"Kiedy ulepszysz teraźniejszość,

wszystko co po niej nastąpi

również stanie się lepsze. "


Paulo Coelho



piątek, 4 czerwca 2010

Zapisalam w czerwonym notesie....

O nieugiętej mocy ducha - Viktor E. Frankl

Jak często się zdarza, że psychoterapeuta, psychiatra, wskazuje
choremu psychicznie pacjentowi, jak powinien się zachowywać -
chory jednak ze swej strony przedkłada terapeucie, że po prostu
nie może, że to nie wychodzi, że nie zdobywa się na tyle siły woli
potrzebnej do tego czy owego, jednym słowem, że ma słabą wolę.
Czy istnieje rzeczywiście coś takiego jak słabość albo siła
woli? Czy mówienie o niej nie jest raczej wymawianiem się? Zwykło
się mawiać: gdzie się do czegoś dąży, tam znajduje się też jakiś
środek do celu. Chciałbym jednak zaproponować inny wariant tej
sentencji, śmiem bowiem twierdzić, że gdzie jest cel, tam znajduje
się także wola jego realizacji. Innymi słowy, kto ma na oku jasny
cel i komu szczerze zależy na dotarciu do niego, ten nigdy nie
będzie musiał narzekać na to, że brak mu siły woli (Amen. przyp. Izabell) Niestety
ludzie nie tylko wymawiają się swą rzekomo słabą wolą, lecz
powołują się również na to, że nie dają sobie rady, że po prostu
nie mogą, wszak wolność woli nie istnieje. Powstaje pytanie, co o
tym mówi psychoterapeutyczna praktyka, psychiatryczne
doświadczenie. Czyż miałoby rzeczywiście być tak, jak pragnie nam
to wmówić źle pojęta, a mimo to podawana ogółowi półwiedza,
głosząca, aby zacytować na przykład pewnego kalifornijskiego
badacza, że człowiek czyni to, co nakazują mu gruczoły płciowe, że
losem jego są jego hormony, a moralne poglądy człowieka również
uzależnione są wyłącznie od jego gruczołów, jak lubi określać to
ów uczony? Albo czy jest rzeczywiście tak, jak wyraził to kiedyś
sam Zygmunt Freud, że człowiek jest istotą opanowaną przez (cytuję
dosłownie) swoje pragnienia popędowe i że Ja człowieka, jak mówił
Freud, nie jest panem we własnym domu?
Zapewne, nikomu nie przyjdzie na myśl, aby kwestionować to, że
człowiek ma popędy i związane z nimi pragnienia. Było też wówczas,
kiedy działał Freud, ważne i słuszne, aby społeczeństwu, równie
pruderyjnemu, z jednej, co lubieżnemu, z drugiej strony, zerwać z
oblicza maskę, i postawić przed oczy zwierciadło. Freud sam
wiedział dobrze o tej funkcji psychoanalizy i o własnej misji. W
rozmowie z psychiatrą szwajcarskim Ludwigiem Binswangerem
stwierdził: "Ludzkość wiedziała przecież, że ma ducha; ja musiałem
jej pokazać, że istnieją także popędy".
Czy jednak tymczasem świat i społeczność ludzka się nie
zmieniły? Czy można jeszcze dziś twierdzić, że człowiek wie o tym,
że jest także istotą duchową? Czy nie jest dziś raczej odwrotnie,
że człowiek aż nazbyt często zapomina o swej duchowości - i
równocześnie zapomina o tym, że jest wolny i ponosi
odpowiedzialność? Czy właśnie dzisiejszy człowiek nie jest aż
nadto skłonny do stopniowego wypierania swej duchowości, aby
posłużyć się tym starym psychoanalitycznym wyrażeniem, tak samo
jak kiedyś, za czasów Zygmunta Freuda, wypierał swą popędowość,
nie chcąc nic o niej słyszeć?
W gruncie rzeczy nietrudno wykazać, że dzisiejszy człowiek
