"Kiedy ulepszysz teraźniejszość,

wszystko co po niej nastąpi

również stanie się lepsze. "


Paulo Coelho



sobota, 26 czerwca 2010

Pokora i autonomia.

Dzisiaj postanowilam podzielic sie z Wami artykulami przeczytanymi w Zwierciadle, ktore idealnie przekazuja to, co od zawsze staram sie przekazac Wam i swiatu. To niedowiary, kiedy produkuje sie na blogu z jakimis swoimi przemysleniami, a potem, przewaznie po paru dniach wpada mi w reke jakis artykul, czy ksiazka czy osoba, ktora wyraza to do czego sama, niezaleznie, wewnetrznie doszlam. Co i tak nie do konca potwierdza mi czy mam racje, czy to jest prawda. Jestem osoba w drodze - nie ma dla mnie odpowiedzi ostatetecznej - bo widze logicznie, ze jej nie znamy jeszcze, odrzucam konformizm, umiem zyc bez odpowiedzi i moze wlasnie tak to mnie nakreca. Bo nie wiem do konca, a chce wiedziec. Wyczuwam wiele, jestem otwarta, ale czy to prawda? Dlatego odrzucam slowo Wiara, bo oznacza to dla mojego rozumu koniec otwarcia na wiele prawdopodobienstw, ktore moze nie sa takie jak moje pragnienia, ktore znowu moze sa zaprogramowane przez spoleczne wplywy. Oraz zaweza mi moje drogi myslenia, obserwacje, zbieranie faktow, nawet tych abstrakcyjnych. Ale WIARA w siebie je rozszerza. Wierzcie w siebie Moi Drodzy. Wierzcie w zrodlo swojej mocy wewnatrz Was.

Mam nadzieje, ze wyciagniecie z tych artykulow cos dla siebie - i odkryjecie w sobie zrodlo, wewnetrzne, autonomiczne i bez dna. Nie jest to latwe, bo spoleczenstwo prawdopodobnie bedzie chcialo sciagnac Wasze myslenie do wlasnego poziomu rozumowania. Nazwa Was arogantami, upartymi jak osiol, czesto wzbudzi to takze agresje w tych co widza swiat we wlasnych limitach a ich nie przekroczyli. Jednak Wojownik Swiatla :) nigdy sie nie poddaje, bo wewnetrzne zrodlo jest sielniejsze niz wszystko inne. Kroczy spokojnie, tanczac swoj taniec. Kto chce z tego czerpac - prosze bardzo. Kto nie - takze prosze bardzo. Pamietajcie o niezaleznosci w mysleniu i pokorze (ktora nie jest ulegloscia, i opieraniem sie na innych, ale takze nie uzywa niskich komunikacyjnych narzedzi).

POKORA

Gdy widzimy, że jest inaczej, niż ludzie mówią, nie ulegajmy im. Szukajmy odpowiedzi na niepokojące nas pytania i podważajmy dotychczasowe przekonania – jeśli chcemy, aby nasze życie było spełnione. Wojciech Eichelberger, psychoterapeuta, trener i doradca biznesowy, przybliża nam osiem etapów programu rozwoju wewnętrznego Quest. Pierwszym etapem Questu jest pokora

ROZMAWIA: BEATA PAWŁOWICZ

– Pokora kojarzy mi się z uległością wobec autorytetów, nawet kosztem upokarzania. I nie wiem, jak może mi pomóc zbudować wymarzony dom czy zrealizować pasje.

– Pisząc „Quest”, chcieliśmy zrehabilitować to słowo i cnotę charakteru, która za nim stoi. Jest bowiem opacznie rozumiana jako przeżywanie życia na klęczkach i uległość wobec malowanych autorytetów, powszechnych przekonań, mód. Obrzydzono ludziom pokorę, czyniąc z niej narzędzie wymuszania posłuszeństwa wobec władzy, dogmatów obyczaju, ideologii czy religii. Tymczasem najwięksi nauczyciele ludzkości: Budda, Mojżesz, Chrystus, Mahomet, reprezentowali tę prawdziwą pokorę, pokorę wobec świadectwa zmysłów, serca, ducha i rozumu, która dla ich współczesnych czyniła z nich groźnych buntowników i reformatorów niecofających się przed żadnymi pytaniami czy zmianami.


