"Kiedy ulepszysz teraźniejszość,

wszystko co po niej nastąpi

również stanie się lepsze. "


Paulo Coelho



środa, 8 lutego 2012

Zapisalam w czerwonym notesie....

Umysł uzależniony

Tym, co skazuje nas wszystkich na nieuchronne uzależnienie, jest niepewność co do naszej tożsamości prawdziwej i związany z nią lęk. W tej trudnej sprawie uzależnienie ma pozory rozwiązania idealnego. Znieczula niepokój, usypia wątpliwości, a na dodatek pochłania cały nasz czas i energię. Sprawia, że wydaje nam się, iż wreszcie wiemy, kim jesteśmy i czemu warto poświęcić życie. Na przełomie wieków ludzki świat zdał sobie sprawę z panującej od zarania dziejów epidemii uzależnień. Choroba ta przybiera formy tak wielorakie i pochłania taką liczbę ofiar, że nie sposób nie powziąć podejrzenia, iż istota ludzka w swojej konstrukcji ma jakiś podstawowy defekt. Jest to zapewne grzech pierworodny, który czyni uzależnienie niezbędnym sposobem na przeżycie poza rajem... Chyba nikt albo prawie nikt nie jest w stanie się go ustrzec. To jedynie kwestia momentu i okoliczności zetknięcia się z naszym „uzależniającym alergenem”. Porównanie do alergenu nie jest tu przypadkowe. Nie tylko dlatego, że choroba uczuleniowa również ma wymiar epidemiczny. Przede wszystkim dlatego, że nasza reakcja na „uzależniacz”, podobnie jak na alergen, często bywa dla nas całkowitym zaskoczeniem. A uzależnić się możemy niemalże od wszystkiego. Epidemia U zatacza więc coraz szersze kręgi, siejąc spustoszenie w naszych sercach i umysłach, unieważniając nasze dotychczasowe związki z ludźmi i ze światem. Sprawia, że albo się izolujemy i nikt nie ma z nas żadnego pożytku, albo, co gorsza, uznajemy, że nasze uzależnienie jest najlepszą receptą na problemy świata, i czynimy z niego zażarcie propagowaną ideologię. Jednak najbardziej niebezpieczne jest to, że uzależnienie staje się naszą pozorną tożsamością uwalniającą nas od konieczności poszukiwania naszej tożsamości prawdziwej. I tak np. alkoholik na pytanie: „kim jesteś?” - odpowiada: „jestem alkoholikiem”. Uzależniony od swojej ideologii liberał czy socjalista odpowiada: „jestem liberałem” albo „jestem socjalistą”. Uzależniony od religii swoje egzystencjalne i duchowe wątpliwości usypia zapożyczoną tożsamością religijną. Zagubiony nastolatek odetchnie z ulgą, gdy będzie mógł o sobie pomyśleć, że jest kibicem jakiegoś piłkarskiego klubu lub fanem rockowego zespołu. Podobnie rzecz się ma z uzależnionymi od statusu, pieniędzy, własnego wizerunku, firmy, od pracy i braku pracy, od domu i bezdomności - i z wieloma innymi, których nie sposób tu wymienić. Wygląda więc na to, że tym, co skazuje nas wszystkich na nieuchronne uzależnienie, jest niepewność co do naszej tożsamości prawdziwej i związany z nią lęk. W tej trudnej sprawie uzależnienie ma pozory rozwiązania idealnego. Znieczula niepokój, usypia wątpliwości, a na dodatek pochłania cały nasz czas i energię. Sprawia, że wydaje nam się, iż wreszcie wiemy, kim jesteśmy i czemu warto poświęcić życie. Gorączkowo kreujemy konflikty, bo w ogniu walki, w opozycji do inaczej uzależnionego wroga nasza chwiejna, iluzoryczna tożsamość stabilizuje się i wzmacnia. Wiemy, że zwycięzca dostaje dodatkową premię. Uzależnienie zwycięskie przybiera pozór obowiązującej prawdy - co odurza nas jeszcze mocniej i wydaje się nieść upragniony spokój. Dlatego wojna i konflikt są nieodwołalnie wpisane w świat uzależnionych umysłów.

