"Kiedy ulepszysz teraźniejszość,

wszystko co po niej nastąpi

również stanie się lepsze. "


Paulo Coelho



środa, 24 września 2008

Wrocilam.

Oj, dzialo sie, dzialo.

Przez caly miesiac klocki skladajace sie z materii problemow spadaly na moje barki jak w domino. Juz dawno nie mialam takich emocjonalnych zawirowan jak przez ten ostatni czas. Ale jak zwykle wiele sie nauczylam o sobie I innych. Tak wlasnie pragne traktowac zycie I ciezkie doly, w ktore zdarza mi sie wpadac.

Najpierw bylo postanowienie. Wyprowadzam sie z centrum. Mialam dosc ciasnoty, halasu i starego budownictwa, ktore rozprzestrzenialo sie za moim oknem. Potrzebowalam zieleni, przestrzeni I wlasnego miejsca na biurko, by moc nalezycie studiowac. Jak wiemy, srodowisko ma na nas wplyw. Bardzo madrze jest dbac o to, co nas otacza I o warunki w jakich zyjemy czy sie uczymy.
Decyzja zostala wiec podjeta. Zgadalam sie z kolezanka z pracy - polka - , ze razem szukamy dwupokojowego mieszkania, lub trzy pokojowego. Przy czym trzeci pokoj bylby na wynajem. Szukalismy ponad trzy tygodnie. Ciezko bylo. Dublin jest miastem starych kamienic, czesto nieodremontowanych od czasow wojny. Warunki nie sa zbyt przyjemne. Przewaznie lazienki sa w oplakanym stanie, okna nieszczelne, pomieszczenia ciasne. Wszystko to jezeli chce sie mieszkac blisko centrum. My akurat chcialysmy poza, jednakze I tak bylo ciezko znalezc cokolwiek na poziomie I blisko stacji, gdzie pociag szybko I sprawnie odwozi pasazerow. O autobusach I korkach nie bede tutaj wspominac. Pozostal tydzien do wyprowadzki ze starego miejsca I nadal nic nie mialysmy. Plus, w tamtym momencie padl mi komputer. Zostalam kompletnie odcieta od internetu, w ktorym szukalam mieszkania. Dobrze, ze w pracy mialam dostep do stron. Jednak kolejny wydatek byl jak sie patrzy. Bylam bardzo zestresowana. Mam dwa najwieksze strachy w zyciu. Brak dachu nad glowa – naplywaja do mnie wowczas emocje z dziecinstwa, typu nia mam domu I tylko most mi zostaje. Drugi strach – to brak pracy, z czasow kiedy bylo mi ciezko sie usamodzielnic I czulam sie jak w pulapce realiow. Postanowilam wowczas zmienic plany I poszukac pokoju. To jest latwiejsze do znalezienia. Kolezanka postawila pozostac na swoich “starych smieciach”.

Rzeczywiscie, pokoj znalazlam szybko I w miejscu gdzie bardzo chcialam mieszkac. Zielono, czysty kanalek blisko, gdzie codziennie mozna podpatrywac labedzia rodzine. Mam swoja lazienke I duzo miejsca. Bez problemu moglam wstawic biurko. Mieszkam tylko z jedna dziewczyna, okazalo sie z medycznego swiata. Wiec mamy o czym rozmawiac. Pierwotny strach zostal pozegnany. Ale w trakcie wynikl tez I drugi – praca.