– Czym więc jest pokora, o której mowa w programie Quest, jeśli nie uległością wobec innych?
To pokora wobec własnego doświadczenia, intuicji, wizji i marzeń pochodzących z najgłębszych, najbardziej prywatnych przestrzeni naszych serc i umysłów. Te doświadczenia podważają nawykowe, odziedziczone przekonania – również te uznane za fundamentalne. Pokora drąży nasze ograniczone „wiem”, niepokoi, każe pytać i sprawdzać, aż uwalnia nas, przenosi w przestrzeń „nie wiem” – i każe ruszać w dalszą drogę. Gdy pokora ujawni iluzoryczność jakiegoś przekonania, w tym momencie rozpoczyna się w nas cudowny, acz niełatwy, twórczy proces poszukiwania nowej prawdy. Jeśli uda się ją znaleźć, to znak, że zakończył się kolejny cykl Questu. Ale mądrzejąc po drodze, wiemy, że następny jest nieuchronny i że spoczywanie na laurach czyni z nas głupców i dogmatyków.


– Jeśli więc jestem przekonana, że nie umiem zbudować domu, blokuję siebie w skutecznym działaniu.
Pokora to też zdolność do zakwestionowania ulubionych przekonań na własny temat: to mogę, a tamtego nie mogę, tego nigdy się nie nauczę, niczego już nie zmienię. Z pokorą pozbywajmy się starych przekonań, bo to nieodzowny warunek, żeby proces poznawania, kreowania rzeczywistości mógł się rozpocząć. To brak pokory – czyli pycha – nie pozwala nam dostrzec rzeczywistości i odkrywać jej niepoliczalnych manifestacji. Pycha sprawia, że ignorując rzeczywistość, żyjemy w swoim filmie.

– Czyli pokora to odrzucenie projekcji, nawyków, lęków.
– Pokora przejawia się na wiele sposobów, ale wyrażające ją „nie wiem” jest pierwszym, koniecznym krokiem do wszelkiej wiedzy i zmiany.
Jeśli uznamy, że coś wiemy raz na zawsze, to przestaniemy zadawać sobie i światu pytania, a więc zatrzymamy się w rozwoju i przestaniemy nadążać za zmianami. A przecież poznawanie rzeczywistego to proces, który nigdy się nie kończy. Nauka od niepamiętnych czasów usiłuje poznać rzeczywistość, a miliony naukowców pracujących w różnych krajach świata nadal mają co robić, ciągle zadają nowe pytania.


Czyli pokorny człowiek to ten, który wobec życia przyjmuje postawę naukowca, badacza?
– W pewnym sensie tak. Moim ulubionym przykładem człowieka, który miał wielką pokorę, czyli ufał swoim zmysłom, rozumowi i intuicji, jest Giordano Bruno. Jeszcze przed Kopernikiem bez przyrządów i obliczeń zobaczył, że uświęcone przekonanie o Słońcu krążącym wokół Ziemi jest iluzją. I mimo więzienia, tortur i groźby kary śmierci bronił swojego doświadczenia do końca. Tuż przed zapaleniem stosu nakłaniano go raz jeszcze do odwołania uznanych za bluźniercze poglądów, jednak nie wyparł się ich i zginął w płomieniach.


– Trudno Giordana Bruna nazwać pokornym, skoro wszyscy, w tym wielkie autorytety jego czasów, głosili coś odwrotnego niż on.
– Giordano Bruno był pokorny – powtórzmy – wobec świadectwa swoich zmysłów i rozumu. Nie mógł czuć pokory wobec tych, którzy kazali mu wierzyć w coś, co się kłóciło z jego doświadczeniem.
Uległość wobec dogmatyków nie ma nic wspólnego z pokorą. Jest hipokryzją lub żałosnym konformizmem. I to właśnie paradoks pokory, która z punktu widzenia zastanego porządku zdaje się zmieniać w swoje przeciwieństwo. Kiedy jednak mimo wszystko i wbrew wszystkim dochowujemy wierności sobie, to pokora rodzi autonomię, kolejną cnotę Questu.