Prędzej czy później pseudolekarstwo uzależnienia musi okazać się gorsze od choroby niepewności i lęku. Lecz wtedy, niestety, naszym programem i legitymacją na resztę życia staje się wychodzenie z uzależnienia i błędne koło zatrzaskuje się wokół nas - wydawać by się mogło - na zawsze. Jednak wbrew pozorom nie tracimy szansy odnalezienia takiej tożsamości, która przyniesie nam prawdziwy spokój i radość. Zabrzmi to patetycznie, ale trudno - tą nadzieją jest nasza przyrodzona potrzeba poszukiwania wolności i prawdy nazywana również potrzebą wyzwolenia albo zbawienia. By pozostać jej wiernym, nie wolno ulegać pokusie identyfikowania się z czymkolwiek, co wydaje się być w naszym posiadaniu lub być naszym udziałem. Przy każdej okazji pytać siebie o to, czy posiadanie lub nieposiadanie, pozycja i przynależność (lub ich brak) mają się w jakikolwiek sposób do tego, czym w istocie jesteśmy. Bądźmy nieustraszeni i pytajmy dalej:jak to, czym jesteśmy, ma się do przemijania, do młodości i starości, zdrowia i choroby, rodzenia się i umierania. Te fundamentalne pytania uchronią nas przed gorączkowym identyfikowaniem się z pozorami, przed koniecznością rozpaczliwej ich obrony i wszystkich nieszczęść, które mogą z tego wyniknąć. Stare chińskie przysłowie ostrzega: skarb wniesiony frontową bramą nie jest prawdziwym skarbem domu.
Wojciech Eichelberger

16 komentarzy:

Anonimowy pisze...

przeraża mnie to wszystko,nie ma ludzi "nieuzależnionych"? Alergików? Skoro wszyscy są od czegoś uzależnieni,to czemu tak trudno się porozumieć? Trzeba szukać wśród tak samo "skażonych " jak my sami?Szukać tego samego alergenu?bez sensu to wszystko: uzależnienie od samotności,od lęku,od ludzi,od akceptacji,miłości,alkoholu,tabletek,znieczulenie przed Życiem..a co wchodzi w skład Życia? Pasje,Ludzie,Miłość,Przyjaźń,Ja,Rodzina,Dom,ludzie nie chcą czuć i odczuwać,myśleć,bo to bolesne. Wkurza mnie to wszystko,to,że większość to tchórze,wiecznie uciekają od wszystkiego,zero wysiłku,siły charakteru,woli życia,walki.Najlepiej:zamulić się,schować,znieczulić.Nie chcę tak żyć.„Zastanawiam się, co powinienem zrobić. Chociaż to niezbyt skomplikowane. Rzecz sprowadza się do dwóch możliwości. Zacząć żyć lub zacząć umierać.” Skazani na Shawshank.Agnieszka

Izabell pisze...

Poprzez uzaleznienie psycholog rozumie cos co znieksztalca prawdziwe ja, co jest jakby przykrywka na wewnetrzny chaos, ucieczka. Czy milosc moze byc uzaleznieniem? Moze sie tak stac, i wowczas uzalezniony jest gotowy zrobic wszystko by ja utrzymac czy zdobyc. To o czym pisalam - milosc jako nadmiar, nie potrzeba. Uzaleznienie jest pustka i potrzeba. Milosc jest w naszej znalezionej tozsamosci, wtedy milosc na zewnatrz staje sie radoscia, to buduje, siebie i innych i wtedy nie jest juz to uzaleznienie. to stan prawdziwego JA.
Trzeba szukac wsrod Przepelnionych:)
Tak sobie mysle od czego jestem uzalezniona, czyli co jest moja nakrywka na demony we mnie, i odkrylam pare uzaleznien - bycie ciagle silna, bycie ciagle odpowiedzialna, radzenie sobie.... to mi oczywiscie pomoglo, ale wyznaje metode srodka i chce doswiadczyc calosci czlowieczenstwa - byc silna i slaba w odpowiednich momentach. albo najpier silna a potem pozwolic sobie na zaufanie, ze moge teraz poplakac.

A szukanie i obdzieranie warstw uzaleznienia jest bolesne i energetycznie wyczerpujace. dlatego malo ludzi podejmuje to wyzwanie.

Anonimowy pisze...

Chciałabym poznać Twoje zdanie na ten temat :http://www.narkotyki.pl/leczenie-uzaleznien/agjestwyborem/,mój przyjaciel,uzależniony od narkotyków ( chwilowo,bądź nie ) uważa,że uzależnionym się jest do końca życia i że uzależnienie,to choroba...chyba mam nieco inne zdanie...pozdrawiam :).Agnieszka

Izabell pisze...