W firmie, moj supervisor - z ktorym kompletnie ciezko jest dojsc do porozumienia - poszedl na skarge do mojego szefa. Oswiadczyl, iz odmowilam wykonania polecenia od niego. Polecenia jasnego nie bylo, poniewaz moj supervisor zawsze mruczy cos pod nosem I ciezko jest go zrozumiec. Poza tym przewaznie siedzi w swoim boksie I kultura powstania I wydania jasnego polecenia by czlowiek mogl zrozumiec, jest mu calkowicie obca. Wyjasnilam sytuacje szefowi I poprosilam o nalezyta I kulturalna komunikacje I przeprosiny. Wybuchla afera, szef zaczal jakby omijac temat, bronic supervisora przed przeprosinami. Stwierdzil, ze razem jestesmy winni, ze obserwuje tutaj scieranie sie osobowosci. Odebralam to jako obraze, bo wszystko mozna o mnie powiedziec, ale nie, ze dzialam na zasadzie scierania sie osobowsci, o ktorych co nieco wiem. Na pewno moge sie zgodzic na zderzanie sie zasad dobrego wychowania. Poza tym mialam swiadkow, ze nie odmowilam niczemu. Jednak swiadkowie nie chcieli sie mieszkac. Chcociaz maja z nim ciagle problemy. Co jeszcze bardziej mnie zdenerwowalo. Sprawa zakonczyla sie bez zadnego pozytywnego komunikatu. Nie doczekalam sie przeprosin. Taka jest kultura irlandzka. Zostawiamy problem, az sam ucichnie. Nie ma co oczekiwac iz to przyniesie nauke na przyszlosc. Pare dni nerwow I irytacji na tchorzostwo osob ze mna pracujacych, pozostawilo we mnie uczucie ciezaru. Mozliwe, ze jest to odbiciem zachowania mojej matki. Czyli biernosci, ucieczki, niereagowania by nie narobic sobie samemu problemow. Strasznie mnie to drazni. Nachodzily mnie wowczas rozne czarne mysli. A mam niezla wyobraznie.

Ale to byl dopiero poczatek. Praca jest praca, ale jezeli osoba z Twojego bliskiego kregu znajomych Cie zawodzi, ta emocja jest czyms wiecej niz tylko irytacja. To naprawde boli. A szczegolnie osobe, ktora nauczyla sie dawno temu nie wierzyc w ludzka zyczliwosc. W takich momentach uruchamia sie mechanizm z przeszlosci. Obserwuje to u siebie. Odczuwam w sobie glebokie przekonanie, ze najlepszym przyjacielem dla siebie jestem ja sama. I nikomu nie chce ufac. nikogo o nic prosic. Jednakze przywiazanie czy przyzwyczajenie I jakies oczekiwania, chcac nie chcac tworza sie same podczas czestych kontaktow z druga osoba.

Wiec jak to dalej wygladalo? A wiec po znalezniu miejsca do zycia, zaczelam sie pakowac. Byl tylko jedem problem. Jak przewiezc rzeczy. A mialam tego sporo. Same ksiazki zmiescily sie w (tylko!) siedmiu pudlach. Najpierw mial pomoc kolega, nie wyszlo. Potem poprosilam bliska kolezanke, ktora odpowiedziala, ze ma wizyte u kosmetyczki wiec nie wie czy mi pomoze, da mi znac pozniej. To wlasnie z ta kolezanka podrozowalam, plakalam jej na ramieniu, smialam sie z nia, wysluchiwalam o jej strachach. Zatkalo mnie na te slowa, ktore uslyszalam. Trzymala mnie w napieciu do ostatniego dnia. Pomogla w koncu, nie poszla do kosmetyczki. Przyjechala po mnie I moje rzeczy z laska wypisana na twarzy. Zimne CZESC zawislo na moich neuronach. Ale to nie byl koniec. Postanowilam to przemilczec. W koncu przyjechala. Ale za tydzien potrzebowalam przewiezc biurko I szafke na ksiazki. Kiedys wspominala, ze mi je przewiezie. Zadzwonilam do niej, ale ona odpowiedziala, czy nie moge zamowic dostawy do domu. Ja, ze bede musiala czekac z tydzien. Wiec zaczela wyliczas tysiace innych rozwiazan, bym zalatwila to sama. Nastepnie uslyszalam, ze ona najpierw sama musi sobie kupic biurko I posprzatac w domu, wiec nie wie czy bedzie miala czas w weekend. A na koncu wyslala sms-a, ze bedzie w centrum handlowym na spotkanku z kolezanka, ponad godzine jazdy ode mnie. Wowczas moge przyjechac tam I biurko wezmiemy. Dzieki za laske – pomyslalam. Drugi raz mnie zatkalo. I tym razem postawilam, ze to byl ostatni raz. I wiecie kto mi pomog? Osoba calkowicie obca, ktorej prawie na oczy na nie widzialam. Anioly staja jednak niespodziewanie na naszej drodze....