Doszliśmy więc do tego, dlaczego św. Teresa z Ávila mówiła, że pokora jest prawdą.
– Pokora polega na tym, żeby umieć przyznać się przed sobą: „nie wiem”. Jezus był uosobieniem tak rozumianej pokory. W rezultacie zobaczył rzeczywistość tak dalece inaczej niż pozostali członkowie korporacji religijnej, w której wyrósł, że najbardziej pokorny z pokornych został uznany za buntownika i zabity, choć podobnie jak wszyscy pokorni nie szukał rozgłosu, nikogo nie namawiał do zmiany poglądów – i miał zaledwie 12 uczniów i jedną uczennicę.

(…)

Więcej w Zwierciadle 02/2010


AUTONOMIA


Choć świat, w którym żyjemy, ceni indywidualność i niezależność, nie jest w nim łatwo zachować autonomię. Zrzekamy się jej, choćby uzależniając się od tego, jak oceniają nas inni. Jak stać się człowiekiem autonomicznym i dlaczego to jeden z warunków życiowego sukcesu – wyjaśnia psychoterapeuta Wojciech Eichelberger

ROZMAWIA: BEATA PAWŁOWICZ

– Rozmawialiśmy o pokorze, pierwszym etapie podróży, jaką jest program rozwoju Quest. Autonomia ma z niej wynikać, być jej córką.

– Właśnie. Ale zanim o tym powiemy, winni jesteśmy czytelnikom przeprosiny. Mówiąc o pokorze, wskazałem na Giordana Bruna, zaznaczając, że jeszcze przed Kopernikiem mówił o tym, że Ziemia nie jest centrum wszechświata. Ktoś mi kiedyś powiedział, że taka była kolejność, a ja tego nie sprawdziłem. Tymczasem Kopernik był pierwszy. Gdyby moja pokora zadziałała lepiej, nie zaufałbym tak bezkrytycznie temu, co mówią inni. Wyciągnijmy z tego naukę, że warto sprawdzać fakty. W tym także przejawia się pokora wobec rzeczywistości, która jest matką kolejnej cnoty Questu: autonomii.

– Ale Giordano Bruno jest dobrym przykładem człowieka obdarzonego i pokorą, i autonomią?

– Zdecydowanie tak. Z pokorą wyrzekł się dogmatu na rzecz tego, co widział i wiedział. A potem za wierność sobie nie zawahał się zapłacić własnym życiem. Tak więc zarówno pokorę, jak i autonomię miał głęboko uwewnętrznioną.


W potocznym rozumieniu pokora grozi utratą autonomii. W modelu Questu jest odwrotnie. Autonomia wyrasta z pokory. Również z pokory wobec uznanego, autentycznego autorytetu – gdy odkrywamy, że był kimś, kto czasowo reprezentował na zewnątrz to, co zawsze nosiliśmy w sobie. Pokora jest nieustępliwością w zadawaniu sobie pytań, także kwestionowaniem tego, co wiemy o świecie i o sobie, z czym się identyfikujemy. Jest więc cnotą bardziej wewnętrzną. Nie przejawia się w relacjach z innymi. Natomiast autonomia to zdolność do utrzymania naszych wątpliwości i pokornie zweryfikowanych przekonań wbrew wszystkiemu i wszystkim. To wewnętrzna siła, wiara w siebie i spokój, które pozwalają wbrew groźbom, naciskom i oskarżeniom pozostać sobą.

– Ale co to znaczy być sobą? Nie ustępować?

Być sobą to nie znaczy być zawsze takim samym i mieć raz na zawsze ustalony pogląd na wszystko. Autonomia nie ma nic wspólnego z zamknięciem się w skorupie dogmatyzmu. Bycie sobą jest procesem dynamicznym. Stawaniem się. Nadążaniem za nieustannie zmieniającą się rzeczywistością. Skoro autonomia jest córką pokory, to być sobą znaczy podążać w swoim kierunku, nawet jeśli wszyscy inni płyną w przeciwną stronę. Jak w żeglarstwie: wyznaczamy sobie cel, a potem płyniemy do niego niezależnie od nieprzychylnych wiatrów. Drogi prowadzące do celów wartych osiągnięcia nigdy nie są proste.