przesycił się lub, jeśli wolicie, znużył duchowością. Najchętniej
odrzuciłby tę swoją duchowość i wolność, i odpowiedzialność. O ile
jednak taki przesyt i znużenie duchowością przedstawiają jakieś
objawy tego, co można by określać jako patologie ducha czasu - to
zadanie współczesnej psychoterapii będzie polegało na tym, aby
właśnie od innej, odwrotnej strony, niż czynił to (i musiał
czynić) Freud, podejść do zbiorowej kulturowej nerwicy naszej
epoki. I rzeczywiście profesor Kraemer bardzo subtelnie wskazał,
że zaczyna się zarysowywać nowa epoka psychoterapii, bo o ile
dotąd traktowano ducha, całkowicie w ujęciu Ludwiga Klagesa, jako
antagonistę psychiki, to nowa psychoterapia, przeciwnie, czyni
ducha swym wiernym sojusznikiem w walce o psychiczne zdrowie. Ale
możemy też - odwrotnie niż Freud sformułować to tak: człowiek
dzisiejszy wie aż nadto dobrze, że ma popędy; powinniśmy mu
pokazać raczej z drugiej strony, że ma także ducha - ducha,
wolność i odpowiedzialność. Stojąc w samym środku naszego czasu i
gotowi też stawić mu czoło, my psychiatrzy powinniśmy dokonać tego
dzieła: winniśmy wyzwolić człowieka, uczynić go na powrót wolnym i
odpowiedzialnym.
Może jednak ktoś zapytać, czy to nie nauka, konkretnie nauki
przyrodnicze, i co się z tym wiąże, właśnie neuropsychiatria,
zdają się wciąż dowodzić, jak bardzo człowiek z samej swej natury
zależny jest od dziedziczności i wychowania, wrodzonych skłonności
i środowiska lub, jeśli ktoś woli to mityzujące sformułowanie, od
krwi i ziemi? Nie jestże psychiczny charakter człowieka czymś
wrodzonym? A cóż dopiero samo ciało, typ jego budowy - czyż
charakter nie jest z samej natury rzeczy z nimi związany? Otóż kto
tak mówi, dowodzi jedynie, że ograniczając się do psychologii,
biologii i socjologii, a więc cielesnych, psychicznych i
społecznych uwarunkowań i podstaw ludzkiej egzystencji, całkowicie
ignoruje to, co w człowieku jest swoiście ludzkie. Człowieczeństwo
we właściwym sensie zaczyna się w ogóle dopiero wtedy, gdy
człowiek wykracza poza wszelkie uwarunkowanie, a to na mocy
czegoś, co wolno nazwać nieugiętą mocą ducha. (tylko nie wielu sie na to porywa. Kiedy mowie, ze ludzie sa uwarunkowani, nie mowie, ze nie moze byc inaczej. Mowie jak jest. Ale wiem, ze moze byc inaczej. przyp.Izabell)
Jeśli chodzi o uwarunkowania, które są wprawdzie potężne, ale
nie wszechpotężne, to należy do nich także nasz charakter. Ale i
wobec niego może człowiek w zasadzie zachować jakiś margines
swobody. Zresztą zamiast abstrakcji wolę przytoczyć przykład.
Młodociana pacjentka, której leczący ją psychiatra czyni zarzuty
życiowego tchórzostwa, skłonności do ucieczki przed życiem,
odpowiada na nie następującymi słowy: Cóż pan chce ode mnie, panie
doktorze. Jestem po prostu typową jedynaczką w duchu Alfreda
Adiera. - Chciała wykazać, że nie może sobie sama ani nie można
jej pomóc, ponieważ w myśl doktryny i szkoły psychologii
indywidualnej obciążona jest cechami, które po prostu są
niezmienne. Stajemy tu wobec typowo nerwicowego sposobu
zachowania, mianowicie fatalizmu, czyli przesądu odnoszącego się
do potęgi przeznaczenia. Właśnie bowiem neurotyk skłonny jest do