Bardzo fajny artykul. Rzeczywiscie, zgrzytam troche zebami kiedy slysze jak ktos mowi iz uzaleznienie to choroba, mamy juz narkotyki,alkohol, ale nie slyszalam ze palenie to choroba, wiec wszystko przed nami. Pamietam, jak znana modelka Felicjanska chyba, w kazdym swoim wywiadzie mowiacym o jej uzaleznieniu co drugie slowo mowila - na tym polega ta choroba, na tym polega ta choroba. Mysle, ze odbiera to pewna odpowiedzialnosc za siebie, tak jak - moim zdaniem - AA i zwracanie sie do Boga, zamiast do siebie. To wszystko nie pomaga.

Jednak z jednym bym podebatowala - ze, "Schaler ukazuje zagrożenia wynikające z przyjęcia przez nałogowca takiej postawy, czyli przeświadczenia o tym, iż nie jest on w stanie całkowicie wyleczyć się z uzależnienia i że już zawsze narażony będzie na ryzyko wystąpienia nawrotu."
Prawda jest taka, ze osoba jest narazona na powrot ZAWSZE, ale nie dlatego, ze sie nie wyleczyla (czyli choroba), ale dlatego ze posiada pewne predyspozycje, lub tendencje do takiego stanu rzeczy. dlatego osoba powinna miec wieksza swiadomosc i sie obserwowac. Czyli znowy w ostatnim akapicie nawiazanie do mechanizmow czlowieka, prawdopodobnie w wiekszosci bedziemy sie sklaniac do indywidualnego poznania swoich tendencji. Tez tak mysle. Slowo choroba, cos silniejsze ode mnie juz na poczatku odbiera cos nastawieniu.

Poza tym co to znaczy POZYTYWNE ZAKONCZENIE TERAPII? to jest zyciowy proces. pozytywna terapia to nie koniec.

Czy on napisal, ze w jego teorii to srodowisko ma wiekszy wplyw czy odwrotnie? bo tu by sie nasuwalo pytanie, co z tymi co zyli w ciezkich warunkach ale i tak sie odbili??? i ta jego czesc o zwracaniu sie w kierunku siebie wtedy jakby tracila na znaczeniu..., dla mnie bardziej indywidualne predyzpozycje bardziej niz srodowisko, albo jeszcze lepiej, srodowisko i indywidualnosc tworzy za kazdym razem nowy odzew, wiec znowu skonczylismy na indywidualnosci ale nowego tworu po srodowisku i osobie;)

dzieki ze mi to wkleilas, porobie sobie wiekszy research na ten temat. ale podoba mi sie skad Schaler wychodzi. AA jest przestarzale, dziwie sie, ze trzyma sie w tej samej formie tyle lat, a przeciez kazde odkrycie ewoluuje dalej...albo powinno:)

pozdrawiam!

Anonimowy pisze...

No właśnie,z tym środowiskiem,też się nie zgadzam ale podoba mi się teza o wolnej i silnej woli.
Drażni mnie wycieranie sobie gęby "chorobą" i w związku z tym pobłażaniem sobie i usprawiedliwianiem swojego lenistwa.Najlepiej powiedzieć:życie jest ciężkie,nie mam szczęścia,miałem ciężkie dzieciństwo,jestem uwarunkowany genetycznie,żeby np.pić,i nie rozumiesz jak mi ciężko z tego wyjść??wszak to jest choroba.
Nie jestem tez przekonana co do stwierdzenia,że do końca życia jest się "narażonym",czy predyspozycje,to to samo co lenistwo i słaba wola?Chyba ,że tak...
Wiesz,serio wkurzają mnie ludzie,którzy usprawiedliwiają się "chorobą".Jeśliś chory ,to się lecz i tyle.
Racja,że musimy się zwrócić do siebie,a nie wszystkich świętych itd.tylko w sobie znajdziemy lekarstwo.Przede wszystkim nie można być leniem tylko wojownikiem,który walczy do upadłego.
Tak,pani Felicjańska,to typowa płaczka użalająca się nad sobą,w roli ofiary,co ty wszyscy są winni, a ona miała powody,żeby się tak "rozchorować".
A w ogóle...dziś mam nerwowy nastrój :) w końcu jestem chora,no nie? mam prawo :) ale nie poddaję się.pozdrawiam i cieszę się ,ze artykuł Ci się przydał.A.

Izabell pisze...

No wlasnie, jak tak staram sie to zaanalizowac, to mysle, ze predyspozycje genetyczne to nie lenistwo czy slaba wola. Na przyklad, dzwigajac jakis ciezar,wezmy siatke z zakupami,dla mnie jako kobiety jest ona ciezsza niz dla faceta,bo genetyka miesni jest inna. a nastepnie, dla dwoch kobiet ciezar tejze siatki tez jest rozny,w zaleznosci od genetyki. moge pocwiczyc by sile zwiekszyc,ale np.kolezanka nigdy nie cwiczyla a i tak moze siatke udzwignac jakby to robila. to sa te roznice. mysle, ze w psychice jest tak samo. na przyklad otylosc. Latwiej jest jesc mniej osobie, ktora nie ma duzego laknienia, niz osobie, ktora odczuwa te laknienie mocniej. Taka osoba musi dac wiecej energii by byc zdrowo szczupla, niz ja.

Te pytanie, dlaczego niektorzy sie odbijaja a nie ktorzy nie od dna, moze sprowadzac sie do faktu, ze niektorych cos wspiera biologicznie tez, a niektorych nie. Mozliwe, ze niektorzy ludzie musza wykrzesac wiecej energii by cos zrobic, niz inni. Wiemy z neurobiologii, ze roznimy sie w sile impulsow.

Ale mysle, ze tak jest na poczatku, pozniej istnieje taki prog, ze jest juz z gorki, jednak nie jestem pewna czy raz skontrolowany impuls do np. obzarstwa zmniejsza sie, czy to ciagla walka i obserwacja. wole mowic, ze to jest tendencja, ktora wymaga obserwacji i pamieci,bo jak sie powie, ze mozna to zmienic raz na zawsze po np. latach picia, wowczas ludzie beda latwiej zapominac i moze dawac sobie upust na imprezach,bo sa wyleczeni.

ale potem znowu - moze mysli,emocje,nastawienie zmieniaja dzialanie genow, bo sa to w sumie glowie geny ktore reguluja sie pod wplywem bodzcow z zew.??

na pewno jestem za tym aby walczyc o siebie i nie mowic o tym jako o chorobie, tylko zaczac od tego co dla nas w zyciu jest wazne i przec do przodu.

Izabell pisze...

I tu znowu nastepny punkt na temat slownictwa - jak slowa i jak sie je opisuje moze zadzialas na nasza chec do walki. to tyczy sie takze depresjii, ludzi eodrazu ida po leki, bo to choroba, zamiast isc na terapie i dowiedziec sie co sie takiego stalo, ze sie ta depresje ma. geny i nasza praca sa wymienne mysle, mozna cos prostowac poprzez wlasna prace nad soba.

milej niedzieli!

Anonimowy pisze...

Dla mnie wolna i silna wola,to podjęcie wyzwania,podniesienie rękawicy (u każdego innej) rzuconej przez los czy życie.Chodzi mi o to,że każdy ma,jeśli chodzi o możliwości,podobny mózg ale już wykorzystanie go dla własnego dobra odmienne.Nie chcę być cyniczna i twierdzić,ze uzależnieni to wiesz....z mózgiem....ten,chodzi mi o wole walki.Nie wszystkie otyłe osoby uważają ,ze to jakiś zdrowotny problem,a niektóre,nie zwalają winy na geny tylko idą na zabieg zmniejszenia żołądka,albo do dietetyka itd.,nie wiem czy dobrze mnie rozumiesz..używają swej świadomości,umysłu, silnej woli do przeprowadzenia zmiany.Wkurzają mnie ludzie ,którzy jęczą,że tego nie mogą bo to i tamto,nie próbując nawet,nawet nie walcząc.Wszystko zaczyna się i kończy w mózgu,a nie genach,środowisku etc. Nie każdemu uda się ruszyć zwoje mózgowe,bo to bardzo ciężka praca,ale w pewnym momencie,jak pisałaś,coś zaskakuje i jest już z górki.Najtrudniej jest zauważyć i podnieść te rękawicę,podjąć wyzwanie.No chyba ,ze uzależnieni mają jakieś inne połączenia w mózgu,ale wątpię,wszystko się dzieje na poziomie emocji,które umysł da radę skontrolować,zdyscyplinować,trzeba tylko pozwolić mu na to,dzięki silnej woli,chęci,i odwadze,analizie swoich czynów.Uzależnieni są jak psy Pawłowa,zadzwoni gdzieś w ich emocjach dzwoneczek z napisem "daj natychmiast",dotknie ,wciąż tego samego klawisza, i i już ślina leci,mózg na jedna chwilę zamienia się w papkę i dąży po trupach,po sobie samym, do chwilowego nasycenia.Wystarczy tylko i aż NIE CHCIEĆ.pozdrawiam :) A. p.s.nie wiem, być może jestem ortodoksyjna i ograniczona ale uważam ,że gdybyśmy wykorzystali choć w 20% możliwości naszego mózgu,byłoby naprawdę dobrze...

Izabell pisze...

Tak, zgadzam sie z podjeciem wyzwania. Zawsze. Zero wymowek. jednak co staram sie powiedziec to fakt, ze dla kazdej osoby jest to inny poziom wysilku. jednak widac jak osoba mowi, ze jest chora i nic nie robi, a taka ktora sie stara i upada, upada, ale walczy. Jednak czasami moze byc to silniejsze od czlowieka, i wtedy tacy ludzie juz nie wstaja.... wtedy zaczyna sie efekt domina....Czesto mozemy spotkac osobe, ktora mowi, ze jest chora tylko i moze wynikac to z faktu,ze probowala ale sie nie udawalo i nie daje rady, nie ze jest leniwa na przyklad....

co do odlaczenia mozgu od genow...o ile dobrze wiem, geny wplywaja na strukture mozgu,odwieczna korelacja, jednak nie jest dokladnie stwierdzone na ile wlasnym mysleniem mozemy zdeterminowac geny. jest wiele, wiele teorii na ten temat.

uzaleznienie roznia sie od nieuzaleznionych pewnymi sklonnosciami biologicznymi, znalazlam fajny tekst:
http://www.icap.org/LinkClick.aspx?fileticket=MXruMO8pwIU%3D&tabid=75

a takze nasze mozgi roznia sie od siebie, chocby wezmy mozg kobiety i mezczyzny- sa rozne, jak serca. ustawienie neuronow tez jest inne u kazdego czlowieka.

jednak zgadzam sie w zupelnosci jezeli chodzi o fakt wiary i determinacji w walce z wlasnymi uwarunkowaniami biologicznymi. tak jak i w depresji,uzaleznieniach i innych sklonnosciach destrukcyjnych sposob myslenia o swiecie,o sobie, iluzje,hierarchie mysleniowe,wychowanie - to wszystko ma olbrzymi wplyw na nasze uwarunkowania.
jednak jestem ostrozna w stwierdzeniu co wygrywa ostatetcznie i dokladnie co wplywa na co,duzo jest czynnikow i zaleznosci.... nie wiadomo do konca.
ale nie wiadomo nie zwalnia od walki o szczesliwe zycie.
pozdrawiam:)

Anonimowy pisze...

Między nami mówiąc,zdaję sobie sprawę z różnic,z wysiłku i genów,przemawia tylko przeze mnie złość na ludzką głupotę i lenistwo.Znam 26 faceta,który naprawdę uważa,że nie jest alkoholikiem,że przecież wszyscy wokół niego piją,więc to jest normalne.Szczerze był zdziwiony,że uważam,że jest uzależniony.I to nie, że jest z kategorii osób,które nie chcą się przyznać przed sobą itd.tylko naprawdę,to jest jego środowisko "naturalne",on nie czuje potrzeby ,żeby coś zmienić,bo wtedy byłby jak "malowany ptak",nieakceptowany w swoim środowisku,z resztą on nawet nie ma tego rodzaju refleksji,on tylko rano wstaje,idzie do pracy,wraca,zje obiad,napije się w międzyczasie,zrobi kupę,obejrzy coś w telewizji,pogada z kumplem przy piwku,czasem się zabawi,idzie spać i to wszystko.Czasem powie:kurwa ale życie jest ciężkie. I tyle.To jest przerażające.Poraża mnie taka potworna beznadzieja,bezsens,marnowanie Życia.Nie chodzi o to,że chcę zbawić świat i ludzi ale patrząc na coś takiego czuję wielki smutek.Wiesz,mnie się wydaje,że ludzie uzależnieni nie posiadają żadnej pasji i to jest udupiające.Chociaż, niektórym pasja nie przeszkadza w piciu,może rzeczywiście to geny,środowisko,wrodzona głupota,nie wiem.

Tak trochę ,ale minimalnie, zmienię temat: ja przy analizowaniu siebie potrzebuję mówić na głos,muszę to wszytko usłyszeć,dla mnie dobrą terapią byłaby psychodrama,a raczej automonodram :) Od zawsze byłam związana z teatrem i tego rodzaju klimat pomaga mi z uporaniem się z trudnym tematem. I tak wymyśliłam sobie własne mechanizmy,szablony,które wykorzystuję,żeby zrozumieć problem i sobie pomóc.Dajmy na to ,że mam problem z relacjami różnego rodzaju :) Przenoszę sytuację na moją wewnętrzną scenę,próbuję odkleic się od tego, być jedynie widzem,kimś nie związanym emocjonalnie,bez nastawienia,próbuję spojrzec na to jak na scenę z przedstawienia."czytam" didaskalia do tego spektaklu,oglądam jeszcze raz zdarzenia i bohaterów i tworzę im dialogi.Nie wiem czy sie nie zapętliłam,czy wiesz o co mi chodzi.Patrze na siebie jak przypadkowy widz,pytam się jak zrozumiał ten spektakl,potem zamieniam się w scenarzystę,który wykorzystując niedoróbki scenariuszowe( czyli moje nieudane relacje,błędy,słabości) piszę na nowo scenę. Oczywiście robie poprawki względem swojej osoby,bo nie mam ochoty nikogo zmieniać,nie chodzi mi o chłodną kalkulację,chłód emocjonalny,po prostu robię krótki montaż moich niepotrzebnych zachowań. muszę wyjsc z siebie i spojrzec na to wszystko co robię okiem widza,muszę to usłyszeć,zobaczyć,bo będąc w "oku tornada" nie umiem spojrzeć panoramicznie na to wszystko,nie umiem będąc w środku racjonalnie zadecydować co mnie krzywdzi, a na co mogę sobie pozwolić.Teraz coraz częściej włączam pauzę,robie sobie antrakt,żeby przemysleć tekst i siebie.Zwykle najpierw robiłam, a potem myślałam niestety...

To taka refleksja na temat metod wewnętrznej analizy :).Paradoksalnie ,uzależniona jestem od ludzi,tj,związków,ale jak pojawia się problem,chcę w samotności rozegrać tę partię,nie chcę wtedy ,żeby ktoś mi pomagał.To znaczy lubię się wypłakać przyjaciołom,bo wiem,że mogę bezwstydnie wszystko z siebie zrzucić ale nie oczekuję pomocy.Wolę sama :)No i kurczę nie rozumiem czemu się tak uzależniłam od związków,skoro i tak sama zawsze, w ostateczności, do siebie się zwracam.Wizja samotnego życia widocznie tak mnie przeraża,ze robię czasem z siebie idiotkę,tzn.ROBIŁAM :) teraz jestem na ostrym detoksie.pozdrawiam.A.

Izabell pisze...

ah tak, postawe ktora opisalas jest dokladnie postawa irlandzka. Tutaj panuje social drinking, irlandczykom bardzo zalezy na akceptacji spolecznej i malo ktory ma odwage powiedziec, ze nie pije. ten depresyjny o ktorym wspomianalam, ze odstawil tabletki, kiedy poszedl na psychoterapie i okazalo sie ze daj esobie rade, on mowil, ze nigdy nie chcial byc inny niz wszyscy. wszyscy pija a ja nie - mowil. i czul sie inny, w sensie negatywnym inny. i koledzy tez namawiali by sie napil itd. w koncu sie przelamal i teraz od pary tygodni nie pije, jednak mowi, ze jak widzi jak inni pija, albo widzi jakas reklame w telewizji, to wtedy zaczyna za tym tesknic. Gosh.... to jest sila uzaleznienia spolecznego. mi sie w glowie nie miesci jak mozna robic cos dla akceptacji spolecznej, aby mnie lubiono i abym nie czul sie sam. to jest wlasnie problem - samotnosc jest wielkim strachem spoleczenstwa, nierozumie spoleczenstwo, ze wszystki te znajomosci sa tylko przykrywka na pustke, ktora nie wypelni im kumpel do picia i klubowania.