– Możemy także spotkać rozbijaczy statków, czyli ludzi, którzy rozpalają ogniska udające latarnie, by skierować nas na skały.

– To prawda. Jednak największym zagrożeniem dla naszej autonomii jesteśmy my sami. Jeśli staramy się zadowolić wszystkich, to nigdzie nie dopłyniemy. Nie sposób utrzymać kursu, jeśli przejmujemy się tymi, którzy odbierają nam wiarę.

To nie znaczy, że nie należy słuchać innych. W czasie podróży zawijamy do różnych portów i tak wzbogacamy naszą wiedzę i doświadczenie. Czasami pokornie dochodzimy do wniosku, że gwiazda, na którą obraliśmy kurs, nie była naszą prawdziwą gwiazdą. Czasami zbaczamy z kursu bardzo daleko. Ale jeśli – mimo wszystko, prędzej czy później – odnajdujemy naszą gwiazdę, nasz kierunek, to znak, że autonomia jest z nami.

– Bywa jednak, że z uporem płyniemy dalej w niewłaściwą stronę.

Zagrożeniem autonomii jest uzależnienie. Lecz niełatwo to rozpoznać, bo chodzi nie tylko o uzależnienie od substancji chemicznych, ale także od ideologii, sposobu widzenia świata, od swojego wizerunku, sytuacji życiowej itp. Zauważyć i przyznać, że cel, który sobie wyznaczyliśmy, jest wyrazem uzależnienia, nie stanowi dla nas prawdziwego wyzwania, nie jest łatwo.

Wielu ludzi rezygnuje z wędrowania za własną gwiazdą, jeśli nie może tego robić w markowych butach.

Dobrze ugruntowana autonomia czesto domaga sie wyjscia poza strefe komfortu, nie pozwala spoczac na laurach ani przywiazac sie do przeszlosci. Poswiecenie autonomii dla poczucia bezpieczenstwa i wygody skutkuje stangacja i w rezultacie frustracja i rozpacza. Bo nie realizujemy swoich prawdziwych potrzeb, lecz pozorne pragnienia generowane przez nasze przywiazania i uzaleznienia. Nie ma wiatru. Dryfujemy. Jesli pokora nam nie podpowie, ze to nie prawdziwy kierunek, to jestesmy zgubieni.

- Moj znajomy w wieku 40 lat, zaraz po smierci ojca, rzucil wysokie stanowisko, rozwiodl sie i zapisal na kurs dla psychoterapeutow.

- Byc moze uzaleznienie od opinii ojca nie pozwalalo mu robic tego, czego naprawde chcial. Budowanie autonomii to najwazniejszy element dorastania. A uniezaleznienie sie od ograniczajacego wymiaru tego, co dziedziczymy po rodzicach, jest tego swiadectwem. Oczywiscie nie nastepuje ono automatycznie w chwili osiagniecia pelnoletnosci. Na ogol dzieje sie to pozniej. Choc znam 70 - letnich ludzi, ktorzy nadal tkwia w emocjonalnej zaleznosci od dawna juz niezyjacych rodzicow. Autonomia to zdanie sobie sprawy z tego, ze my sami decydujemy, jaki jest cel naszego zycia i tylko my ponosimy za swoje wybory odpowiedzialnosc. Czytajmy, sluchajmy, uczmy sie, szukajmy, ale pamietajmy, ze wszystko, co przychodzi z zewnatrz, jest tylko podpowiedzia lub drogowskazem.

- Quest mowi, ze moze nam w tym przeszkadzac zbroja. Pojawia sie w dziecinstwie, gdy ktos zlamal nam emocjonalny kregoslup - warunek samostanowienia.

- Nie wszyscy, ktorzy przezyli trudne dziecinstwo, maja problemy z emocjonalnym kregoslupem. Warto docenic, ile dzieki temu trudnemu dziecinstwu sie nauczylismy, jakie wlasciwosci - na ogol unikalne - w sobie rozwinelismy. O tym, ze w doroslym zyciu nie realizujemy swojego potencjalu, decyduje na ogol falszywe przekonanie, ze nasze dziecinstwo bylo tylko zle, z czegos zostalismy pozbawienie, a niczego nie otrzymalismy w zamian. W istocie to od nas zalezy, czy uczynimy z siebie ofiare losy, czy wojownika i poszukiwacza skarbow.