podobnych zachowań. Z góry potwierdza to, co w sobie stwierdza; od
razu gotów jest pogodzić się z tym, co w sobie samym znajduje, na
przykład w zakresie właściwości charakteru. Zapomina zaś o tym, że
jeśli los coś zrządził, to człowiek winien tym dopiero
rozporządzić, i dopóki nie uczynił tego, a przynajmniej nie
spróbował uczynić, słowo "los" nie powinno w ogóle przejść przez
jego usta (dokladnie, winien, przyp. Izabell).Oczywiście, kto z góry uznaje swój los za
przypieczętowany, nie będzie w stanie z powodzeniem łamać tej
pieczęci.
To wszystko dotyczy tym bardziej losu pozornego w nas samych, a
więc naszych wewnętrznych sił, popędów i sił napędowych.
Oczywiście, człowiek ma popędy, i któż, jaki uczony chciałby temu
zaprzeczyć? Człowiek posiada więc popędy, ale popędy nie posiadają
jego. Nie mamy też nic przeciw popędom ani przeciw temu, że w
danym przypadku człowiek je aprobuje. Pragnęlibyśmy tylko
zauważyć, że wszelka aprobata popędów zakłada z góry i
uwarunkowana jest tym, że człowiekowi pozostaje też swoboda
ewentualnego przeciwstawienia się popędowi. Powiedziałbym, że tym,
co ponad całą sferą popędowości domaga się aprobaty, jest wolność
- podstawowa wolność powiedzenia "nie".(Ale komu sie chce to robic? Wiekszosc chce po prostu by bylo przyjemnie. przyp. Izabell). Człowiek bowiem to istota,
która może właśnie powiedzieć - również sobie samemu - "nie", a
wcale nie musi w każdym wypadku mówić "tak" i "amen". Mogę też
wyrazić się dobitniej, jak to już musiałem powiedzieć niejednemu z
moich pacjentów, gdy wymawiał się takim czy innym swoim
charakterem, taką czy inną właściwością, na przykład uleganiem
wpływom, zobojętnieniem lub, powiedzmy od razu, tak zwaną
słabością woli. Zawsze wtedy przychodziło mi pytać takich ludzi: -
Pięknie, przyznaję, ma pan już takie czy inne właściwości, ale czy
musi pan nawet sobie samemu na wszystko pozwalać?
Na szczęście człowiek wcale mię potrzebuje wciąż korzystać z tej
nieugiętej mocy. Co najmniej równie często, jak wbrew swej
dziedziczności, wbrew środowisku i wbrew popędom człowiek daje
sobie radę również dzięki swym dziedzicznym skłonnościom, dzięki
środowisku i sile swych popędów - myśl, którą zawdzięczam dr
Gertrudzie Paukner.
Wróćmy do punktu wyjścia. Człowiek ma zatem popędy, ale
jednocześnie ma także wolność. I to go właśnie odróżnia od
zwierzęcia. Zwierzę bowiem właściwie nie ma popędu, raczej jest
ono niejako sumą popędów z nim identycznych (co nie oznacza, ze czlowiek jest lepsza istota, wartosciowsza niz zwierze, przyp. Izabell), podczas gdy człowiek
musi dopiero za każdym razem utożsamić się z jednym ze swoich
popędów, aby przekonać się, co się stanie, jeśli go zaaprobuje.
Ale teza, że człowiek ma wolność, nie jest całkiem ścisła.
Właściwie należałoby powiedzieć: człowiek jest własną wolnością,
jak zwierzę - sumą swych popędów. To, co ktoś ma, mógłby
ostatecznie utracić. Wolność zaś przynależy do człowieka w sposób
nierozerwalny. Bo nawet gdy się jej wyrzeka, z niej rezygnuje,
rezygnacja ta jest dobrowolna i dokonuje się w wolności.
Wiem, że istnieją kierunki filozoficzne kwestionujące tę
