odkrywanie i ciekawosc poznawania podstawowych rzeczy.

Ciekawe po co mi napisales, ze nie obiecujesz, ze tu wpadniesz. Wpadaj, wypadaj, ale nie narzucaj swojego negatywizmu, ktory widzisz w moich postach, a ja w ogole ich nie widze a takze nie zarzucaj innym narcyzmu, kiedy sam poprzez swoj koment ukazales jak ma£o a raczej w ogole zadajesz sobie trudu weryfikacji swoich ocen.

Mam nadzieje, ze to ja pomoglam ci w Twoim samodoskonaleniu - jak to nazwales. Ja sie tym nie zajmuje. Ja sie zajmuje swiadomoscia, wiedza i rozwojem. Nie musze byc doskonala.

Trzymaj sie.

Izabell pisze...

Ps. Nie ma nic piekniejszego, pozytywnego i dajacego energie jak kwestionowanie zycia i szukanie odpowiedzi, podwazanie i szukanie paradoksow. Ale to droga tylko dla odwaznych, bo dowiadujemy sie, ze nie ma wrozek w tym ogrodzie. Dla Ciebie wiaze sie to z nienawiscia? Dla mnie z odkrywaniem skarbow. Dla Ciebie mija sie to celem? To juz jest Twoja ocena, troche taka jakas...jakbys sie poddal. Mnie to doprowadzilo do jednego - do wew wolnosci. I tego Ci zycze. Nie radze sie zamykac w romantycznym i jak widac emocjonalnym tworze wyobrazni "wedrowca w s£omkowym kapeluszu.". Swiat jest ciekawszy kiedy jest sie prawdziwym :-) Powodzenia!