- Pedagodzy pisza, ze autonomia zalezy m.in od poziomu lęku. A wiec nie tylko dla mnie lęk jest jak najwieksza przeszkoda w ruszeniu wlasna droga.


- Lęk jest ludzkim uczuciem, malo kto go nie doswiadcza. Ale autonomia to tez mozliwosc zarzadzania uczuciami. Lęk nie jest dobrym doradca, z rezerwa sluchajmy jego podpowiedzi, bo moze nas pozbawic wolnej woli. Dlatego mimo lęku warto rezygnowac z drogi, ktora wynika z uzaleznienia - czasami moze to byc uzaleznienie od lęku lub innej "ulubionej" emocji.


- Jak poznac czym sie kierujemy?

- Mozna to poczuc w sercu i brzuchu. A wtedy, nawet gdy wszyscy naokolo pukaja sie w czolo, wiemy, co mamy robic. Np. zdecydowac sie na prace w malej firmie za mniejsze pieniadze, bo jej misja jest blizsza kursowi, jaki wyznacza nasza gwiazda. Decyzje podejmowane przez ludzi autonomicznych bywaja radykalne, zmieniaja calkowicie sposob i cel ich zycia.


- Jak zaczac budowac nasza autonomie?

- Uporczywie zadawac sobie pytania: co jest dla mnie wazne, czego potrzebuje w tym momencie? Czy to, co wybieram, daje mi energie, wiare, radosc? A moze tylko sluzy zaspokojeniu oczekiwan innych? Kiedy znajdziemy odpowiedz, beda nam potrzebne kolejne cnoty Ouestu - wizja - czyli sprecyzowanie tego, czego pragniemy. I odwaga by ta wizje urzeczywistnic. To pozwoli dzialac nam z determinacja. A jesli cos czynimy z prawdziwym, plynacym z glebi serca przekonaniem, to z pewnoscia czynimy dobro - choc innym moze wydawac sie, ze jest odwrotnie. Pokora i autonomia sa poczatkiem drogi prowadzacej do wspolczucia i milosci.

Zwierciadlo 04/ 2010

http://www.zwierciadlo.pl/zycie-wewnetrzne/porozmawiajmy-o-seksie/index.php?mact=Search,cntnt01,dosearch,0&cntnt01returnid=157&cntnt01searchinput=quest&submit=Wyślij&cntnt01origreturnid=1079

piątek, 18 czerwca 2010

Zapisalam w czerwonym notesie....

"(..)Pozwoliłem sobie kiedyś wyrazić się, że sklepienie grożące

zawaleniem można podeprzeć i umocnić przez to - choć brzmi to

paradoksalnie - że się je obciąży. Dość podobnie dzieje się z

człowiekiem: wraz z zewnętrznymi trudnościami jak gdyby wzrastała

jego wewnętrzna odporność."

V.E.Frankl

piątek, 11 czerwca 2010

Powrot do milosci.

Komorka wibruje od polaczenia przychodzacego. Jedno spojrzenie na wyswietlacz – Brat. Zaskoczona odbieram telefon. Brat? Mowie odrazu – cos sie stalo? Zero slow.... mija kilka sekund.... w koncu szloch. Ogarnia mnie mysl, ze cos sie stalo mamie lub siostrze, bo po co by dzwonil? Czemu placze? Nie rozmawialam z nim od czasu Swiat kiedy tak bardzo przytloczyl mnie swoim zachowaniem. Momentalnie czuje jak cos trzyma mnie na dystans, jakby reka w gescie Poczekaj, Sluchaj - tak jest zawsze w sytuacjach ktore wykraczaja poza normalna rutyne. Siostra? Slysze jakby echo z drugiego konca swiata. Kocham Cie… I dalszy szloch.

Odetchnelam z ulga i cieplo rozlalo sie w okolicach serca. Wedzialam juz, ze chodzi tu o cos innego. Z Mama I Siostra jest wszystko w porzadku. To moj Brat ma jakis przelom wewnetrzny I zadzwonil do mnie by go ze mna przezyc. Ja tez Cie kocham – odpowiedzialam – cos sie stalo? Zawiesilam glos na przestrzen lez, ktore brat wylewal w sluchawke. A to sie nigdy nie zdarzylo w mojej obecnosci. Nigdy nie doswiadczylam lez swojego brata. To bylo cos bardzo waznego. Musialam byc ostrozna by nie zwinal sie jak slimak w skorupe po zbytnim dotknieciu.


Jestem takim skurwysynem, takim hujem czasami. Nie wiem co sie ze mna dzieje, kurwa – slysze dalej i czuje zaskoczenie jego przeklenstwami. Brat nigdy nie przeklinal. Mama A.(dziewczyny brata) zmarla (na raka). I tak mnie to rozwalilo. Przepraszam Cie Siostra za wszystko, nie wiem dlaczego zachowuje sie czasami jak skurwiel, ranie bliskich mi ludzi. Jestem draniem.

Wow – pomyslalam. To jednak wielkie, wielkie wydarzenie uslyszec to z ust Brata.

No jestes Bracie czasamimowie bez sciemniania jak rasowa przeciwniczka "g£askania doros£ych" tekstami iluzorycznymi nie bede mowic, ze nie – pozostawiam pauze by to do niego doszlo – jednak - dodaje po chwili – ja zawsze w Ciebie wierze, Bracie. Zawsze wierze, ze dojdziesz do odpowiednich wnioskow - dokonczylam tym razem jak rasowy budowniczy, ktory na zgliszczach upadnietych iluzji buduje jasniejaca i przejmujaca prawde o ludzkich mozliwosciach. Tylko wtedy znaczenie ma sens.

Nie moge jednak pozolic Ci na takie zachowania, musze jakos pokazac, ze jest cos nie tak. Ale zawsze z wiara, ze zrozumiesz Bracie - plyne w slowach dalej.

Slysze tylko szloch.

Mama A. umarla I rodzina cala zebrala sie w domu by ja pozegnac – ciagnie brat – usiadlem z boku, by nie przeszkadzac a jej babcia, dlaczego tam siedze z boku, usiadz na przedzie z A., nalezysz do rodziny. A ja juz chce uciekac, juz oczy mi sie szkla. A. mnie glaszcze a to sprawia, ze czuje sie jeszcze gorzej. Nie wiem jak podejsc do cieplych gestow, rodzinnego ciepla – chce zwiewac.

Wiem Bracie – wiem co czujesz – mowie – zostales wrzucony z pustki I zimnoty w chaos pozytywnych emocji I akceptacji. To musi byc szok. Rozwala Ci to cale zycie. Ale musisz o tym rozmawiac Bracie. Musisz wygadac, wyplakac, wykrzyczec. Mowisz, ze wracam do tematu ojca I po co, lepiej nie wracac. Ale wlasnie dlatego wracam bo widze jak on zyje pomiedzy nami, w Tobie. To samo nie minie. Ignorowanie nie zmienia faktu, ze tego nie ma.

Powtarzam sobie, ze wszystko mija – mowi brat.

Trauma sama nie mija – mowie – nie myslimy o niej po prostu ale ona rzadzi naszym zachowaniem. Dopoki sie nie wroci tam, nie przezyje tego swiadomie, nie oplacze dziecinstwa I nie zaakceptuje ze bylo jak bylo. Nie ma drogi na skroty.

Ja to wszystko wiem – mowi.

Ja wiem, ze wiesz, ale nie jestes swiadomy. Jakbys byl, to bys tego nie robil , bo wiem, ze chcesz zyc madrze I dobrze.

Ojciec zanim odszedl – zaczal Brat I tutaj nastepny wazny znak, zaczyna o nim mowic – po awanturze jaka zrobil poprzedniego dnia przyszedl do mojego pokoju I sie rozkleil przy mnie. Potem zaraz agresywnie powiedzial; Nigdy nie doprowadzaj mnie do takiego stanu, I wyszedl. Wrocil na drugi dzien pijany. Mowil, faceci nie placza, nie badz baba. I ja mam to tak zakodowane teraz, nie potrafie sie tego pozbyc, choc wiem, ze tak byc nie powinno.