Cala sytuacja spowodowala we mnie poczucie winy. Wina ,ze w ogole prosze kolezanke o pomoc. Czulam sie ponizona, slaba. Zacisnely sie we mnie emocje I poczulam punkt w swojej psychice, ktory dobrze znam kiedy dotykam dna swoich emocji. Nigdy wiecej – mowie wtedy sobie.
Po fali obserwowanych przeze mnie impulsow, przyszly roznego rodzaju hipotezy I wnioski. Umiejetnosc proszenia o pomoc I umiejetnosc dawania. Czy to cos nam nie przypomina? Dlaczego tak ciezko jest przyznac sie do picia I po prosic o pomoc? Dlaczego ciezko jest przyznac sie, iz zle czuje sie ze zloscia, ktora zzera moje wnetrznosci I poprosic o pomoc? Ja mysle, by wszystko mialo swoj pozytywny I budujacy wymiar, dwie osoby biorace w tym udzial, musza byc wystarczajaco dojrzale by zrozumiec, jak delikatna sprawa moze byc cala ta wymiana.

Jak widze ta dojrzalosc? Podanie pomocnej reki, u osoby dojrzalej emocjonalnie to postawa NIE MA PROBLEMU, jezeli naprawde nie ma powaznych przeszkod. Budowanie spadochronu (pamietacie ta historie? http://pamietnik-dda.blogspot.com/2007/11/slodki-swiat-jest-zaklety-w-malych.html )To danie odczuc drugiej osobie, ze ciesze sie iz moge pomoc I nie ma potrzeby tysiac razy dziekowac. Wystarczy raz. JA jako CENTRUM zostaje zepchniete jak najdalej sie da. Wszyscy jestesmy egoistami w pewnym sensie, bo to co robimy jest nagradzane przyjemnymi emocjami I poczuciem, ze jestemy dobrymi ludzmi. Jednak mozna okreslic istnienie formy egoistycznej lub mniej egoistycznej. Na mysli mam przyklad z ostatnich wydarzen. No trudno, mam kosmetyczke. Ale moze cos wykombinowac. Przesunac, lub nawet wieczorem przewiezc. Ok, bede zmeczona. Trudno, ale kolezanka nie ma jak przewiezc rzeczy, denerwuje sie, bo nie ma nikogo innego. Po co ma placic za TAXI? Moj kolega jechal o polnocy 300km, by pomoc koledze przewiezc przyczepe, bo tylko on mial do tego samochod. A nastepnie wrocil nad ranem do pracy. Czy to nie jest przekroczenie swojej wygody I naciagniecie poczucia komfortu? Rozumiem, ze jak mam pogrzeb to nie moge w tym momencie jechac I cos zalatwic dla danej osoby. Ale posprzatac dom? Kosmetyczka? I jeszcze jakby byla to osoba obca. Widocznie pomylilam sie w ocenie. Jednak byla.

Po wszystkich tych wydarzeniach pojechalam na weekend do Polski. Jestem zmeczona psychicznie dzwiganiem wszystkiego naraz. Tak to juz u mnie jest. Stabilnie, spokojnie, malo adrenaliny. A jak juz sie zacznie dziac to za wszystkie czasy. Moje kolo toczy sie wolno. Tak jak lubie. By sie zatrzymac, by poobserwowac. Ale potem, jakby zaczelo staczac sie z Mont Everest-u z szybkoscia miazdzaca wszystko po drodze.

Pragne znowu zatrzasnac drzwi I zamknac sie w swoim swiecie. Musze namagazynowac energie. Ledwo zipie. Teraz proste czynnosci, prosta medytacja, samotna wizyta w swojej od lat krainie moich mysli i marzen. Bez niej nie moglabym utrzymac psychicznej rownowagi. Bez niej nie mialabym energii byc zyc w realiach.

Zasypiam....
Dobranoc.

4 komentarze:

Anonimowy pisze...

:)***

Izabell pisze...

:)

aneczka pisze...

Witam,
Calkowicie przypadkiem trafilam na ten blog. Notka ktora przeczytalam zrobila na mnie ogromne wrazenie. Mam przekonanie, iz jestesmy osobami, ktore mialyby o czym porozmawiac i uzyskac zrozumienie. Jakbys miala ochote na korespondencje to to jest moj e-mail: anja.dora@gmail.com
pozdrawiam serdecznie mili:)

Izabell pisze...

Witaj,
ciesze sie, ze znalazlas cos dla siebie. To bardzo raduje moja dusze :) Z checia Cie poznam.
pozdrawiam