cos w tym jest z pasja.. wlasnie bede chciala tez w to sie wglebic w poscie... mysle, ze pasja wielu ratuje od zatracenia. bo jak to wyglada - samotnosc jest tak naprawde pustka, nuda, ktora ludzie chca wypelnic poprzez posiadanie rodziny, poprzez socjalizowanie sie itd. Psycholog Frankl powiedzial kiedys ze najwieksza choroba 21 wieku jest wlasnie nuda. Czlowiek nie ma co ze soba zrobic, a jak ma w okol ludzi to ma chociaz zlude, ze nie jest sam i jak sie napije to chociaz na pare godzin nie bedzie o tym myslal....i bedzie czul, ze gdzies przynalezy. to mnie tez zasmuca, bo ja wystarczy ze spojrze w pelnie ksiezyca, jak dzisiaj, w gwiazdy i czuje ze przynaleze, do wszechswiata, do tajemnic ktorych jeszcze nie znamy, do siebie, do ziemi, drzewa, kamienia. to mnie tak wypelnia, ze jestem w srodku spokojna o cala reszte...

Jej Aga, ale fajnie to sobie zorganizowalas - taka psychodrama. naprawde brzmi to jak swietny pomysl. To na pewno bardzo pomaga "wyjsc z siebie" takie wlasnie role i dialogi. Na mnie dziala wizualizacja, wyobrazam sobie siebie w roznych sytuacjach, jezeli mam cos do przemyslenia, wowczas stawiam siebie w roznych sytuacjach, pytam siebie co czuje. kiedy cos mnie gnebi, grzebie strasznie w temacie z roznych stron, uzywam calej swojej wiedzy by zlapac perspektywe. akceptuje bol, aakceptuje wszystkie emocje, pozwalam im wyplynac, ale potem grzebie i lapie dystans.

w "oku tornada" - kiedys nie potrafilam, a teraz widze ze nawet kiedy jestem zla jest mnie dwie. jest osoba denerwujaca sie ale takze osoba, ktora szepcze mi do ucha "teraz jestes wkurwiona bardzo, radze ci odlozyc ta rozmowe" lub " teraz uslyszalas cos bardzo co cie boli, oj boli cie, ale nie plyn z tym nurtem, badz ponad to, nie oddawaj ciosem za cios, bo ta druga osoba jest nieszczesliwa, dlatego gryzie". Jak schizofrenia hehe w mysl zasady " to ze ktos opluje wodospad Niagara, nie zmieni to jego majestatu.."Naprawde mozna to zrobic.

No ja tez z trudem dziele swoj bol z innymi. Jestem jak pies, ktory w samotnosci lize swoje rany. I bardzo dobrze mi to wychodzi. Jedyne wsparcie jakie moglabym przyjac jest milczaca obecnosc...ale nie jest to obecnosc tylko cialem, jest to jakby cieple nastawienie, dawania poczucia, ze jak cos, to jestem tu. a to jest trudne, bo wiekszosc ludzi rozumie by odrazu cos zrobic dla tej osoby, albo mowic "nie placz, wszystko bedzie dobrze." A ja wiem, ze bedzie dobrze, tylko teraz jest czas na odreagowanie. i zawsze na to sobie pozwalam.

nie daj sie "nalogowi" :)
:) Dobranoc.

Anonimowy pisze...

Zazdroszczę Ci Izabell opanowania.....wiem,że podczas rozmowy nie powinno się odpowiadać pięknym za nadobne ale gdy słyszę jakąś totalną głupotę od osoby na której mi zależy,to mnie taka cholera bierze,że nie daje rady się opanować i wytłumaczyć sobie,że ona to mówi z takiego czy innego powodu.Za to nie żywię długo urazy,po chwili zapominam o wszystkim.Natomiast gdy mi nie zależy na czyimś zdaniu,to wtedy może powiedzieć wszystko ,a ja nawet się nie skrzywię.Wtedy spokojnie potrafię przedstawić argumenty,wysłuchać...bez sensu..

Tak czy owak nie poddam się nałogowi :) jak już się zaprę,to nie ma mocnych:)jak osioł,choć słyszałam ,ze osły wcale nie są uparte :) miłego weekendu. A.

Izabell pisze...

Mnie tez cholera bierze;) Tyle, ze uczylam sie przez wiele lat by obserwowac emocje, nie reagowac na nie, czyli korzystac z tej wolnej woli pomiedzy bodzcem i odpowiedzia. Jak bylam nastolatka bylam zywym ogniem, ktory pali i niszczy slownie wszystko i wszystkich. Sarkazm mi zostal, ale nie ma juz zlosci. Mam jakis ciagly mocny ped do takiej pracy nad soba i bycia ponad automatyzmy.

Oczywiscie nie zawsze jest tak pieknie, czasami cos strzelam jak z procy, jednak za kazdym razem jest lepiej, wybaczam sobie i cwicze. Oczywiscie nie ma to takze nic wspolnego z represja - nigdy nie neguje czy nie wypycham emocji. Kiedy jestem bardzo zla i ktos cos palnie lub mnie zrani, przewaznie odwracam sie i ide to przemyslec. Nie wdaje sie w dyskusje, odcinam sie na czas w ktorym moje i kogos emocje opadna. Bo wiem, ze w trakcie emocji moge przekroczyc linie, a nie chce.

Kiedy sie odcinam przewaznie pozwalam emocjom wyplywac, placze, krzycze i nawet wyzywam sciane czy poduszke, nie wspomne o rzucaniu jej o ta biedna sciane :) czasami i tak bywa. Jednak wiem, ze jezeli zrobilabym to do drugiej osoby bezposrednio, nie tylko osoba czulaby sie zle, ale takze ja przekroczylabym pewna granice szacunku, i nie czulabym tego samego do osoby co wczesniej. i vice versa, jak osoba przekroczy granice szacunku, to nie ma u mnie powrotu....jestem tu wymagajaca:)

Ty zapominasz, ja nigdy nie zapominam. Mam pamiec do slow, pamiec terapeuty:)

Co do nieznajomych - masz racje, tak wlasnie bywa. Osoby tzw. obce nie moga nas zranic, poniewaz nie sa dostatecznie nas blisko, choc ludzie przewrazliwieni (i mysle ze jako narod polacy tacy sa) potrafia nawrzeszczec w kolejce na osobe, ktora zapatrzyla sie i stanela gdzie nie trzeba jakby im kogos zabila. Lub cokolwiek... reakcje sa bardzo intensywne, jakby wlasnie obcy zrobil im cos na zlosc i ich to boli...

normalnie powinno byc tak, ze jak obcy to mozna podyskutowac, bez emocji, bo przeciez nie jestem blisko z ta osoba, ale zawsze podejscie powinno byc jak do czlowieka. z kims bliskim jest inaczej, jest czlowiek, ale jest ten dodatkowy element, dzielenia razem codziennosci, marzen, tajemnic, taka intymnosc...to wtedy boli.

ale roznie ludzie to widza, a roznice kulturowe sa bardzo duze, jak to widza:)ja znam siebie, nie wybaczam przekroczonych granic w nawiazaniu do bliskosci. wtedy pozostaje tylko element "drugi czlowiek", wybaczam poprzez pozbycie sie zlosci, pomoge nawet jak trzeba, ale nie ma szansy na wspolna codziennosc, zaufanie, chyba ze ktos mi udowodni, ze zrozumial blad, ale to ciezka praca...
pozdrawiam

Anonimowy pisze...

To ,że zapominam,to źle się wyraziłam.Szybko mi mija złość.Nagle się pojawia i nagle znika,no chyba że mam do czynienia z totalną głupotą,to wtedy umarł w butach,krew mnie zalewa,serio.Nie zapominam ale mam durne przyzwyczajenie,żeby potem wszystko usprawiedliwiać,tłumaczyć kogoś,wiesz takie sprzeczności...muszę jakiś złoty środek znaleźć,bo się wykończę:)

A wiesz,że ja jednak częściej trafiam na obcych-miłych ,niż sfrustrowanych idiotów... a z zaufaniem ,to u mnie makabra...za szybko ufam,zbyt szybko wybaczam ale tylko gdy mi zależy,dla samego faktu wybaczania jak człowiek człowiekowi,że tak się wyrażę,to jestem czasem zbyt bezwzględna i surowa.A.

Izabell pisze...

No tak, czasami nie ma co usprawiedliwiac, wybory sa jasne i kazdy ich sam dokonuje.

nie jest latwo ..:)

Wawa pisze...

Bardzo ciekawy artykuł. Szczególnie poruszyło mnie sformułowanie "pseudolekarstwo uzależnienia". Pięknie nazwane sedno sprawy, czym jest uzależnienie.