wolność. Reprezentujący je filozofowie przyznają wprawdzie, że
człowiek żyje z takim poczuciem, jakby był wolny (trzeba to takze rozwazyc, przyp. Izabell), w rzeczywistości
jednak jest najdalszy od tego, i to poczucie wolności jest
samoułudą. Inni filozofowie twierdzą coś odwrotnego, że mianowicie
człowiek nie tylko czuje się, ale też jest wolny. Tak więc mamy tu
tezę przeciw tezie - i lekarz nie rozstrzygnie tego sporu
filozofów. Może wolno mu jednak zwrócić uwagę na fakt, że w
psychiatrii znane są wyjątkowe stany psychiczne, w których
człowiek nie czuje się wolny. I mogę państwu zdradzić, że takie
stany wyjątkowe występują nie tylko w zaburzeniach psychicznych,
ale można je także eksperymentalnie wytworzyć u wybranych osób
normalnych. Wystarczy mianowicie pobrać kilka milionowych cząstek
grama substancji chemicznej, w tym wypadku tak zwanego LSD,
a popada się w stan zatrucia, który trwa wprawdzie tylko kilka
godzin, lecz towarzyszą mu arcyosobliwe zakłócenia zmysłów. Osoby
poddawane takiemu doświadczeniu mówią na przykład, że miały
uczucie, jakby ich własne ciało uległo przemianie. Kończyny
wydawały się nieproporcjonalnie duże, a twarze dostrzegane w
otoczeniu - wykrzywione, i to tak bardzo, jakby rysował je jakiś
surrealista. Otóż istotna wydaje mi się rzecz następująca. Wiele
osób poddanych doświadczeniu opowiada, że w stanie zatrucia
wspomnianym kwasem lizergowym czują się tak, jakby byli
automatami, marionetkami czy pajacami. Rozumieją przez to, że nie
czują się w tym stanie wolni. My jednak możemy zapytać: czyżby
miało być rzeczywiście tak, jak to twierdzą niektórzy filozofowie,
że człowiek, a ściślej jego wola nie jest wolna? Gdyby ci
filozofowie mieli rację, a ich pogląd był prawdziwy, to człowiek
musiałby niejako najpierw zatruć się, na przykład kwasem
lizergowym, by móc się o tej prawdzie przekonać. Ja jednak miałbym
ochotę zapytać, cóż to za osobliwa prawda, do której dochodzi się
dopiero przez zażycie ciężkiej trucizny szkodliwej dla układu
nerwowego? (a dlaczego nie? moze jednak to otwiera cos w glowie - tutaj takze badzmy sceptyczni, przyp. Izabell) I chciałbym zakończyć takim pytaniem: co jest bardziej
prawdopodobne? Czy to, że normalny człowiek nie jest istotą wolną,
nie ma więc wolnej woli, tylko tego nie odczuwa, ponieważ sam się
łudzi i z tego złudzenia wyzwolić go może tylko dwuetyloamid kwasu
lizergowego? Czy nie jest o wiele bardziej prawdopodobne, że
człowiek czuje się i jest wolny i że dopiero ciężka trucizna, jak
kwas lizergowy, może doprowadzić go do zwątpienia o tej jego
wolności? Sąd o tym pozostawiam zdrowemu rozsądkowi każdego ze
słuchaczy. (moj rozsadek mi mowi, ze wiem iz nic nie wiem i mozemy byc zaskoczeni jak jest. Jednak w nawiazaniu do wolnosci-jestem wolna czy nie, zawsze zadecyduje w najciezszych chwilach by zrobic wszystko aby wytrwac i sie nie poddac demonom. To najwazniejsze -a skad to pochodzi, czy z genow, czy z nieba, to inny dzial zainteresowan - przyp. Izabell). Nie zapominajmy jednak, że wyrok o wolności człowieka
zapada nie w samej teorii, lecz przede wszystkim w praktyce, w
działaniu hic et nunc!
Amen - przyp. Izabell.

Brak komentarzy: