"Kiedy ulepszysz teraźniejszość,

wszystko co po niej nastąpi

również stanie się lepsze. "


Paulo Coelho



czwartek, 25 grudnia 2014

Swieteczne dywagacje.

   Wiec znowu jestesmy tutaj. Jak co roku. Swieta, rodzinne spotkania, obzarstwo, prezenty. Minelo juz wiele lat odkad moja rodzina byla razem, czyli ojciec i matka, brat i siostra i moj piesio Cezar. Teraz jest tylko mama i siostra, bo brat ucieka w tym czasie jeszcze dalej od swoich ciezkich wspomnien, a Cezar odszedl juz do krainy wiecznych £owow. Ojca nie widzialam juz jakies 15 lat, slysze o nim od czasu do czasu od swojej ciotki. W tym roku nie jestem na Swieta w Polsce, bede po Swietach. Mialam czas na przemyslenia  i nowe odkrycia dotyczace tego czasu. I oczywiscie chce sie nimi z Wami podzielic.

      Swieta byly w moim domu zawsze bolesne. Moj brat do dzis bardzo je  przezywa, dlatego od nich ucieka lub wyladowuje emocje na nas. Jest wiezniem uwarunkowania ze swojego dziecinstwa. Przed swietami zawsze byla jakas pijacka awantura mojego ojca i czerwone oczy mojej mamy. A potem zasiadalismy do stolu wigilijnego w takim a nie innym nastroju. Moj brat ciagle ma te same uwarunkowane odczucia. Nawet odejscie ojca nic nie zmienilo. Projektuje swoje emocje na nas, na ludzi, ktorzy mu nic nie zrobili ale symbolizuja rodzine, w ktorej bylo cierpienie. Nie doswiadcza zycia, nie rozwija sie, reaguje agresja na wszelkie zmiany, chocby renowacja mieszkania. Pol roku temu moja mama zdecydowala sie na renowacje lazienki. Moj brat zareagowal jakby caly jego swiat runal. Slowa ktore wypowiadal i zachowania byly niebywale dramatyczne. Moja mama zawsze sie temu poddawala tak jak poddawala sie ojcu i jego bolom z przeszlosci, gdzie ja z drugiej strony zawsze walczylam o uwolnienie. Jak wspomnialam we wczesniejszycm poscie, zroznicowanie systemowe bylo zawsze moim mocnym punktem. Nigdy nie pozwolilam aby system rodzinny, szkolny, spoleczny wplywal na moj zdrowy rozsadek. Ale to nie oznacza, ze mnie jednoczesnie nie bolalo. Bolalo. Tutaj wchodzi zarzadzanie emocjami, posiadanie wiekszej a nie mniejszej kontroli nad swoimi emocjami. Bo one zawsze sie budza. Taka jest natura istot zyjacych, nawet roslin. I nie ma w tym nic zlego, ale jest trudno. Trzeba to zaakceptowac i uzyc analizy, czy chce za tym podazyc czy nie? Czy jest madre aby za tym podazyc? Czy chce aby ktos mial wladze nad moim zyciem? Ja czulam bole emocjonalne ale zawsze walczylam przeciwko poddaniu sie nim. Dlatego sie rozwijam. Moj brat nie. Myslalam o tym troche i skupilam sie na podstawowym przekazie, ktore w nas zaprogramowano poprzez Swieta Bozegonarodzenia. Mianowicie dwa slowa: swieta rodzinne, 


      Wszedzie trabia o tym, ze sa to swieta rodzinne, bo oto Maria poczela Syna i teraz sa Swieta Rodzina. W tym czasie ludzie, ktorzy tej rodziny nie maja, albo maja tylko jest tam wiele bolesci odczuwaja swoje nieszczescie jeszcze mocniej. Jak moj brat, choc minelo juz wiele lat. Srodowisko bardzo naciska. Sama doswiadczam reakcji na ten temat. W tym roku nie bylam w domu 24 grudnia, tak wyszlo. I wowczas wszyscy zaprogramowani jak jeden maz sypia reakcjami:oooo, i co bedziesz robic w Wigilje. Odpowiadam, spac, musze napisac esej, a potem lece za pare dni. I znowu reakcje: ooo, to bedziesz sama? Gdybym sam/sama nie wyjezdzal/a to bym/smy Cie zaprosili. Niezrozumcie mnie zle, na jednym poziomie doceniam ich gesty, jednakze na drugim czuje, ze w ogole nie maja nic wspolnego ze mna tylko z programem pt. "Swieta Rodzinne." Bo ja smutna nie bylam i nie jestem. Dlaczego? Bo sie rozwinelam do tego punktu, ze uwolnilam sie od tego spolecznego rytualu i mam do niego zdrowy stosunek. Zdrowy stosunek znaczy dla mnie: jezeli jestem w domu nie mam nic przeciwko obiedzie z rodzina w swieta, dawaniu prezentow co lubie itd. Nie boli mnie to a nawet cieszy, bo ich lubie choc wkurzaja mnie nie raz, jak na rodzine przystalo. Chce z nimi usiac bo akurat jest wolne, nie widze powodow aby nie usiasc, luz. A z drugiej strony jak tego nie zrobie, tak jak teraz bo bede pozniej, takze jestem ok, nie jest mi z tym zle, wprost przeciwnie, spokoj jaki odczuwam jest na pewno swiety :-) To sie nazywa wolnosc mentalna. Jest takie powiedzenie:

U medrcow dym ciagle sie tli, ale nie przylega on do scian.


    Za tymi myslami przypomnialo mi sie to co sie uzywa w terapii poznawczo-behawioralnej. Tam czlowiek przylepia swoje jestestwo do spolecznych, powszechnych zasad, nie pytajac siebie, czy naprawde reprezentuja nas. Kiedy zylam w Polsce, presja bycia z rodzina w okreslonym czasie jak swieta, wesela (nie wazne, ze raz na rok), posiadania rodziny itd byla przeogromna. I przez dlugi czas trzepotalam sie w tym jak mucha w pajeczynie. Czulam (emocje czyli odczuwanie wplywu): ja tego nie mam. Wiec musi byc zle, cos musi byc nie tak (i poczucie, ze cos jest nie tak). A wtedy moj kognitywny mozg zadawal pytania: ale dlaczego? kto tak mowi? (i kontra. Emocje opadaja). Czesto podejrzewalam u siebie schizofrenie, dopoki nie doczytalam, ze myslenie na temat swojego myslenia do zdolnosc niebywala :-D I tak sie pewnie dzieje z ludzmi, ktorzy odczuwaja samotnosc w ten czas. To spoleczenstwo powoduje, ze jest to dla nich odczuwalne jeszcze bardziej w tym czasie, nie koniecznie jest to naturalne. Gdyby zyli w innym srodowisku, nie odczuwaliby samotnosci bardziej bo nikt by im nie wkladal do glowy na ulicy, poprzez media itd, ze pewnie tak odczuwaja skoro to swieta rodzinne. Chcialabym aby swieta rodzinne byly codziennie i aby rozszerzylo sie to na ludzkosc po prostu. Wtedy codziennosc bylaby lzejsza. A tak to co widze w swieta? Pelno ludu w supermarketach, stres, gotowanie, a o historiach przy stole na pewno nierodzinnych mozna by ksiazke napisac. 

    W tym roku jeszcze jedno wazne natchnienie mnie nawiedzilo. W koncu zabralam sie za czytanie Biblii aby zrozumiec o co te cale Halo. To jeszcze bardziej mnie zroznicowalo. Zaznaczam, ze nie mam na celu nikogo urazac. Ale takie jest moje zdanie, zreszta nie tylko moje zdanie. Takie sa fakty.

   Od dawna zabieralam sie za przeczytanie Biblii, najbardziej rozpowszechnionej ksiegi na swiecie. Sama wychowalam sie w katolicyzmie i choc nie zinternalizowalam tej religii za bardzo, jednak zylam wsrod niej wiec musiala miec jakis wplyw na mnie. W dziecinstwie moja mama chodzila z nami do kosciola, ale nigdy mnie do tego nie zmuszala. Kiedy zdecydowalam pewnego piekna dnia, ze nie ide, pozostawila to mojej decyzji. Jednak nasz kraj jest nadal bardzo zatopiony w tej religii, I tak swieta bozego narodzenia kojarza sie nam z katolicka religia, narodzinami syna boga (swiadomie pisze z malej litery). Czesto wierzacy sie dziwia, czemu ateista obchodzi te swieta. Jednak dla mnie jest to racjonalne. Jezeli oddzieli sie rytual od religii czyli wiary w prawde a wiedzy na temat prawdy, swieta wygladaja calkowicie inaczej. Dla mnie wygladaja tak jak swieto rzucania wiankow do wody, czy indianskie tance w okol ogniska z prosba do bogow o dobre lowy. Rytualy, ktore nadaja czlowiekowi sens duchowy sa prawda wewnetrznych procesow czlowieka ale nie prawda rzeczywista. I nie mam nic przeciwko nim, jezeli nie traktuje sie ich powaznie do stopnia wypluwania jadu na zewnatrz. Nie mam nic przeciwko swietom jakimkolwiek. Dla mnie to dobry powod aby sprawic aby nasza rzeczywistosc byla roznorodna, bardziej kolorowa. Tutaj Swieta Bozego Narodzenia tam rzucanie kolorowym pudrem w swieto Holi, a gdzies indziej Swieto Matki Ziemi, ktore sa obchodzone przez Indian (a co dziwne, rytualy podobne do tych co opisuje Biblia, choc wierzenia Indian sa starsze niz sama ksiega).

    A wiec po przeczytaniu Biblii poczulam jeszcze wieksze uwolnienie. Dodalo to do mojego rozumowania swiata. Takiego boga jakiego tam opisuja nikomu nie zycze. A jak zaczelam czytac historie powstawania Biblii z trescia Pisma to juz wszystko stalo sie dla mnie jasne. Nie bede teraz rozpisywac sie wiecej na ten temat bo poswiece na to caly post, jednakze rozumienie uwalnia z emocjonalnego uwiklania. Taka jest psychologia naszego umyslu. Co sie zrozumie to odpada.  Jednakze aby zrozumiec trzeba jak to mowia medrcy "umrzec i narodzic sie na nowo" a proces umierania moze byc bardzo bolesny dla niektorych. To co sie zinternalizowalo emocjonalnie poprzez lata jako prawde moze takze nas niszczyc. I mam na to dowody za kazdym razem kiedy zasiadam do pracy z klientami. 

   Konczac moj post swiateczny chce Wam zyczyc, abyscie spedzili ten czas wolny spokojnie i bez stresu. Abyscie byli dobrze zroznicowani i raczej sie bawili swietami niz mysleli o tym jako o obowiazku. Tym co nie jest dane przezywanie swiat tak jak zostali nauczeni, ze powinni, radze stworzyc swoj wlasny rytual w ten czas. Nawet jezeli oznaczaloby to, bycie samemu. Nauczcie sie byc samemu, bo nie ma wiekszej rodziny na poczatku jak Wy sami dla siebie, a pozniej inni. Mowie o ulozeniu to sobie w glowie w takiej wlasnie kolejnosci. Z pustego dzbana nic nie nalejesz. Wlaczcie muzyke lub sluchajcie ciszy, utworzcie rytual gotowania, to co najbardziej lubicie. Obejrzyjcie film, ktory daje Wam radosc. To moze byc czas spotkania z Waszym wewnetrznym zrodlem energii. A Ci co maja kontakt z tym zrodlem - moim zdaniem - to wlasnie oni sa blogoslawieni :-)


Merry Christmas!!!

sobota, 6 grudnia 2014

Pude£ko

Witajcie moi Czytelnicy,

       tak, zyje, zyje. Wszystko przyspieszylo ostatnio poniewaz juz w lutym koncze szkole. Obecnie mam kilka esejow do napisania, plus po glownej pracy praktykuje w klientami jako psychoterapeuta. Mowie Wam jakie szczescie mnie ogarnia kiedy zasiadam na fotelu i podrozuje z druga osobe przez jej zycie. To musi byc pasja. Jednak czasami marzy mi sie taka maszyna, ktora podlaczylabym do swojego mozgu i ktora spisywalaby moje myslenie, filozofowanie, konkluzje itd jako posty dla Was. Byloby to o wiele latwiejsze i szybsze niz spisywanie tego juz "po" kiedy zycie jest wypelnione po brzegi. Szczegolnie, ze slowa moga ograniczac a mysli szybko znikac. Slowa nie lapia tyle niuansow, ktore wyczuwam i ktore ciezko przypisac czemukolwiek. Kiedy siedze w swojej glowie czuje wieksza wolnosc. Jednakze problem jest w tym, ze tylko ja tam siedze.... Nikt nie ma tam dostepu a chce ten dostep dac aby czerpal kazdy kto chce czerpac. Bo oprocz bycia introwertykiem gdzie czuje sie super z sama soba i w ogole nie wiem co to znaczy miec potrzeby socjalizowania, mam takze potrzebe dzielenia sie tym co w ciszy zrozumialam. Bo moja potrzeba jest inna forma spolecznego zwiazku - zwiazku glebszego, trudniejszego ale mysle, ze bogatszego. Bazuje to na podstawach humanizmu. W ciszy jednak nie wielu umie przebywac. A moim zdaniem wlasnie tam nasz wewnetrzny glos jest slyszalny najglosniej. Nie jest wowczas zagluszany przez dystrakcje dnia codziennego albo nie ignorujemy go az tak bardzo. Moj glos byl zawsze glosny od dziecka. Swiat probowal mnie zmienic wedlug swoich regul nie raz. Poprzez swiat mam na mysli rodzinny system, szkole, prace, zycie prywatne. Ale nigdy nie potrafilam zignorowac glosu w sobie, ktory sposrod tych systemow byl najsilniejszy. Coz robic... ;-)


     Aby podzielic sie co ostatnio zaprzata moje mysli to wlasnie natura systemu. W ostatnim poscie napisalam na temat szkoly i dynamiki w niej. System obejmuje takze nasza rodzine, prace, spoleczenstwo itd i tam pojawiaja sie zasady dynamiki grupowej. Osobiscie w kazym systemie mi ciasno. W kazdym systemie zachodzace dynamiki wydaja mi sie na poziomie mojego obserwowania stada szympansow. Nie chce tu nikogo obrazac. Tym jestesmy. I moim zdaniem dopoki nie zrozumiemy fundamentow ludzkiej natury nie osiagniemy jej wyzyny. Czyli jezeli nie nauczymy sie chodzic, latac tym bardziej sie nie nauczymy. Ale ludzkosc chce odrazu latac! I ma glowe w chmurach ideii jednak podskornie dzialaja podstawowe biologiczne mechanizmy i to nasze latanie jest jak ciagle uderzanie w mur.


    Kiedys wklejalam Wam chyba ta opowiesc:


1. R. Stephenson umieścił w klatce 5 małp oraz drabinę z bananami na jej szczycie.Za każdym razem, gdy małpa wchodziła po drabinie, aby zabrać banany, naukowiec włączał zimny prysznic, który oblewał wszystkie pozostałe małpy.

2. Po jakimś czasie, zawsze gdy małpa chciała wejść po banany, pozostałe małpy ją biły, zniechęcając do wchodzenia po drabinie. W efekcie po pewnym czasie żadna małpa nie chciała już wchodzić na górę.

3. Stephenson postanowił zamienić jedną małpę, wprowadzając nową. Pierwszą rzeczą, za którą się zabrała nowa małpa, było oczywiście wejście na drabinę. Natychmiast (nie wiedząc nawet dlaczego) dostała lanie od pozostałych małp.

Wyobraź sobie zdziwienie na jej twarzy, gdy obrywała tylko dlatego, że chciała sięgnąć po ulubiony smakołyk. Po kilku bijatykach odechciało jej się wchodzenia na drabinę.

4. Gdy następna małpa została podmieniona, wydarzyło się dokładnie to samo. Przy kolejnej również. W końcu wszystkie małpy zostały podmienione.

5. Co zostało? 5 małp, które nigdy nie padły ofiarą zimnego prysznica, bijące każdą, która chciała wejść po drabinie.


Koncze niedlugo juz moja druga szkole i ciagle mam takie same doswiadczenia i przemyslenia na ten temat. A mianowicie....

    Szkola (jak i wiele innych systemow) jest jak male pudelko. Uczy Cie tylko to co to pudelko obejmuje. Nie wspiera ucznia w sieganiu mysla po za pudelko. Nie wspiera wizji, procesu tworczego opartego na kreowaniu nowych rozwiazan, mysli, czy ideii. Jezeli zaczynasz kwestionowac to co jest w pudelku, szkola (system, nauczyciele itd) sciaga Cie w dol i mentalnie bije po glowie. Bo co ty mozesz wiedziec, skoro dopiero zaczynasz nauke?Tyle, ze wizja nie pochodzi od dyplomow, a umiejetnosc siegania do "bigger picture" nie wynika z nauczania. Wynika to z pracy wyobrazni i z umiejetnosci tworzenia perspektywy, z wlasnej tendencji i pasji do szukania odpowiedzi poza znany system. Z odwagi w spojrzeniu prawdzie w oczy wiekszej niz pudelko. Jest to wewnetrzna umiejetnosc. Jezeli tysiace razy system sciagal Cie w dol, to znaczy, ze wprawiales system w stres pochodzacy od kwestionowania stalosci tego systemu. To jest niekomfortowe dla tych co zyja tym systemem. Wowczas slyszysz "A co Ty mozesz wiedziec jak nie jestes ekspertem?". Tyle, ze jak poszlam do specyficznej szkoly, jak w moim przypadku psychologii, osobiscie na pusta gebe tam nie poszlam jak moze co nie ktorzy. I siedze w tych lawkach i slysze teksty, o ktorych myslalam i ktore przelamalam kiedy mialam 15 lat. Opuscilam juz to myslenie dawno temu i stworzylam cos nowego. I jak przekonac pudelko, ze umyslu nie da sie zamknac w malej przestrzeni i ze wiesz wiecej niz jego przedstawiciel?

Bardzo dobry wywiad na ten temat z Mateuszem Grzesiakiem

     Jest taka teoria stworzona przez Murray_Bowen na temat systemow rodzinnych ale takze obejmuja wszelkie systemy. Mowi on tam miedzy innymi na temat zroznicowania wewnetrznego (differentiation-of-self). Co ciekawe Buddyzm nazywa to detachment czyli odlaczenie, a o tym takze wspominal moj ulubiony Anthony De Mello. Zroznicowanie nastepuje wtedy, kiedy w systemie jestesmy w kontakcie emocjonalnym z reakcjami w nas i na zewnatrz ale one nas nie kontroluja. Innymi slowy, nie reagujemy impulsywnie, reaktywnie na zewnetrzne sytuacje ale przybieramy bardziej obiektywna postawe. Wowczas jestesmy wstanie argumentowac temat a nie wytykac personalnie komus jego osobowe punkty. Jezeli w argumentacji zaczynamy rzucac teksty typu " bo Ty zawsze tak czy siak, bo jestes klotliwy, co za ignorancja" itd oznacza to, ze reagujemy na poziomie zwierzecego mozgu, a nie wyzszego poziomu, ktory ma za zadanie pomoc nam w balansie zachowawczym. Moim zdaniem po to go mamy a Bowen uwaza, ze to wlasnie ta czesc rozni nas od prostszych form zycia. Tylko jestesmy na etapie gdzie malo ta czesc uzywamy. Dalej, czesto jezeli czujemy, ze przegrywamy jakas debate uruchamiaja sie w nas ukryte programy na temat naszego poczucia wartosci. Uwazam, ze szczegolnie w Polakach jezeli zostanie udowodniona niewiedza, jest to brane jako afront i wowczas zaczyna taki czlowiek walczyc jak maly agresywny zwierzak. Jezeli jestesmy dobrze zroznicowani, wowczas nie myslimy o sobie, ze wiemy, albo powinnismy wiedziec wszystko i brak wiedzy bedzie nas motywowal do zdobycia tejze wiedzy. Bez personalnych reakcji. Natomiast jezeli cos jednak wiemy, bedziemy debatowac ta wiedze bez impulsywnych reakcji. Bowen nazywa to dojrzaloscia. Dojrzala osoba nie reaguje impulsywnie jak dziecko, tylko potrafi sie skontrolowac i widziec szerzej niz male pudelko. 

    Ale ciezka to praca jezeli patrzymy na nasz system spoleczny i widzimy, ze nawet w szkole od samego poczatku jestesmy usadzeni w pudelku i lepiej sie nie wychylaj. I ja bedac w szkole psychoterapii nie doswiadczylam niczego lepszego, niestety.... A niby powinne tam byc osoby, ktore cholubia roznorodnosci ludzkiej, ktore daja duzo przestrzeni na bycie soba tak jak to sie robi na terapii. Ale nawet tam pudelko jest pudelkiem i tyle. Cale szczescie jestem dzieckiem Wewnetrznego Nauczyciela. I On ma najglosniejszy glos!

Milego weekendu!

czwartek, 30 października 2014

Szkolna £awka.

http://wyborcza.pl/duzyformat/1,141115,16883764,Niszczarka_marzen.html


Moje przechery ze szkola sa na pewno udzialem wielu. Ten artykul przypomnial mi tylko paradoksy jakie odczuwalam jako dziecko i nastolatka. Jak bardzo czulam sie niezrozumiana i wrecz ponizana w przedszkolu czy podstawowce przez nauczycieli. Nie dosc, ze w domu nie budowano mojego poczucia wartosci to jeszcze szkola starala sie wbijac mi kolejne gwozdzie. Bylismy traktowani jak zlo koniecznie i slysze od mojej 18-letniej Siostry, ze nadal nie jest lepiej.

Moja pieta achillesowa byla oczywiscie matematyka. Ciezko mi szla. Przewaznie mialam same dwoje a trojka to bylo swieto. Nienawidzilam tego przedmiotu oczywiscie. Na zebraniach a takze w twarz mnie samej, nauczyciele wypowiadali sie jaka to slaba jestem z tego przedmiotu, jak powinnam isc do zawodowki bo sobie nie poradze w liceum. Moja mama jak zwykle sluchala sie wszystkich w okol i tez tak o mnie myslala, wtorujac nauczycielom w ich osadzie.  Bo jak mialam dwoje to musialam byc slaba. Nie, ze moze jestem nieszczesliwym dzieckiem, ktore wszystkie swoje procesy emocjonalne i uwage skupia na tym aby przetrwac w jak najlepszym zdrowiu psychicznym. Humanistyczne przedmioty nie wymagaly mojej uwagi, byly dla mnie naturalne jak oddychanie bo bazowaly przede wszystkim na intuicji, metaforach, niuansach. Z przedmiotami scislymi jest inaczej. Wymagane jest skupienie i logika. Przynajmniej ja tego potrzebowalam. Nie bylo gdzie sie skupiac wsrod ciaglej alkoholowej atmosfery i emocjonalnego zimna. Jednak  - majac nature szukania rozwiazan - przez to ze bylam skupiona na psychologicznej czesci mnie bardzo duzo rozwinelam w sobie wiedzy na temat siebie i ludzi. Jestem samoukiem najpierw, potem dyplomowanym psychologiem, psychoterapeuta.  Stad psychologia jest dla mnie naturalna. Wynika z mojego skupienia i zywego zainteresowania odpowiedziami na pytanie "dlaczego? - bo nie moglam zrozumiec swiata ludzkiego w ktorym zylam. Widzialam same paradosky ludzkie, nic nie mialo dla mnie sensu. Jakbym urodzila sie z jakims schematem jak byc powinno. Dlatego wiedzialam, ze to co mam w domu to nie milosc. Ze tak byc nie powinno. Ale aby przetrwac, musialam najpierw zrozumiec.

Wracajac do szkoly, podstawowka to byl koszmar. Pamietam wiele ponizajacych momentow. Krzyczacych nauczycieli, ich kary, ich jak bicz kazacy slowa. A nie bylam dzieckiem sprawujacym jakies wielkie problemy wychowawcze. Moze troche z twardym charakterem, ktory budzil sie na jakies przeze mnie oceniane za glupoty aspekty Na tym etapie wszyscy w okol byli odczuwani przeze mnie jako znecajacy sie emocjonalnie na innych pomylency. Dopiero w szkole sredniej bylam bardziej brana pod uwage a nawet przeszlo z czarnego w biale. Okazalo sie, ze matematyka zaczela mnie rajcowac tak bardzo, ze lecialy same czworki i piatki. Dlaczego? Ano nauczyciel sie zmienil. Mialam dwoch nauczycieli matematyki, ktorzy tlumaczyli tak jasno, byli cierpliwi i jeszcze samemu mozna bylo dostrzec ich pasje, ze nie bylo sposobu jak tylko sie zarazic. Pisalam mature z matematyki i cala klasa nie mogla sie doczekac dodatkowych lekcji matematyki. Rownania staly sie dla mnie zrodlem wielkiej satysfakcji. Pamietam to jak dzis. Zadania tekstowe - nie moglam zalapac, ale jak juz mialam rownanie, ktore ciagnelo sie na dwie strony - odczuwalam to jak przygode. Nagle przestalam byc glabem matematycznym. Juz jako nastolatka operowalam bardziej rozwinietym kognitywnym zasobem i swiadomoscia oraz mialam wycwiczone plecy do dzwigania emocjonalnych problemow. Plus odpowiedni nauczyciel i nagle matematycznie fruwalam pod sufit. Pamietam w podstawowce zawsze prosilam kolezanki o wytlumaczenie mi co bylo na lekcjach. Zawsze po takich korepetycjach rozumialam wszystko swietnie - na lekcjach nic nie lapalam.

Teraz po latach wracam czasami do tych emocji matematycznych. Naprawde to lubilam. Jednakze operuje we mnie podswiadomy juz schemat wtloczony przez nauczycieli, matke, system szkolny, ze jestem w tym slaba. Wymyka mi sie to czasami ze swiadomosci i kiedy mialam statystyke na psychologii, pare razy szybko sie zniechecalam tlumaczac sobie, ze "zawsze bylam slaba z matematyki". Sila tego przekazu czasami mnie oslepia i zaciemnia dowod, ze jest inaczej. Bylam z matematyki bardzo dobra w szkole sredniej i bardzo to lubilam. Dlatego obiecalam sobie mocniej pracowac nad pamiecia o tym dowodzie do tego stopnia, ze mam w planach rozpoczecie nauki w tym kierunku tak dla cwiczenia umyslu i emocji, ktore pamietam z przeszlosci. Prawdopodobnie nie bedzie latwo, ale ja lubie wyzwania mozgowe, ktore mnie rajcuja. Mam pare takich planow na przyszlosc bo wlasnie jestem jak dziecko. Udalo mi sie zachowac ta ciekawosc swiata, ta pasje do odkrywania nowych rzeczy o swiecie i ludziach. Jednakze system nawet juz w doroslym zyciu ciagle probuje zamknac takich ludzi w pudelku. Systemy szkolne, zasady, opinie, oceny, tego musze sie uczyc teraz, a nie tego, kiedy akurat mam ochote na czytanie na temat mozgu i neurologii a nie Freuda. Ale w szkole jest program, trzeba zdawac egzaminy, pisac eseje aby dostac kawalek papieru, ktory bedzie rozpoznawalny w systemie ludzkim. Systemie sztucznym i okropnie sztywnym, wykreowanych przez ludzi bez wyobrazni. Ale jak sie ma papierek, to wtedy i wszyscy Cie bardziej sluchaja - bo masz dowod, ze cos skonczylas. Nie wazne, ze wiekszosc ludzi po miesiacu nie pamieta wiekszosci co sie nauczyla. Jezeli kierunek jest traktowany jako przedmiot do wykucia, aby zdobyc zawod i miec z czego zyc po prostu.... Nie dla mnie. Poniewaz slucham co mnie kreci jestem w ciaglym rozwoju. To jest pasja. I poniewaz tym zyje, nie ma dnia, ze czegos nowego na temat psychologii, psychoterapii, socjologii itd itd sie nie ucze. Ciagly rozwoj z pasji. A pasja wynika z zycia. Bo jak tu nie byc zainteresowanym tym co mnie otacza i co jest we mnie?
To mi sie w glowie nie miesci...

Pozdrawiam :-)

czwartek, 28 sierpnia 2014

Relacje

Gdyby ludzie ktorych zakwalifikowalam do swojego serca jako przyjaciol rozumieli na prawde co to dla mnie oznacza.... Nie sa tego swiadomi jak ciezko jest mi formulowac zwiazki emocjonalne.... Nie wiedza bo skad maja wiedziec...Ciezko mi to wyrazic.  Szczegolnie kiedy zaufanie przewaznie nie bylo czyms co mialo realne podstawy w moim zyciu osobistym. Wszyscy zawodzili..... doslownie wszyscy....Tylko nie Cezar... moj piesek....Kocham go do dzis. Dlatego moze moim najsilnieszym punktem relacji jest przyjazn. To jest relacja, ktora doglebnie czuje i rozumiem. Lojalnosc... zaufanie... wsparcie.... rozumiem to do dna, bo moj Cezar pokazal mi to w najczystej postaci, w postaci naturalnej, bez manipulacji i ego...Na palcach jednej reki moge zliczyc osobniki ludzkiej natury, ktore skradly mi w ten sposob serce.... Ale sa.....ciesze sie, ze potrafie zaufac chocby w przyjazni i potrafie czuc, ze oddaje czesc wazna dla siebie, czesc mnie. Kiedy staje sie to z ludzmi jest to podwojne swieto. Bo manipulacja czyli naturalna sklonnosc malp czyli czlowieka przedstawia chaos w swiecie pewnych wyzszych wartosci, jak dla mnie. Natomiast reprezantacja wilka, ktora mozna znalezc jako skarb wsrod wyjatkowych ludzi to cud, ktory jest swietem mojej duszy....


Badzcie Wilkiem - nie Malpa....
Czuje czystosc energii i tam naleze, nie zgadzam sie na mielizny...
Po tej ksiazce zrozumiecie o czym mowie.



poniedziałek, 11 sierpnia 2014

Dodatek do słowa na niedzielę.

Też tak macie, ze cos zajmuje Waszą głowę a potem natrafiacie na to przez przypadek? :-) I tak jeden przyklad studiow na temat atrybucji czyli przypisywania znaczenia wydarzeniom, ktore nam sie trafiaja w zyciu.  W przykładzie dzieci z ciężkimi doswiadczeniami, ktore dodatkowo reprezentowały negatywna ocenę siebie, swoich możliwości I rzeczywistości sa bardziej skłonne do depresji niż te ktore wytłumaczyły sobie doświadczenie inaczej.


niedziela, 10 sierpnia 2014

S£owo na niedziele.

Jak zauwazyc swoj wlasny postep w emocjonalnym rozwoju? To, ze z czasem coraz wiecej czujesz sily i checi do budowania czegos nowego niz zostania w starym swiecie ciezkich emocji. To, ze zaczynasz traktowac swoj bol, osamotnienie i cierpienie, ktore niewatpliwie zasluguje na uwage a ktore bylo Twoim doswiadczeniem przez dlugi czas, jako czesc zycia, ktora przetrwales. A staje sie tak dlatego, ze jako dorosly zaczynasz rozumiec, ze nikt nigdy nie obiecal Ci idealnego zycia, otoczonego ludzmi z wysoka swiadomoscia emocjonalna i odgromem milosci w sercach. Przestajesz sie w tym topic. Akceptujesz przeszlosc co nie oznacza, ze sie z nia zgadzasz, bo wyciagasz lekcje na swoja dalsza podroz. Widzisz co mogloby byc lepiej, wyzej, bardziej swiadomie. I zaczynasz skupiac sie na tym aby byc tego swiadectwem.

Moja zmiana glownego zdjecia tego bloga jest jakby obrazem mojego stanu umyslu, ktory pobyl w myslach i emocjach na temat cierpienia i niesprawiedliwosci losu na tyle aby pozwolic dziecku w sobie poczuc bycia zauwazonym. Ale zawsze przychodzi czas decyzji, ze juz wystarczy. Przez ostatnie 2-3 lata dalszego rozwoju i edukacji doszlam do nastepnego etapu rozumienia  - cokolwiek sie dzialo w domu, czy to alkoholik, czy despota etc nie jestesmy tym okresleni. Czyli nie jestem DDA - mialam doswiadczenia DDA, ale jestem (i Wy jestescie) czyms wiecej, bo moje jestestwo wychodzi poza to. I to obejmuje moja osobowosc, moja biologie, moje wewnetrzne procesy. To czy zinternalizowalam doswiadczenia DDA zalezy od mojego stanu umyslu, temperamentu, pewnie jakis genow, rozumowania wewnetrznego, filozofii, wiedzy ktora do mnie przemawiala itd. To jest wieksze i nad tym powinnismy pracowac i to rozszerzac. Dlaczego psychologia/psychiatria nie podpisuje sie pod syndromem DDA? Bo nie jest on staly pod wzgledem wplywow na ludzi i nie daje stalych objawow, ale tak roznorodne, ze trudno widziec tu jakies tendencje. Spojnosc nie jest wystarczajaca - kazdy radzi sobie z doswiadczeniami inaczej, jedno internalizuje, drugie nie a jeszcze to wszystko ma swoje rozne proporcje. Ktos wezmie tylko 1/3, ktos polowe, od innego sie odbije.
W moim przypadku - jak do tej pory odkrylam dwie rzeczy chronily mnie bardzo - moj gniew, ktory wynika z temperamentu oraz rozumowania jakie moj mozg wiazal poprzez prace neuronow. Gniew mnie chronil przed nadmierna internalizacja, byl jak tarcza, ktora odrzucala to co moglo trafic w moj umysl. Oczywiscie nie wszystko odepchnela, ale na pewno wiele rozproszyla. Na tyle, ze funkcjonuje w swiecie konstruktywnie czy tak czy siak. Im bardziej we mnie uderzano tym bardziej odbijalam to co lecialo w moja strone. Moje DDA z perspektywy doroslej juz osoby nie jest widziane przeze mnie jako ciezar, bo jestem juz w innym miejscu i fizycznie i psychicznie. Kiedys nim byl. Byl taki etap. Ale ciagle szamotalam sie jak pszczola w pajeczynie, moj mozg ciagle poszukiwal wyjscia. JA tego dokonalam bo wsciekala mnie swiadomosc bycia niewolnikiem okolicznosci. Choc szlam z samego prawie dna i slepo. Moge uslyszec stwierdzenie "Tak, ale to nie jest latwe, Tobie sie udalo". Tu znowu wchodzi sposob myslenia, co myslisz o danej sprawie. Moje wewnetrzne przekonanie od lat, nawet jezeli mialam juz zalamki takie, ze myslalam iz sie poddaje zawsze odzywalo sie we mnie na przekor okolicznosciom i moim odczuciom. To rozmowy wewnetrzne na roznych plaszczyznach, ktore trzeba w sobie wycwiczyc. JA lezace na samym dnie rozpaczy slyszy wolanie od JA ktore zamieszkuje troche wyzej i widzi bigger picture. I tak moje przekonania od JA wyzszego od lat sa takie:

 - "To nie jest latwe, ciezko to zrobic"  - Jezeli ciezko to znaczy, ze musze postarac sie wiecej niz te ciezko.
-  "Ale i tak sie nie uda" - nie zakladam czy sie uda czy nie. Skupiam sie na tym aby isc o krok wyzej.
-  "Latwo mowic, trudniej zrobic"- znowu, slowo trudniej nic dla mnie nie znaczy bo nie boje sie wysilku, jezeli czegos chce to i lata bede do tego dazyc. A jezeli tego nie dostane, jak dla mnie i tak wygralam. Bo jestem pewna, ze dostane po drodze tyle lekcji i moj mozg tak sie wycwiczy w determinacji, ze bedzie mi to odplacalo sie w innej sferze.

Filozofia i myslenie jakie nasz mozg magazynuje jest jedna z podstawowych przeszkod w naszych konstruktywnych reakcjach. Na moim obecnym etapie swiadomosci DDA nie jest tym co mnie okresla bo wyroslam z tej skorupy dziecinstwa. Nie jest to moje glowne centrum jakim jest dla dziecka i dla ludzi pozostajacych mentalnie w sferze dziececych emocji. Byl to etap rozwoju. Jest moim dowodem na sile czlowiecza w przechodzeniu doswiadczen niby za ciezkich dla dziecka a jednak, udzwignelam. I nie tylko ja. Pelno statystyk na temat ludzi, ktorzy nie takie dramaty przelamywali.

Wiec DDA w moim zyciu oznacza dla mnie nie ofiare ale Przetrwanca, Wojownika. Silaczke, Budowniczego w tym Gniewnego na rzeczywistosc, Konstruktora, Mysliciela.

Bo w koncu nadal tu jestem ..... i Wy jestescie.

Milej niedzieli!

sobota, 9 sierpnia 2014

Poland 2014

Witajcie,

jestem juz po dwoch tygodniach wakacji w kraju urodzenia i jak zwykle podziele sie swoimi przezyciami i przemysleniami. W tym roku moge ocenic moj pobyt w Polsce w nawiazaniu do spolecznych relacji 50/50. Czyli polowa z doswiadczen byla zaskakujaco fajna ale druga polowa frustrujaca. Co i tak mnie cieszy w porownaniu do czasow kiedy niecierpialam kazdego dnia spedzonego w tym kraju 10 lat temu.

Najpierw zaczne od smaku gorzkiego by zakonczyc slodkim i przyjemnym.
Moj pierwszy dzien w Polsce to oczywiscie jak najszybszy wypad na jakas plaze aby naladowac baterie. Musze przyznac, ze coraz mocniej odczuwam brak dluzszej obecnosci slonca w Irlandii do tego stopnia, ze kiedy pomysle o zimie mam objawy lekkiej traumy. Kazdego roku jestem coraz bardziej tym zmeczona szczegolnie, ze moje inspiracje w zyciu biora sie z takich rzeczy jak swiatlo, przebudzona natura, zielen drzew, niebieskosc nieba itd. A w Irlandii 50 odcieni szarosci, ale nie nawiazuje to do Fifty shades of Grey w zadnym stopniu. Wiec pierwszego dnia wybralam sie nad Zegrze, w koncu w sandalach, w koncu z jednym ciuchem na sobie a nie warstwami jak u cebuli. Uwielbiam gorac. I zdecydowanie wole sie schladzac niz ogrzewac. Wiec leze na tej plazy nad Zegrzem, w okol polacy smaza swoje ciala i glosno dochodza do mnie ich rozmowy. A ze ja lubie obserwowac i sluchac.... Moge zdecydowanie objac w jedno slowo co slyszalam w okol siebie w 90% - przeklinanie. Cale wakacje z gorzkiej perspektywy byly w prost zalane kurwami, pierdoleniem, chujami i tym podobne. Zegrze to byl poczatek. I to nie tylko faceci pokazywali swoj poziom jezykowy, ale kobiety zasuwaly jak szewc. A powody przeklinania byly dla mnie kompletnie nie-do-usprawiedliwienia. Przyklad: para szykuje sie do zejscia z plazy. Staraja sie spuscic powietrze z duzego materaca, kiedy kobieta wydarla sie jak sygnal pozarowy na faceta kiedy ustnik dotknal piasku: Popierdolilo Cie? Pojebany jestes? Spustnik sie brudzi jak tak robisz?
I tak w autobusie, na ulicy, nawet wyobrazcie sobie na lotnisku w sytuacji zupelnie nawet nie dajacej zadnego stresu slysze od polaka, ktory stal z dwoma innymi i z dzieckiem "no to spierdalamy" jako haslo do kierowania sie do przejscia celnego. W takich sytuacjach zawsze przypomina mi sie okreslenia aktorki Joanny Kurowskiej "kraj buraczano - pszenny". Wioska, nie obrazajac wiosek. A w autobusach to jakies ekstremalne jazdy. Przepychania nawet jak jest miejsce, przeklinania, wydzierania - takie mialam w wiekszosci doswiadczenia komunikacyjne w tym roku. Nie wspomne w sklepach. Stoje sobie przy wieszaku w sklepie z ciuchami, przesuwam rzeczy a jakas kobieta normalnie naciska na mnie blisko ostencacyjnie nasuwajac wieszaki na moja przestrzen z reka prawie przy mojej twarzy. I zero refleksji. Nie jestem do tego przyzwyczajona bo takie zachowania w Irlandii sa bardzo rzadkie. Non stop slysze sorry, excuse me, albo poczekaja az osoba skonczy a w Polsce normalnie doswiadczylam absolutny brak WIDZENIA drugiego czlowieka. Kiedy ktos mnie popychal zero "przepraszam". Ja zawsze czuje jak kogos popchne czy dotkne, bo jak mozna tego nie czuc, chyba ze ma sie to w dupie. No i ludzie mieli.

Niestety moi polscy znajomi po moich rewelacjach nie bylo zaskoczeni. Mowili, ze niestety tego jest coraz wiecej, a ci co sie uchowali i nie daja sie zdziczeniu to polskie cuda natury. Kiedy spotkalam kogos kto juz powiedzial, dziekuje, prosze, przepraszam zalewala mnie taka radosc jakbym wygrala na loterii. Bierze sie to takze z doswiadczen przeszlych, dlatego pewnie odczuwam to intensywnie, bo 20 lat mojego zycia w Polsce to jak dla mnie psychiczna orka. Wiec tym bardziej usmiech polaka, czy jakies zagadanie przyjemne bardzo mnie unosi i cieszy. I bylo takich pare.

Jade sobie metrem, a ze mam tatuaz na lewym ramieniu ludzie wlepiali galy jakbym tego nie widziala. Nie przeszkadzalo mi to szczegolnie, jednak dziwilo kiedy dawalam znac ze to widze patrzac sie na osobe, zero reakcji, nadal slepia na tatuazu. Ale raz jade sobie metrem, opieram reke na oparciu a tu nagle chlopak obok dotyka mojego ramienia i sie pyta "czy to jest prawdziwe?". Moj tatuaz jest troche inny niz wszystkie dlatego zwraca uwage. Jednak sam fakt, ze przesunal palcem po moim ramieniu a dopiero sie zapytal wydalo mi sie pozytywnie dziwne. Pozytywnie bo i ruch i pytanie brzmialo pozytywnie, choc dziwnie. Odpowiedzialam, ze tak, prawdziwy. I skonczylismy na rozmowie o tatuazach. Potem chlopak mowi ze jest otwarty na takie rozmowy i ze widzi ze zareagowalam pozytywnie jak mnie zachaczyl dlatego kontynuowal. Odpowiedzialam, ze skoro jest otwarty to chyba jest w nieodpowiednim kraju. Zasmial sie tylko a potem... dal mi swoj numer telefonu. Ha ha. I takich zakreconych jak spotykam w Polsce po prostu nosze w sercu jako czlowiek.
Nastepny pozytywny przyklad to ludzie w banku, w ktorym musialam zalatwic swoje sprawy. Mlodzi ludzie tam pracujacy po prostu ubawili mnie do lez. Najpierw nie mialam dowodu osobistego bo myslalam, ze moge wszystko zalatwic z paszportem, potem okazalo sie, ze do kasy nie moge nic wplacic bez dowodu co bylo dla mnie tak dziwne, skoro mam karte bankomatowa czyli tym sie wplaca na mojego konto. Ale byl wplatomat, wiec tam poszlam z pracownkiem banku, ktory na kazdym kroku mi pieknie sluzyl pomoca, a tu nagle karte mi wciagnelo bo nie zauwazylam, ze karta czeka do odbioru. Jak w filmie Mis normalnie. Dziewczyna zabawnie zagadywala "jeszcze tu Pani jest?" a ja na to, ze chyba tu zamieszkam. Ona, ze lepiej nie, tam gdzie Pani mieszka jest o wiele lepiej i ciekawiej. A ja jej na to, ze narazie tutaj jest ciekawie. I w smiech. Takie momenty usmiechu, zartow w Polsce szczerze pielegnuje w sercu. W Irlandii mam to na codzien, wiec jak zdarzaja sie jacys wyjatkowo sfrustrowani ludzie to jestem zdziwiona ewenementem.

Nie wiem czy slyszeliscie o Good Country index  Wedlug zgromadzonych danych w ogolnym zestawieniu Irlandia zajela pierwsze miejsce. Rozpatrywane byly kategorie jak bezpieczenstwo, zdrowie a takze humanizm w zyciu codziennym. W tym ostatnim Irlandia przodowala w ilosci wolontariatow w kraju i na swiecie. W recesji, pomimo strat ogromych pieniedzy wzrosla ilosc wplat na roznego rodzaju fundancje. Tutaj zreszta kazda wieksza impreza zawiera zbieranie na jakis cel pieniedzy. I to wcale nie potrzeba duzych pieniedzy, jak kazdy zlozy sie 5e (20zl) nazbiera sie ladna sumka. Poniewaz pisalam prace licencjacka na temat altruizmu w Irlandii i Polsce takie statystyki mnie nie dziwia. Irlandia zawsze znajdowala sie w pierwszej 10 krajow, ktore dokonuja najwiecej ruchow skierowanych poza siebie. To czuc w zyciu spolecznym. Nawet kiedy osoba nie jest w srodku szczesliwa, to przewaznie obca osoba tego nie odczuje bo Irlandczyk nie obarczy tym kogos do kogo to nienalezy. Oczywiscie mowie o ogolnych tendencjach, sa wyjatki i sa roznego rodzaju inne problemy w tym kraju. Ale spolecznie po prostu jest o niebo lepiej niz w Polsce, ale w Polsce sa ludzie, ktorzy temu sie nie poddaja. Znajda dobre slowo, znaja przepraszam, dziekuje, prosze, potrafia zaciekawic sie drugim czlowiekiem pozytywnie, nawet w metrze. I takich podziwiam przeogromnie!

Na tym koncze moje wspomnienia wakacji w Polsce w nawiazaniu do spolecznej czesci.  Czas wrocic do rzeczywistosci. Duzo pracy z klientami, ostatnie pol roku szkoly i bede oficjalnie wykwalifikowanym psychoterapeuta. Przeraza mnie czas przede mna i dziwie sie, ze najwiekszy strach to fakt pogody (???!!!). Zrobilam sobie nawet badania na witamine D3 i to jest w normie, wiec psychiczny wplyw na brak swiatla i ciepla jest u mnie ewidentny. Ale mam jedno wyjasnienie. Okazalo sie, ze mam lekka niedoczynnosc tarczycy a jednym z symptomow jest nietolerowanie zimna. A zimno odczuwam prawie jak bol fizyczny, natomiast warstwowe okrywanie ciala swetrami, kurtkami i czapkami jest przeze mnie odczuwane jak podduszanie swojej skory i pewne uwiezienie. Dlatego musze zmienic cos w przyszlosci bo to staje sie dla mnie problemem. Jakos nie moge sie zaadoptowac do takiego stanu rzeczy po tylu latach. Wiec chyba Australia mnie kiedys przywita :-)

Milego weekendu!

wtorek, 24 czerwca 2014

Zapisalam w czerwonym notesie....

"Andrzej Wiśniewski: Ludzie, którzy bezgranicznie kochali swoich rodziców, idealizowali ich, muszą wyrazić złość, odsunąć się. Są też tacy, którzy żyją w nienawiści, i oni muszą odkryć tę dobrą część rodziców, zrozumieć, że dużo im zawdzięczają.
Robert Rient: Dlaczego muszą?
A.W.: Rzadko się zdarza, by po świecie chodzili tylko źli ludzie.
R.R.: Chodzą źli i dobrzy.
A.W.: A zazwyczaj to są te same osoby. Prawdziwe będzie zdanie, że nie można nie krzywdzić ludzi. Bo czasem nie realizujemy oczekiwań róznych osób, nie zawsze odpowiadamy na ich potrzeby. Żona pyta, czy pójdę z nią do kina, mówię: „nie chce mi się”, i jej jest przykro. Im bardziej człowiek ma zaufanie do siebie, tym w jakimś sensie innym ludziom jest z nim trudniej. Bo on jasno formułuje swoje oczekiwania, mówi, czego chce, a czego nie chce, w związku z czym nie poddaje się różnym sposobom kontroli, narzucania, wymuszania.
R.R.: Skazany jest na samotną szczęśliwość?
A.W.: Można to tak nazwać. Dojrzałość jest zadowoleniem z życia, a duża jego część jest samotna – ale nie jest to poczucie opuszczenia, które przeżywają osoby, czujące, że świat ich nie chce. To jest samotność, którą ci ludzie sobie cenią. Wiąże się z poczuciem, że ja jako osoba jestem dla siebie atrakcyjnym partnerem do rozmowy."

niedziela, 15 czerwca 2014

Polak nie daje rady

http://wyborcza.pl/magazyn/1,139105,16153641,Polak_nie_daje_rady.html#CukGW



* Między 1990 a 2004 r. częstotliwość rozpoznań zaburzeń psychotycznych (czyli m.in. schizofrenii, psychozy) wzrosła o 85 proc., a zaburzeń niepsychotycznych (np. lękowych, związanych ze stresem) o 220 proc. (raport Narodowy Program Zdrowia Psychicznego z 2009 r.).


* Polacy biorą też coraz więcej leków antydepresyjnych. W 2001 r. wykupiono 10 mln opakowań takich leków, a w 2009 r. już 13 mln (dane IMS Health).


* W 2012 r. 85 proc. Polaków stwierdziło, że warunki życia w naszym kraju są szkodliwe dla zdrowia psychicznego (badanie CBOS).
(przykre ale prawdziwe...)



* W Polsce w 1989 r. życie odebrało sobie 3657 osób, a w 2013 r. 6097. W PRL byliśmy mniej samotni. Dziś pozostajemy sami z problemami psychicznymi. Zwykle to najbliżsi namawiają albo wręcz prowadzą chorego za rękę na wizytę u psychiatry.


wyborcza.pl

wtorek, 10 czerwca 2014

Przemoc bez siniakow

http://dziendobry.tvn.pl/wideo,2064,n/przemoc-bez-siniakow-a-boli-bardziej,125574.html
I takiej przemocy doswiadczalam przez 20 lat zycia w Polsce, w domu, szkole, pracy, na podworku... Nawet bez wyzwisk mozna stworzyc zdanie, ktore bedzie mialo na celu wyrzucenie swoich frustracji na bogu winnego czlowieka. Szczegolnie przy transferze emocjonalnym, gdzie powod naszego zlego humoru, naszych bolaczek, traum, zalu, smutku, gniewu itd moze i jest latwo transferowany na ludzi kompletnie nie majacych ze zrodlem bolu wspolnego. Czy nie jest to czysta niesprawiedliwosc? Wiedza co nalezy do mnie, co nalezy do zrodla moich problemow a co nalezy do swiata - wyzsza szkola jazdy zwanej madroscia. A madrosc, ktora otwiera sie w naszych glowach w trakcie pobudzenia emocjonalnego, kiedy jest najtrudniej - to juz mistrzostwo.

Samoswiadomosc wlasnego jezyka ciala to jedno mistrzostwo, a swiadomosc sposobu uzywania slow to drugie. Ta swiadomosc wlasnych slow, ich tonacji, ukladania zdan jest jedna z tych rzeczy, ktore swiadcza o naszym humanizmie, empatii, pokorze, zyczliwej intencji aby zrozumiec lub sie czyms podzielic a takze moim zdaniem o wyzszym rozwoju emocjonalnym. To jest dojrzalosc gdzie prymitywny mozg zostaje utrzymany w ryzach przez mozg wyzszy. To wlasnie uzywany jezyk (i wcale nie chodzi o gramatyke, ale emocje wplecione w jego strukture) zaprzatal moja glowe nadmiar czesto i byl jednym z (wielu) problemow mojego dorastania. Zawsze odczuwalam go jako bolesny i szybko wymykajacy sie rozmowcy spod kontroli. Nigdy sie do niego nie przyzwyczailam. Odczuwalam to jakby ciagle biczowanie mojej duszy i ponizanie intonacyjne mojej osoby. Szczegolnie jako dziecko nie moglam zrozumiec tego ciaglego atakowania miedzy literami. Tak, miedzy literami... bo tam siedzial i siedzi moj umysl i wyczuwa to co jest ukryte.... wibracje naszych emocji.  Moim zdaniem nasz kraj ma malo empatii wplecionej nie tylko w zachowanie (na co sa statystyki) ale takze w jezyk, ktory jest twardy, agresywny i atakujacy. I nie mowie o twardosci jezyka jako takiego, ale o ukryte w nim emocje frustracji i irytacji. Niesie sie to od pokolen cierpiacych i walczacych do teraz, gdzie mentalnie ciagle walczymy. I nikt nie zauwaza takich niuansow psychologicznych jak sposob wyrazania slow itd. Bo kazdy tak zostal nauczony i to staje sie wtedy normalne. I tu znowu przychodzi kolej na pokore. Na przypatrzeniu sie sobie i swiatu.

Kiedy przyjechalam do Irlandii 10 lat temu, jak juz Wam wspominalam slowo czynne "bullying" czyli terroryzowanie drugiej osoby bylo bardzo rozpowszechnione. W Polsce tylko raz uslyszalam o przemocy emocjonalnej w srodowisku czy artykulach. Tak jakby byla niezauwazona. Mam nadzieje, ze to sie zmieni.

Milej nocki.




piątek, 30 maja 2014

Zapisalam w czerwonym notesie...

Tej Pani nie znam, ale na pewno dzielimy pewne spostrzezenia :)

– To, co wyrośnie z waszego dziecka, w 100% zależy od genów. Wychowanie pozwala tylko ujawnić pewien potencjał lub go stracić. Nie da się nic wyprodukować z niczego.
– Rozwój ma pewien program. Niezależnie od tego, co zrobicie, z dziecka wyrośnie dorosły, będzie tylko może mniej lub bardziej sfrustrowany lub przekonany o własnej nieadekwatności.
 Agnieszka Stein, psycholog

Ale dodam troche swoich mysli. Ciezkie doswiadczenia mogly zdusic Wasz potencjal, wcale nie oznacza, ze sie go stracilo. Patrze na swojego brata. Ma taki duzy potencjal doswiadczania i osiagania swiadomosci - jednak jest zduszony przez przeszlosc. Jego punkt zostal przekroczony....Ale ja widze kim moze byc, nie tym czym teraz jest.  U niektorych - moim zdaniem u mnie - ten punkt psychiczny nie zostal przekroczony i paradoksalnie ciezkie doswiadczenia ujawnily moj potencjal sily. Gniew byl moim mieczem. A to dlatego, ze czulam odwieczny konflikt pomiedzy prawda we mnie, a prawda zewnetrzna. Byl zawsze bardzo glosny, ciezko mi bylo ten glos ignorowac. Musialam wybierac i zadawac sobie pytania, czego chce i kim jestem. Paradoks...uwazam sie za szczesciare psychiczna bo teraz w mojej pracy psychoterapeuty moge wtloczyc tyle wiedzy! I tak mnie to uszczesliwia! Rozwinelo mnie to jak diabli! I moglabym roztklitwiac sie jak mi bylo ciezko, bo bylo - ale czy mozna oczekiwac od zycia, ze bedzie latwe? Do kogo mam sie zglosic po takie zapewnienie?

Anthony De Mello mowi o tym, ze ludzie spia. Czesto potencjal nadal trwa w czlowieku, daje glos, ale go ignorujemy lub nie czujemy sie na silach by zanim podazac. Poszukiwanie siebie, przebudzenie - to najwiekszy dar jaki mozemy sobie dac. I  automatycznie staje sie darem dla innych.... Wiec jedyna droga to podejmowanie krokow. I jestem tak dumna ze swoim klientow kiedy przychodza i mowia, ze maja dosc, ze chca zmiany i sa na nia otwarci. Rzadko rajcuje sie ludzmi ktorych nie znam, a szczegolnie tymi ktorzy ida utartymi sciezkami, ale jak spotykam tych co zaczynaja brac odpowiedzialnosc za wlasne zycie, emocje, wybory, slowa i zachowania - wtedy we mnie dzieje sie magia - tak strasznie ich wtedy podziwiam. Bo znam wielu, ktorzy ida droga dobrze znana, ale co to za wyczyn. 

Szukajcie nieustannie, wsluchujcie sie, otwierajcie wewnetrzne przestrzenie. Tam jest tyle zrodel, odwiecznych, do ktorych macie dostep. Znajdzcie swoj klucz.

Milego weekendu!

sobota, 24 maja 2014

Niekonwencjonalnie

Filozofowie jak i psycholodzy od wiekow zastanawiaja sie nad zjawiskiem zwiazkow. Osobiscie zawsze widzialam zwiazki (czyli finansowa, emocjonalna unie dwoch osob, bo takie przyklady mnie otaczaly) jako bardzo dziwny twor. Obserwacje mojego srodowiska i bliskiego i dalekiego tylko wzbudzaly we mnie wieksze zdziwienie. Po co ludzie osiadaja z jedna osoba na 30 lat kiedy nie widac w nich witalnosci z tego faktu? I jakos dziwne wydawaly sie dla mnie etykiety jak – jedna milosc, The One, przysiega na wieki i az do smierci. Moj mozg skanowal rzeczywistosc i zwrotne informacje nijak sie trzymaly kupy. Nie wspomne o zasadach spolecznych mowiacych co jest zwiazkiem a co nie oraz samo napedzajace sie przekonania i przyzwyczajenia. Jednym z wielu powszechnych tekstow jest, ze kazdy wybiera sam w jakich zasadach czuje sie dobrze, jednak nie zgadzam sie z tym. Generalnie uwazam, ze wiekszosc podaza za kultura, wychowaniem czyli tzw presja spoleczna. Wiaze sie to z social role theory (teoria rol spolecznych) ktora mowi o kontekscie w jakim zyje czlowiek i jego wplywie na jednostke. Wszelkie przekonania wiazace sie z kontekstem w jakim przyszlo jednostce zyc zostaja zinternalizowane przez umysl i zakwalifikowane jako swoje. Tak naprawde to nie sa niezalezne decyzje, choc czlowiek poprzez swoje ego lubi myslec, ze jest wolny – tak dla zdrowia psychicznego. Jednak energia nie klamie i kto ja wyczuwa i porownuje do wspomnianego juz poziomu bigger picture zaczyna sie dziwic swiatu ludzkiemu.

Kiedy siegne pamiecia do czasow dziecinstwa pamietam wiele wewnetrznych konfliktow na temat swojego miejsca w swiecie. Proces socjalizacji przechodzilam bardzo ciezko co rezultowalo zachowaniem problematycznym dla innych. Tak przynajmniej inni to odbierali. Zreszta do tej pory tak jest w moim polskim srodowisku. Bardzo malo odczuwam toleracji dla wyboru jaki dokonuje a mianowicie odmawiam gloryfikacji rodziny i jej posiadania jako “jedynej drogi dajacej szczescie i spelnienie w zyciu”, a takze wszelkim rolom jakie kultura starala mi sie narzucac. Ostatnio przypomnialam sobie pewne zabawne sytuacje (teraz sie moge smiac) kiedy to naturalnie odmawialam wciskania mnie w schematy. Zrobmy mala “case study” (stadium przypadku) w nawiazaniu do malego przykladu z morza podobnych sytuacji.

Czas – jakies 10 lat temu.

Miejsce – Mazury

Bohaterowie: ja, moj owczesny chlopak i jego mama.

Sytuacja: Odpoczynek przed telewizorem z moim chlopakiem. “Tesciowa” wchodzi i mowi: Izabell choc pomoz mi w kuchni przy obiedzie. Chlopak jak zwykle nic nie mowi.

Wewnetrzne odczucia Izabell: zadziwienie, nawet wielkie, opor, brak poczucia koherencji co daje rezultat lekkiego stresu ale takze podniecenia,

Mysli Izabell: Ale dlaczego ja? Bo jestem kobieta? Bo to naturalne, ze zaprasza sie mnie do kuchni? Ale ja nie lubie gotowac pod presja. Syn siedzi obok, czemu nie poprosila wlasne dziecko aby jej pomoglo? On ma kosic trawe bo to meskie zajecie?

Analiza i zalozenia sytuacji poprzez mozg Izabell: Dwa wybory: powiem “tak” bedzie swiety spokoj, moze tesciowa w ten sposob chce nawiazac ze mna jakas wiez jak za czasow prymitywnych; kobiety gotowaly, praly razem itd. Przyjme powszechna role spoleczna kobiety, latwiej zostane zaakceptowana, chlopak bedzie zadowolony, tesciowa tyz ale…. Ja nie, bo zawsze bylo mi ciezko nie byc soba.

Powiem “nie” pobudze ciezka atmosfere do zycia. Tesciowa moze odebrac to jako odrzucenie lub brak checi do odnalezienia z nia wspolnoty. Zaskrobie sobie w jej szkatulce emocji niewatpliwe ciemne miejsce co moze przeniesc sie na dalsze pozycie. Choc moze mnie zaskoczyc i zrozumie intencje, ale w moim odczuciu byly tego male szanse. Ale…. pozostane soba i zrobie to kim naprawde jestem.

Spojrzmy tak z boku – oczywiscie odpowiedz z “tak” nawiazuje do rol spolecznych podobnych do wiekszosci reprezentantow kultury, ktora ja znalam. Odpowiedz “tak” spotka sie z akceptacja drugiej strony i przyczyni sie do wzrostu tolerancji. Odbiorca jak i nadawca nie beda musieli dzwigac stresu, ciezkiej atmosfery czy konfliktu. Aby sobie pomoc odbiorca przekonuje siebie, ze przeciez pomoc w kuchni to nic takiego, nawet jak tego nie lubi choc generalnie jest za zwalczaniem stereotypow.

Odpowiedz “nie” to spoleczne samobojstwo. Plus jeszcze trzeba nadzwigac sie niekomfortowych emocji.

Tyle, ze dla mnie odpowiedz od dziecka byla zawsze jasna – chce byc soba nawet za cene braku akceptacji. Zrozumialam po czasie, ze proces socjalizacji przechodzil u mnie trudno a to dlatego, ze urodzilam sie juz jakas. Pozostanie tym kims bylo u mnie silniejsze niz bycie kims innym. Najgorsze i najciezsze odczucia mialam wtedy kiedy siebie zdradzalam, czyli kiedy nie bylam szczera na zewnatrz kim jestem. Te wszystkie konluzje wysypaly sie podczas mojej szkoly terapeutycznej. Jedna z zasad to bycie congruent – czyli wewnetrzna zgoda pomiedzy tym kim jestem a tym co pokazuje na zewnatrz. Dlatego czesto powtarzam, ze ta praca dla mnie osobiscie to po prostu bycie soba – wiekszego szczescia zawodowego nie moge sobie wyobrazic. Jestem soba i z tego zyje.

W zwiazku z powyzszym wywiazaly sie nastepne pytania na temat rol damsko meskich – a mianowicie jak chce aby moj zwiazek wygladal? Czy w ogole chce sie wiazac? Jakie zasady i zachowania beda wyrazac mnie? Na co sie zgodze a na co nie? Kiedy czyta sie o dzieciach z rodzin dysfunkcyjnych, skupienie kumuluje sie na typ przywiazania zachodzacy pomiedzy dzieckiem i opiekunem. Jestem wyczulona na tendencyjnosc i oczywiscie tutaj bardzo latwo jest wytlumaczyc problem w doroslych zwiazkach ciezkim dziecinstwem. Ale ja sie zastanawiam….To nie jest takie proste.

Bylam w kilku zwiazkach i w zadnym nie czulam sie dobrze. Mialam zawsze znana dla mnie emocje - poczucie ciezkosci. Czulam, ze cos musze, ze istnieje jakas forma tego co nazywamy zwiazkiem. Czyli jezeli osoba wyjezdza sama na wakacje to tak sie w zwiazku nie robi, po to ma sie chlopaka/dziewczyne. Lub jezeli ma sie partnera to trzeba umawiac sie na obiady do tesciow choc tego sie nie cierpi. No ale czego sie nie robi dla wyzszych celow jaka jest rodzina, nawet jezeli jest to… rola spoleczna. Dlugo myslalam, ze zwiazki po prostu nie sa dla mnie. Najbardziej naergetyzowana i szczesliwa bylam wtedy kiedy nic nie musialam. Wolnosc. Po latach uwiezi w domu rodzinnym nie chcialam czuc sie uwieziona w zwiazkach. Szczegolnie, ze srodowisko nie dostarczalo mi dowodow szczesliwych zwiazkow tylko jakis walk, problemow, wytykania, braku empatii i zrozumienia. Po co mi to? – mowilam sobie. Jednak spoleczenstwo nie chce widziec osoby mentalnie wolnej. Takiej nie da sie kontrolowac. I dlatego czesto bylam atakowana za swoje wypowiedzi i postawy w tej sprawie. Albo osadzana lub etykietowana, ze to na pewno z powodu zlego dziecinstwa mam takie zdanie - to jest DDA. Jednak nie zgodze sie z tym do konca. To jest bardziej skomplikowane. Nie wierze w Tabula Rasa.

Pierwsza mysla watpiaca w czysty wplyw dziecinstwa na wybor partnerow pojawil sie kiedy spojrzalam na swoja historie zwiazkow. Znacie ten schemat: jezeli wybierasz sobie partnera to albo wybierasz po trosze swoich rodzicow (czyli jezeli alkoholik to tez mozesz wybrac taki zwiazek) albo kogos zupelnie odwrotnego (ale za to Twoje demony nie daja Ci sie polaczyc lub przyklejasz sie za mocno). A ja np. wiazalam sie z tak roznorodnymi facetami, ze nijak schematu nie moglam znalezc. Natomiast zaden z nich nigdy nie potrafil mnie zrozumiec, a ja moglam ich az nadto zrozumiec, bo ludzie wydawali mi sie powtarzalni w swoich przekonaniach i zachowaniach. I oni byli. Zastanawialam sie - czy to jest we mnie ten bol dziecinstwa i nie moge sie zaangazowac, czy po prostu operujemy na innych plaszczyznach?

Pewne odpowiedzi przyszly do mnie pol roku temu. Poznalam chlopaka. Irlandczyk. Inna kultura. Inne podejscie niz nasze polskie (mowie w spolecznym ogolnym kontekscie). Polubilam go wiec dalam szanse na rozwoj relacji. Zauwazylam cos nowego w sobie. Nie - nie slepe zakochanie i utrate zmyslow :-) Po prostu od poczatku nie czulam od niego presji. Chlopak ktorego poznalam nie zmuszal mnie do poznania jego przyjaciol, do socjalizowania sie z jego kumplami, do poznania jego mamy, do poznania moich przyjaciol czy mojej mamy. Czulam dwie rzeczy ktore zwrocily moja uwage emocjonalna; cieplo i przestrzen. To bylo cos dla mnie nowego. Zaczelam sie zastanawiac co tu jest innego niz zawsze. Doszlam do wniosku, ze daje mi to czym jestem, czyli nie musze walczyc o bycie soba. Nie musze zakladac spolecznej roli, moge byc soba. A w moim przypadku bycie soba oznacza odwrotnoscia tego wszystkiego w czym wyroslam. Tak po prostu juz ze mna jest.

Jestem introwertykiem. Lubie tworzyc odzielne swiaty, ktore odwiedzam i ktore nie lubie mieszac. Juz raz o tym pisalam. Introwertycy lubia male stymulacje, nie czuja sie dobrze w tlumach, na imprezach, nudza ich powierzchowne rozmowy. Za tym idzie takze fakt, ze nie sa zainteresowani powiekszac swoje kolko znajomych poprzez adoptowanie swiata swojego partnera. Prawda jest taka, ze nie chce bujac sie z jego znajomymi, ale moge o nich posluchac jezeli on chce sie wygadac. Nie czuje potrzeby poznania jego rodzicow i zle sie czuje jak mnie sie do tego zmusza. Nie potrzebuje takze obwieszczac swiatu, ze jestem w zwiazku, bo o rzeczach waznych mowie tylko bliskim. Nie cierpie “zwiazkowania” czyli spotykanie sie par na obiady (pisalam Wam o Sylwestrze), chodzenie do kina z inna para lub grupa ludzi, moich czy jego znajomych. A o grupowych czy zwiazkowych wakacjach to juz nie wspomne – NIE-CIER-PIE. Moja kolezanka ekstrowertyczka, z ktora czesto rozmawiam, zarzuca co jakis czas tekst: ooo musze poznac tego Twojego chlopaka. A moje pytanie zawsze brzmi (dla naszej obopolnej zabawy) - po co? Po to aby miec wiecej znajomych? Ja nie czuje potrzeby poznania Twojego chlopaka, znam Ciebie i Ty jestes glownym zrodlem mojego zainteresowania.

Dla mnie jako introwertyka wszystko co nawiazuje do wiezi z mojego partnera swiatem jest dodatkowym emocjonalnym wyzeraczem energii. A to dlatego ze introwertyk sam lubi wybierac sobie ludzi z ktorymi sie buja, i robi to bardzo uwaznie. Jezeli ktos definiuje polaczenie ze swoim JA poprzez ludzi ktorych zna (czyli rodzicow, przyjaciol, babci, psa) ciezko mi sie wtedy polaczyc. Dla mnie to nie jest po prostu wazne, a co najwazniejsze, odbiera mi to radosc i energie. Nawet jak szlam na kompromis, nigdy mnie to nie budowalo. Ba! Ja nawet wole kiedy moje swiaty naleza tylko do mnie i sie nie lacza. Nie wymagam od partnera wchodzenie tam ze swoja energia. Natomiast wewnetrzny swiat jest dla mnie najwazniejszy w moim zyciu - danie wlasnie siebie wewnetrznej jest najwiekszym darem od introwertyka dla drugiej osoby. Jednak ekstrawertyk moze tego nie zrozumiec, bo opisuje siebie przez relacje z innymi (jestem matka, kolezanka, ojcem itd). Jezeli nie chce poznac przyjaciela takowego partnera wowczas moze to byc odebrane jako odrzucenie tego partnera.

I tu wlasnie wyszedl dla mnie glowny (pewnie nie jedyny) powod mojej ciezkosci, ktora zawsze czulam z innymi – moja osobowosc. Introwertyzm. Oraz moj sposob rozumowania swiata, wielopoziomowosc (w ktorej sama czesto sie gubie), moj umysl i zwiazane z tym emocje. One nie przystawaly nigdy do spolecznych rol i zachowan. I nigdy nie czulam wolnosci w niedzialaniu na nich. Irlandczyk - na szczescie - jest w polowie introwertykiem, wiec jest mi o wiele latwiej byc soba. Nie namawia mnie na poznanie ludzi z jego spolecznosci, bo sam nie ma problemu w odzieleniu swoich swiatow. Potrafi powiedziec "Spotykamy sie z rodzina, jestes mile widziana, ale jak nie chcesz to spoko". Przez to, ze mnie nie naciska sama potrafie zaproponowac od siebie spotkanie np. z jego rodzicami. Ale wtedy kiedy jestem na to gotowa, nie dla wypelnienia jakiejs dziwnej dla mnie zasady.
A to przypomina mi jedna tradycje, ktora jest bardzo w Polandzie rozpowszechniona: po slubie nazywanie tesciowa "mama" lub "tata". Zawsze mnie to dziwilo. Oczywiscie rozumiem powod: wchodzisz w rodzine to zyskujesz nowa. Tyle, ze nie czuje potrzeby adoptowania lub bycia adoptowanym przez dwoje obcych mi ludzi, nawet jezeli bede ich lubic. Mam jedna matke, jednego ojca i to mi wystarczy. Dzieckiem juz nie jestem, adoptowana byc nie potrzebuje. Ale jestem za to otwarta na ewentualna przyjazn - ale bez presji.

Na pewno z punktu wiezi to wszystko moze wydawac sie pewnym odcinaniem. Jednak jak pisalam - introwertyk ma jedna silna wiez (Carl Jung pisal o tym bardzo duzo) - to wiez z wewnetrznym swiatem i tym sie okresla. Jedyne polaczenie czuje poprzez danie siebie wewnetrznie i dostanie tego samego od partnera. Kiedy chlopak przedstawia mnie swoim rodzicom wcale nie czuje ze oto biore udzial w wiekszej czesci jego zycia i czuje sie zaszczycona. Natomiast kiedy zabiera mnie w podroz wewnetrzna, kiedy odkrywa swoje sekrety, wrazliwosc, strachy, to wiaze mnie silniej i glebiej. To doceniam i to do mnie trafia. 

Taka juz jestem..... niekonwencjonalna. 

Sumujac: uwazam, ze warto jest nie tylko zrozumiec swoje dziecinstwo, ale takze zrozumiec swoja osobowosc, temperament. To co zostalo rzucone w dziecinstwie opadalo na pewna matryce. Nie jestem zwolennikiem teorii, ze to wychowanie tworzy kim jestesmy. Uwazam, ze sily wewnetrzne, ktore napotkaly zewnetrzne tworza indywidualne reakcje. A tu wchodza wlasnie temperament, geny, pewne stale bardziej niz ruchome cechy osbowosci, ktore na ten czas w psychologii zostaly szeroko opisane. Miedzy innymi introwertyzm i ekstrawertyzm. Odczytajcie swoja indywidualna historie. I pamietajcie, ze jestescie kims wiecej niz wlasne dziecinstwo. Zrodlo problemow moze lezec calkiem gdzies indziej i moze to byc dla Was zaskoczeniem. Odkrywajcie z otwartym umyslem. 

Pozdrawiam!




niedziela, 20 kwietnia 2014

Pamietajcie o odpoczynku.

Jasne jest dla mnie, ze najlepsze sluchanie, odkrywanie siebie i najlepsze najbardziej kreatywne rozwiazania osiagam wtedy kiedy nic nie robie, tylko odpoczywam i medytuje.

http://nauka.newsweek.onet.pl/jak-leniuchowanie-dziala-na-nasz-mozg-na-newsweek-pl,artykuly,284459,1.html

poniedziałek, 14 kwietnia 2014

Brak czasu.

Nie mam czasu, zwyczajnie nie mam czasu. I opowiem o tym, bo nawet w zabieganiu mozna sie zastanowic czym ten brak jest, jaka funkcje niesie, jak na nas wplywa i czy jest to nam potrzebne. Od jakiegos miesiaca chodze energetycznie wyczerpana a weekendy cale przesypiam. Od poniedzialku do piatku terapia moja, superwizja, klienci, szkola no i praca na caly etat. Do domu docieram jak jestem "lucky" najwczesniej przed 21. I nie bardzo mi sie to podoba. Jestem zwolenniczka "slow life". Zycia, ktore daje sobie czas na wglebienie sie medytatycjne w kolor lisci, ksztalt chmur, energii, zapachu powietrza itd. To jest zycie uwazne, dlatego malo a moze nawet jeszcze mniej niz malo zaluje w zyciu utraty czegos z powodu mojego zabiegania. Bo lubie byc uwazna. Jednakze swiat wspolczesny naklada na nas schemat "fast life" i tak jak kazdy "fast food" odbija sie na naszym zdrowiu po calosci. Nie wspomne o bardzo powolnym procesie wiosennym jaki w Irlandii  w tym roku nastepuje.... Malo swiatla jak dla mojego mozgu.


Szybkie zycie jest na tyle denerwujace kiedy patrzy sie na swiat ludzki z lotu ptaka. Wspominalam "bigger picture" w poprzednim poscie. Wowczas odczuwa sie podwojnie nasze oddalenie od rdzenia zycia nad ktorym pracuja korporacje dla wlasnego zysku, media itd a przy tym samo nakrecajaca sie karuzela spoleczna, ktora niczym innym sie nie zajmuje jak mirazem. Musialam podjac jednak jakis plan dzialania, aby nie zgubic swojego zdrowia psychicznego pod takim pedem. Weekendy staly sie swietem. Piecze wtedy ciasta, gotuje spaghetti, i skupiam sie nad kazdym pomidorem ktory kroje i nad kazdym zapachem wypiekow jakie wychodza spod moich rak. To mnie odpreza. Wszystko robie pomalu, wacham i zaglebiam wzrok w produkty do wyrobu. Albo leze i nic nie robie i tylko patrze na przeplywajace chmury. Komputer i komorka wylaczone. Slucham tylko ciszy, siebie i ewentualnie liter w ksiazce. Moje zabieganie, ostatni rok szkoly psychoterapii zakonczy sie w krotce. Musze wytrwac ale takze siebie balansowac. Nie tylko dla siebie, ale takze dla moich klientow, dla moich bliskich. Bo jaki beda miec pozytek z frustrowanej osoby? Poza tym kiedy jestesmy zabiegani metli sie nam w umysle. Nasza uwaga i skupienie jest ograniczone. Nie da sie przekazac 100% uwagi jednej rzeczy kiedy tysiace innych w naszej glowie. Trzeba pozwolic wszystkiemu osiasc by zaczac z czystym umyslem. I tak weekend to swiety czas. Nikt mnie nie wyciagnie na zaden wydatek energetyczny co dla introwertyka oznacza, nie ma spotkan ludzkich, nie ma, ze cos musze zrobic, nie ma obowiazkow. Jest tylko medytacja. Jest nicosc, blogi spokoj.

Z innej beczki wiadomosci, tym razem rodzinnych. Musze powiedziec, ze moja Mama wywolala usmiech na mojej twarzy. Pamietacie moja walke o renowacje mieszkania, ktore nie zostalo ruszone 30 lat. Moja Mama ciagle uginala sie pod mojego Brata humorami. Niestety ostatnio znowu jego humor zaczal sie bujac, az w koncu zaczelam sie zastanawiac czy moj Brat przypadkiem nie cierpi na zaburzenia afektywne. Jego skok humorow jest bardzo ostry - jak mr. Jekyll i mr. Hyde.  Czasami nie wiadomo co go porusza, moze to byc ruch motylich skrzydel. Ale czesciej widze porusza go wtedy, kiedy cos staje naprzeciwko jego strachom ktorym boi sie stawic czola. Ostatnio byly to swieta - jego zachowanie i sposob obejscia z tematem bylo nie do zaakceptowania. A teraz moja Mama nagle mnie zaskoczyla i napisala do mnie, ze zaczyna planowanie remontu lazienki w domu. Osobiscie zostawilam ten temat w swieta. Zrobilam swoja dzialke wkladajac do glowy mojej Mamie potrzebe odnowy mieszkania, co i tak robie juz od kilku lat. Ale obiecalam sobie, ze to juz ostatni raz kiedy o tym mowie. Nic wiecej niemoglam zrobic. I tu niespodzianka. Znalazla w sobie sile i robi remont pomimo mojego Brata gniewu. Niestety jego zachowanie wprowadza znowu niezdrowa atmosfere do domu, taka jak za czasow ojca. Bo ojciec ciagle mentalnie zyje w moim Bracie. Jego tekst dokladnie to potwierdza; na pytanie mojej Mamy czemu tak sie unosi z ta lazienka, odpowiedzial, ze nie podoba mu sie, ze ktos obcy bedzie sie krecil po domu (osoba remontujaca, notabene moj znajomy). I choc wiem, ze to nie jest glowny powod, ale posredni to tak jakbym uslyszala ojca. On zawsze nam zabranial przyprowadzac kolezanki/kolegow i jezeli sie to dzialo to wtedy kiedy ojca nie bylo. Bo tamci to byli obcy. Raz wyprosil mojego kolege ot tak, bo byl panem i wladca. To straszne widziec i slyszec go znowu poprzez Brata. Ale moja Mama zaskakujaco zorganizowala glazure, kupila nowa wanne i radosnie decyduje pierwszy raz w zyciu jak bedzie wygladala jej lazienka. Bo ojciec nigdy nie pozwolil jej posiadac swoich zyczen do czegokolwiek, nawet do mniejsca gdzie bedzie wychowywac wlasne dzieci.

Kiedy jedna osoba w systemie rodzinnym wprowadza negatywne, niekonstruktywne, chore zachowania i emocje, cierpi caly system. Jezeli chodzi o problem alkoholowy i pochodne, interwencje wygladaja inaczej niz np. u osob z depresja. Uzaleznienia i pochodne to ciezka walka. Interwencje rodzinne jak i terapia jest jakby sciagajaca do struktury, gdzie np. w depresji jest rozrzezajaca. Sciaganie do sktruktury polega na postawieniu zasad w systemie oraz granic i wymogu podjecia odpowiedzialnosci za wlasne zachowanie. Moja Mama nigdy nie stawiala granic mojemu Bratu. Podobalo sie jej, ze jest podobny do niej. Wraz z bolem sam stal sie takim chaosem jak Ojciec, nikt nie sciagal go do struktury. Mojej osobie natomiast granice byly stawiane non stop, ale tylko dlatego ze bylam buntownikiem. Nie bylam podobna do Mamy i nie mogla sobie z tym poradzic. Wiec walczylam o rozszerzenie struktury. Moge smialo powiedziec, ze przez cale zycie odkad pamietam walcze aby ludzie mnie nie zmienili, bo nigdy sie z nimi nie zgadzalam. Mowie o tej zmianie na poczet ich preferencji, wyobrazni jak powinnam ulozyc sobie zycie, co powinnam myslec. A takze zawsze mialam swoj swiat w glowie. Wszelkie konsekwencje moich wyborow bralam na siebie. Moj Brat  - skoro mu sie nie podoba co sie w domu dzieje, zawsze moze spakowac walizki. Nikt go nie trzyma. A jednak tego nie robi, bo bez ludzi w domu jego gniew nie mialby ustosunkowania. Wspomnial cos o kupnie kawalerki. Swietny pomysl uwazam - ma 36 lat. Nikt w domu nie zasluguje na jego reakcje, z ktorymi nic nie robi od lat, pomimo naszego wsparcia. Niech kupuje. Ale cos go powstrzymuje jednak od takiego kroku.

Kiedys juz wstawilam ta historie, ktora opowiada o twardej milosci. Ten temat jest szeroko opisany w psychologii/psychoterapii. Kocham mojego Brata, ale twarda miloscia, bo inna do niego nie dociera, tak jak nie zmienia alkoholika fakt chronienia go przez swojego partnera.
Matka przez lata otwierala drzwi synowi alkoholikowi. Obiad byl na stole, posprzatane, poprane. Syn ciagle w cugu alkoholowym. Az pewnego dnia poraz tysieczny matka przygotowala wszystko z rana jak trzeba, jednak tym razem obwiescila: A teraz synu zjedz i idz w swiat. Nie moge Ci pomoc. I otworzyla drzwi.

Moja Mama powiedziala nie i w koncu lazienka bedzie wygladac ludzko. Hurra! Powiedzialam Mamie slowa, ktore rzadko wypowiadam,choc chcialabym czesciej - Jestem z Mamy dumna.
Dobranoc! :-)

czwartek, 27 lutego 2014

Troche o milosci....

   Czlowiek szuka milosci. Mysli, ze moze ja znalezc tylko w drugim czlowieku. Wiec rozglada sie ciagle w okol i ciagle o niej marzy. Spoleczenstwo I media tylko dodaja do pieca iluzji. Slyszeliscie te zdania – milosc leczy rany, milosc ci wszystko wybaczy, albo, kazdy nosi swoj bagaz przeszlosci. Sek w tym aby znalezc osobe, ktora pomoze Ci go rozpakowac. Nie wiem jak Wy, ale ja nie widze w tym milosci.

   Wiecie jaki jest najczysty przejaw milosci? To bycie na nia gotowym poprzez stanie sie miloscia. Brzmi latwo, ale latwe nie jest. Stanie sie miloscia aby bylo z czego dawac – to jest moim zdaniem najprawdziwsza forma tego stanu. Tak, stanu – nie chwilowej chemii mozgu. I ten stan jest niezalezny od drugiego czlowieka, ale pozniej staje sie czescia drugiej osoby. Wowczas nie szuka sie milosci aby rozwiazala nasze problemy lub aby sprawila aby nasze zycie nabralo sensu. Szczegolnie aby pomagala nam rozpakowywac nasz bagaz. Jaki to przejaw milosci kiedy nakladamy na druga osobe nasze demony? Osoba staje wtedy przed wyzwaniem zamiast przed spokojem odczuwania I smakowania. Poniewaz nie chce miec wyrzutow sumienia I sama £aknie wypelnienia, godzi sie na bycie “Matka Teresa”. Juz na dzien dobry dajemy komus prace do wykonania. A im bardziej osoba dojrzalsza tym bardziej sie na to nie zgodzi. Dlaczego? Bo osoba dojrzala nie chce bawic sie w matke czy ojca lub co gorsza wybawiciela. Chce sie wymieniac, bo sama pracowala nad soba wytrwale aby sie oczyscic z tego co ciezkie. Osoba dojrzala staje sie gotowa na milosc do drugiego czlowieka wtedy kiedy wyprostowala swoje drogi. Osoba dojrzala wie, ze czymkolwiek jest i czym sie stanie bedzie wplywac na druga osobe, na jej stan emocjonalny, na jej losy. Kazda decyzja, reakcja, zachowanie, skrzywienia beda mialy bezposredni wplyw na ukochana osobe. Zwiazek z drugim czlowiekiem to odpowiedzialnosc, ktora wiedzie wlasnie przez siebie samego. Rozwinac sie, zrozumiec siebie, zdjac maski, pojac kim sie jest, co sie chce i jak sie chce – poprzez wykonanie roboty nad soba paradoksalnie stajemy sie swiatlem dla samego siebie, ktore bedzie oswiecac drogi ludziom nam bliskim. Nie ma innej drogi jak przez siebie i nie jest to egoizm bo nie zatrzymujemy sie na sobie tylko wylewamy co zbudowalismy w sercu na zewnatrz. I taki wlasnie czlowiek, czlowiek ktory opuscil stan dziececy i nastoletni, ktory przestal trzymac sie swoich dziececych iluzji staje sie autonomiczny. Autonomia to stan gdzie nie jest sie zaleznym od drugiego czlowieka, ma sie wlasny sens zycia w swoim jestestwie, swoje pasje, polaczenie z wlasna energia, ktora daje radosc. Nie jest sie skupionym na poszukiwaniu milosci na zewnatrz. Ale wlasnie przez taki stan milosci, milosc z zewnatrz jest przyciagana.

   Jest roznica pomiedzy zaleznoscia a autonomia. Zalezni jestesmy od naszych opiekunow. Bez nich nie przetrwalibysmy. Rodzimy sie nadzy i slabi. Wraz z rozwojem powinnismy stac sie autonomiczni. Jezeli nie dojrzewamy, wowczas zamieniamy rodzicow na partnerow i wymagamy tego wszystkiego co dostalismy lub/i nie od rodzicow, aby bylo nam dane przez zone/meza itd.  Pisalam juz kiedys – kiedy stajemy sie dawca a nie biorca jak w wymienionych zdaniach na poczatku postu, wtedy doswiadczamy milosci, ktora jest gotowa objac druga istote. To jest cos na ksztalt poziomu doswiadczania czegos bardziej glebszego I prawdziwszego. Bo na poziomie tzw  “small picture” (kiedy to rozgladasz sie w okol, widzisz i uczysz sie jak wiekszosc kocha i przyjmujesz, ze tak wlasnie jest prawdziwie i tego wlasnie potrzebujesz) pozostaje tylko czlowiekowi forma milosci bazujaca na biologicznych automatycznych impulsach, ktore sa nam dane przez nature do przetrwania naszego gatunku. A jak wiemy takie impulsy nie sa trwale. Mijaja kiedy opada chemia. A milosc na poziomie "bigger picture" (kiedy rozgladasz sie w okol, widzisz jak inni kochaja i cos Ci nie pasuje w tym wszystkim. Wyczuwasz cos wiekszego, szerszego i znaczacego. Czujesz, ze smaller picture bylo tylko czescia ukladanki, nie caloscia, nie prawda) jest trwala, bo trwa w nas niezaleznie, kiedy stajemy sie miloscia.

   Wiec najwiekszy dowod milosci do drugiego czlowieka to bycie na nia gotowym bez glodu na wypelnienie sobie znaczenia, poczucia przynaleznosci I inszych pustek. To dojrzalosc, gotowosc bez bagazu na plecach jest darem milosci. Co robisz aby stac sie miloscia? Czy poswiecasz czas na samorefleksje? Na szczera rozmowe z samym soba? Na znalezienie swoich pasji? Na spojrzenie w najciemniejsze zakamarki wlasnego umyslu? Czy prostujesz swoje drogi? Oczyszczasz umysl i dusze z iluzji, wymowek, unikow? Czy starasz sie aby Twoje zycie bylo uczciwe i czyste tak aby nie musiec nic chowac przed miloscia ktora spotkasz? Dbasz o higiene zyciowa? Myslisz trzy razy zanim cos postanowisz bo wiesz, ze slad ktory zostawisz moze stac sie ciezarem dla kogos kogo pokochasz? Moze jeszcze nie spotkalas/es osoby z ktora chcesz tworzyc historie. Jezeli staniesz sie miloscia "poprzez siebie" przestanie to byc wazne, a jak sie trafi to bedziesz gotowy/a aby dac swiatlo.  Bo wszystko co ze soba zrobisz lub nie zrobisz bedzie podarunkiem dla tej drugiej osoby. I w tym drugim przypadku bedziesz w swojej glowie twierdzil/a ze kochasz... Ale kochac oznacza w tym pierwszym....

środa, 19 lutego 2014

Marzenia

Niezla nawijka- a na smoki (demony) to ja nieustannie, odkad pamietam wyciagalam miecz i choc bolalo to...roslam... i roslam. I tutaj podziele sie z Wami waznym dla mnie momentem. Tydzien temu, pierwszy klient (uczen - bardzo mi sie podoba ta nazwa), a ja terapeutka. A juz w drodze drugi. Olbrzymia energia, olbrzymie spelnienie.. po tylu latach wyboistej ale jakze ciekawej drogi.  Marzenia o psychologii i psychoterapii, cel i nieustanna walka aby sie nie poddac. I tak tydzien temu, czekajac na klienta kontemplowalam swoje zycie i powtarzalam w glowie "ah... to tak wyglada kiedy marzenia sie spelniaja". Ale zaraz potem; "nie SIE.... YOU DID IT!" :-D

Marzenia sa do spelniania, nie do marzenia.

poniedziałek, 17 lutego 2014

S£owa wierszem pisane

Znalazlam pare wierszy z przeszlosci. Czytajac je czesto nie rozpoznaje swojej reki. Ale poznaje te emocje, tesknote, zranienia... "bo nie pisze jak bog, kto nie cierpial jak pies...."


Jestem ptakiem
ktory ma wiecznie rozwiniete skrzydla
Gdy je skladam
jestem w klatce bez wyjscia

Jestem ptakiem
ktory boi sie zlozyc skrzydla
na jednym ramieniu
pozostala blizna....

niedziela, 9 lutego 2014

Swietny wywiad!

Szczegolnie temat zbyt dobrego dziecinstwa oraz o posiadaniu dzieci i nadwrazliwosci - myslalam o tym niedawno i odkrylam w sobie pewne powiazania. Rozwine to niedlugo.


niedziela, 19 stycznia 2014

Swiateczno-Noworoczne historie.

Juz jakis po swietach. Ciezki to byl dla mnie czas w tym roku. Rok temu mialam najlepsze swieta w zyciu – moge to odwaznie powiedziec. Ale cud zdarza sie rzadko lub jeden raz, dlatego ma taka definicje. W tym roku moj Brat znowu zanurzyl sie w otchlan swoich demonow I odmowil nam swiatecznej kolacji. I byla to odmowa w bardzo nieprzyjemny sposob. Mielismy przez to male starcie. Mam swoje granice szacunku do siebie.

W psychologii znana jest definicja transferu emocjonalnego. Na przyklad mamy starcie z partnerem/partnerka z samego rana. Idziemy do pracy I tam zaczynamy wybuchac na innych, lub okazywac inne formy niezadowolenia. Potem idziemy do sklepu I tam burczymy do sprzedawcy jak pod wplywem odurzajacego srodka, ktorego zrodlo zostalo rozniecone rano. Transfer emocjonalny moze byc dokonany w kazdym momencie. A najbardziej jest to odczuwane przez osoby najblizej nas. Moj brat dokonuje takiego transferu za kazdym razem gdy cos budzi jego demony z zamierzchlych czasow. I ani ja, ani moja Siostra czy Mama nie sa temu winne. I to mnie wkurza najbardziej.

Tradycja w moim domu jest lepienie pierogow z Mama. I tak tez zrobilismy w tym roku. Jednak Brat juz na emocjonalnym demonicznym “haju” na pytanie mojej Mamy – Czy zjesz pieroga? – wiecie co odpowiedzial? - Nie moje rece je robily wiec ich nie chce. Kto do diaska odpowiada tak do ludzi, ktorych twierdzi, ze kocha? Wkurzylam sie okropnie I zapytalam kontrolujac mordercze mysli I reakcje – Co jest z moimi rekoma nie tak? Nic , po prostu nie zrobilem ich to ich nie jem – odpowiedzial bunczucznie. Ale co z nimi jest nie tak? – powtorzylam uparcie. Po prostu nie mam ochoty – dodal. To mow, ze nie masz ochoty, a nie ze cos jest z moim rekoma nie tak. I tak pozniej nie chcial usiasc z nami do stolu, przyszedl tylko aby podzielic sie oplatkiem mowiac – szybko Mama, bo jestem w zlym humorze. A potem zyczyl mi…radosci. Osobe rozumna kurwica moze normalnie strzelic (sorry za wyrazenie, ale jak mowilam, tak bedzie kiedy jest to adekwatne). Zyczyl mi radosci I nam wszystkim jednoczesnie traktujac nas jakbysmy byli powodem jego zlego humoru co automatycznie wplywalo na nasza psychike. Brat zatrzymal sie tylko na swoim demonie i on byl najwazniejszy. Poddal mu sie bez walki I my przy tym jeszcze dostalismy w twarz. Nie wazne, ze twierdzi, ze nas kocha, nie wazne, ze nigdy nie dostal wiekszego wsparcia niz od nas. Jego emocje z zamierzchlych czasow byly wazniejsze niz podjecie walki I ich przelamanie. Moja matka oczywiscie tlumaczyla go jak zawsze, co tylko pobudzalo moja pamiec o 20 latach zycia w tamtym domu gdzie ja nie moglam byc soba, bo nie bylam jak ona, ale dla Brata zawsze byly wymowki bo pasowal do jej osbowosci. Zreszta z matka tez mialam znowu przejscia.

Moja matka - jak juz Wam wspominalam – nigdy nie byla obecna emocjonalnie. A co najwazniejsze nigdy nie potrafila sluchac. Zreszta nie tylko ona w moim srodowisku. I tak, nigdy nie uslyszalam pytania – Jak sie czuje? Co mnie boli? lub Co o czyms mysle? W mysl zasady – dzieci I ryby glosu nie maja. A na jej nieszczescie bylam dzieckiem, ktore mialo duzo do powiedzenia I to rzeczy madrych jak na swoj wiek. Moim dziececym sposobem przebijania jej muru, zgodnie z moim temperamentem staly sie proby jej przekrzyczenia. A glos mam mocny I calkiem wysoki. Wyobrazcie wiec sobie caly szum w okol naszej rozmowy, a raczej huragan. Moja matka czesto przylepiala mi etykiety mowiac – Bo ty jestes krzykaczka, bo Ty jestes taka jak ojciec, bo Ty jestes taka a taka….. Nigdy sie we mnie nie wsluchala porzadnie, a wiedziala kim jestem. Ciekawe. A najgorsze jest to, ze dokladnie tak to odczuwalam kiedy bylam dzieckiem. Juz wtedy nie moglam zrozumiec –skad ona wie, kim jestem, kiedy nigdy nie zapytala sie mnie np. Dlaczego krzycze? Co mnie boli? Widziala tylko powierzchnie, mnie krzyczaca – ale glebia byla juz dla niej obca. Nie wspomne o samo refleksji - co robie takiego, ze moje dziecko tak krzyczy? Moze chce byc uslyszane? Nie – to ja bylam winna ze swoim zlym charakterem. Ciezko mi bylo zyc z takimi pytaniami bez racjonalnych odpowiedzi I ciezko bylo mi sie zgodzic na niesprawiedlwosc etykiet. To byla ciagla walka z tym co czulam w srodku, jak byc powinno – a zawsze mialam ogromna jasnosc jak byc powinno, jakbym urodzila sie z ksiega wiedzy w sobie – oraz tym jak bylo. Nic nie mialo dla mnie sensu. I tak w swieta wyszla sytuacja sprzed lat.

Rozmawiam z mama przez telefon, mowie jej o czyms, a ona mowila dokladnie w tym samym czasie jakbym nic nie mowila. Kilka razy przerwalam mowiac – ja teraz mowie – ale nie dawalo to skutku. W koncu juz nie wytrzymalam I wydarlam sie aby przebic sie przez jej sciane – Czy nie slyszy mama, ze ja ciagle mowie? (zostalismy nauczeni nie mowic rodzicom na Ty przez ojca tyrana, wiec mama, niech mama powie I makaron z kluskami ...). Rozlaczyla sie. Kiedy wrocila do domu oczywiscie nie odpuscilam I wpadlysmy w wymiane zdan gdzie uslyszalam, ze ona taka jest I tyle (ale ja nie moglam jako dziecko byc jaka jestem). A potem, dorzucila tekst prehistorii, ze jestem krzykaczka. Odpowiedzialam twarda pytaniami – Nie, nie jestem krzykaczka! Po prostu nie daje siebie ignorowac! A pomyslala mama dlaczego krzycze? Aby wlasna matka mnie uslyszala w koncu! Kiedy czlowiek rozmawia z drugim to nie po to by gadal do siebie tylko, czyz nie? I tratata tratata…. Po 5 minutach emocje opadly, choc slowa ktore oraly mi serce przez tyle lat poruszyly mna. Nic sie nie zmieniaja. Stoja w miejscu. Tylko kiedy ja przyjezdzam poruszam ich stale wody, co powoduje burze. Tego samego dnia poznym wieczorem ogladalismy razem Burlesque z Christina Aguilera I Cher, gdzie byla scena po protu chyba dana mi przez mojego Aniola Stroza. Cher w rozmowie z Christina w ogole nie przestaje mowic, albo jej przerywa. Christina dwa razy spokojnie stara sie zwrocic na to uwage Cher, ale ona to ignoruje. I wkoncu wydziera sie na nia – “Czy rozmawiasz tylko ze soba??”. Automatycznie odwrocilam sie do mamy mowiac – O! Widzi mama?? Tak wlasnie wyglada nasza rozmowa. Mama nie slucha a ja sie dre bo chce byc uslyszana. Na czas mojego pobytu chyba cos do niej dotarlo bo przez tydzien mi juz nie przerywala a nawet przerwala sobie samej kiedy chciala mi przerwac. Zobaczymy jak dlugo to bedzie trwac. Ale co sie normalnie czlowiek narobi…. Oczywiscie ktos moze zapytac – ale czemu sobie nie odpuscisz? Zreszta wiekszosc zadaje mi takie pytanie… Typowe. To dlatego, ze wiekszosc woli odpuszczac, bo dla mozgu tak jest latwiej. Mozg chce abysmy oszczedzali energie. Jednak nie jest to nie do przekroczenia, co jest wiadome patrzac na ludzi ktorzy potrafili przejsc swoja biologiczne dziedzictwo, ktore jest ruchome. Nie odpuszczam, bo czuje, ze nic sie nie zmieni jezeli nie bede nic robic. A akcja zawsze daje jakas nadzieje na zmiane. Nie mam iluzji, ze da sie calkowicie odbudowac dziecka we mnie I dac to co zostale mi wtedy nie dane. Musze to zaakceptowac, tak bedzie zdrowiej. Jednak w zyciu doroslym mam wiekszy wybor czy chce tego doswiadczac czy nie. I stawiam granice. Ze znajomymi moze byc latwiej – po prostu ksztaltuje swoje kolko towarzyskie, ale rodzina jest dana. I niestety moje silne poczucie odpowiedzialnosci za matke I siostre nie pozwala ot tak to wszystko porzucic…Jednak postanowilam zmienic podejscie. Nie bede juz starac sie dac im tyle z siebie, bo jak widac to jak grochem o sciane. Tylko kiedy sami zadeklaruja taka gotowosc, wowczas dam swoja energie do ich zmiany. Co nie oznacza, ze swoje granice nie bede trzymac.

Nastepna rzecza jaka przezylam to Nowy Rok, ktory tym razem przypomnial mi moja samotnosc w Polsce. A bylam bardzo samotnym dzieckiem, choc z drugiej strony (bo jestem jakby peknieta na dwie czesci) znajdywalam ukojenie w polaczeniu z natura, moim pieskiem Cezarkiem, z moja wyobraznia, ksiazkami, duchowoscia. To dar introwertykow. Bylam sama, jakby to czulam a tym samym nie czulam sie sama. Takie to dziwne. Ostatnio mialam taka mysl. Zadalam sobie pytanie kiedy najbardziej czuje sie samotna. Rzadko sie to zdarza, ale jestem czlowiekiem wiec nic nie jest mi obce. Pierwsza odpowiedz – wsrod ludzi. Tu odpowiedz by sie skonczyla gdybym nadal mieszkala w Polsce. Nienawidzilam ludzi i myslalam, ze nie mam serca jak tylko do natury. Ale wyrwalam sie I odpowiedz sie rozwinela – okazalo sie, ze mialam pecha I nie spotkalam po prostu odpowiednich dla siebie ludzi. Tacy, ktorzy by mieli ze mna wspolny mianownik glebi – jak ja to nazywam. Myslalam, ze jestem sama ze swoja osbowoscia I mozgiem, bo nic mi nie pasowalo. I nic w tym by nie bylo zlego, gdyby zostawili mnie w spokoju. Jednakze bylam ta pobudzajaca do myslenia – kto wszedl w moj obszar, otrzymywal wyzwanie, jak u Sokratesa. Wiec mnie nie lubiano, za czym idzie atakowano. A ja odpieralam ataki nierozumiejac czemu nie moge miec innego zdania. A potem wyjechalam I nagla nie musialam walczyc. Poznalam ludzi z calego swiata I okazalo sie, ze urodzilam sie w nieodpowiednim dla siebie srodowisku.

Wracajac do tematu samotnosci. Kiedy jestem sama, bez ogolnie rozumianego spoleczenstwa, w ogole nie czuje sie samotna. Mam swoj wlasny swiat, ktory daje mi komfort i szczescie. Uwielbiam w nim przebywac i nic z zewnatrz nigdy go nie przeroslo. Wewnetrzne bogactwo. Dlatego nie moglam nigdy zrozumiec calego tego trabienia jak bardzo czlowiek chce polaczyc sie z drugim czlowiekiem I ze bez tego nie przezyje. Nie zgadzam sie z tym. Jest to gloryfikacja gatunku ludzkiego, co w czlowieczym ego jest jak dla mnie jasne jak slonce. Lubimy myslec jakim wyjatkowym gatunkiem jestesmy I ciagle media I Kosciol nam wmawia, ze tylko czlowiek moze dac nam prawdziwe szczescie. Nie zgadzam sie z tym, choc niewatpliwie moze dac nam duzo pozytywow jak i negatywow. Patrzac glebiej, tylko my mozemy sobie dac ta podstawe ktora jest niezalezna, poprzez rozwoj naszej percepcji, naszego Ja, naszej duchowej sfery, i naszego umyslu. Ci co  uwierza, ze tylko drugi czlowiek jest zrodlem naszego szczescia, rzeczywiscie tak sie stanie, bo to w co wierzymy tym sie dla nas staje. Jednak wtedy czarna rozpacz, bo drugi czlowiek nie jest w stanie wypelnic w nas wszystkiego. Paradoks jest taki, ze to wlasnie w zwiazkach odczuwamy najwieksza samotnosc, a to dlatego, ze obijamy sie o ludzi, ktorzy nie zawsze spelniaja nasze potrzeby i oczekiwania. Co jest naturalne, w koncu nie ma takich samych ludzi jak tylko podobni lub rozni.

W Nowy Rok zaobserwowalam jedno. W moim srodowisku wszyscy sa juz w parze, maja dzieci i zony/mezow. I tak kiedy pytalam sie co robia na Nowy Rok, wszyscy, co do jednego byli albo zaproszeni tez przez pary z dziecmi, lub po prostu pary, albo sami zapraszali takie konstelacje. Czulam tam, ze jestem otoczona schematem, ktory powoduje we mnie sprzeciw. Czy ktos pomyslal aby zaprosic mnie jako ta bez pary i dzieci? Nie. Spotykano sie ze mna wtedy, kiedy nie bylo zewnetrznego schematu Swiat czy Nowego Roku, gdzie polska rzeczywistosc spoleczna mocno podkresla ich rodzinnosc. Czulam ta innosc, ktora czulam cale zycie w Polsce. I wspomnienia mna ruszaly. Tu w Irlandii nie ma takiego podzialu. Swieta i Nowy Rok jest rozumiany jako swieta z ludzmi bliskimi ale takze szansa aby poznac nowych. Imprezy, spotkania, im wiecej ludzi tym lepiej. Wiec nie jest to zamkniecie na swoja rodzine ale takze na otwarcie sie na przyjaciol i nowych ludzi. 

Na koniec troche humorystycznie. Co mozna zyczyc Wam w Nowym Roku oprocz typowego Szczesliwego Nowego Roku? Dla mnie idealne sa wlasnie te: 

Do nastepnego!