Nie wiesz jak bardzo bysmy chcieli bys sie rozkleil – odpowiadam – Tylko slabi ludzie nie placza, slabi wewnetrznie bo ukazanie wrazliwosci jest cecha silnych. Ja musialam nauczyc sie plakac – slyszalam nie raz jak ludzie, ktorzy uwazaja, ze duzo mysla, mowili mi ze mysleli iz jestem silna a tu placze. Nic nie rozumieja Bracie. Sa jak dzieci we mgle, obleczeni sztuczna przykrywka, ktora odziela ich od emocji. Mowia mi nie placz? Ojciec mowi nie placz? Dzieki bogom za moja przekore - wlasnie, ze bede. Mowia mi nie denerwuj sie? Dlaczego nie kiedy cos mnie denerwuje. Mowia nie mow zle o matce? Dlaczego skoro mam powod I takie uczucia we mnie istnieja. To sa ludzie, ktorzy sami stali sie wytworem spolecznym, ktorzy przesadnie daza do wyplenienia emocji, ktore sa ludzkie, ktore musza istniec by balans zdrowia zostal zachowany.

Ja to wszystko wiem – znowu mowi Brat – ale jest tak ciezko, Siostra, tak ciezko – to tak strasznie boli.

Wiem Bracie – ja tam bylam…. Ja mam o tyle latwiej ze wyemigrowalam I uczylam sie wiele krok po kroku od ludzi tutaj, w codziennosci. Od ludzi, ktorzy pozwolili mi wyplakac co bylo do wyplakania, ktorzy nie zakazaywali mi emocji I odczuc do ktorych mialam prawo, ktorzy przesadnie tlumaczyli bol zadany przez moich wlasnych rodzicow. Ty zostales wrzucony w zwiazek z tzw. “normalna”, dla ktorej rodzina to piekna rzecz, ktora zapewnia oparcie I cieplo. A dla nas rodzina to jakas czarna magia. Ale mozesz to wypracowac Bracie. Rozmawiaj, mow co czujesz, porozmawiaj o ojcu. Wyrzuc to. Pewnego dnia w koncu przestaniesz o tym mowic, bo juz powiesz wszystko.

Juz rozmawialem z A. – wypowiedzial szlochajac co chwila – przepraszam Siostra jeszcze raz.

Alez ja przyjmuje przeprosiny – odpowiedzialam z sercem w gardle z radosci i wzruszenia - naprawde nie wiesz jak ja sie ciesze sie ze zadzwoniles - glos zadrzal. I choc brzmi to dziwnie to powiem, ze zycze Ci duzo lez, ktore Cie oczyszcza z tego co powinno byc wyplakane.

A potem przeszlismy do rozmow o codziennosci, o pracy, o mojej emigracji. Brat rzucil:

I tak najlepiej bylo kiedy Cie straszylem jak bylas mala. Mama wychodzila do pracy na noc, a ja wtedy niby wychodzilem z domu ale przebieralem sie za rozne potwory I Cie straszylem.

Brat wracal do naszego czasu, kiedy bylismy tak nieszczesliwi, jednak pomimo tego bylismy nadal rodzenstwem, ktory zawsze sie kochalo nieprzemiernie, ale milczaco. Tego akurat nie pamietam – powiedzialam – pamietam tylko jak byl kiedys magnetofon na kasety I z kolega wlaczyles nagrywanie, podeszles do mnie I zaczeles pyrgac, a ja sie wydarlam MAMOooooooooo. I to nagrales. Potem pusciles I sie smialiscie a ja pamietam nawet wtedy swoja mysl, a chyba mialam z 10 lat – ale ze mnie skarzepyta hahahaha

Na koncu Brat powiedzial, ze wystawi mi rekomendacje za terapie:))) To juz druga jaka zostalam obdarzona, pierwsza byla od mojego przyjaciela, ktory choc przeze mnie wstrzasniety, wykorzystal odpowiednio moje slowa I jest teraz szczesliwym czlowiekiem ;) Aby dobic czlowieka trzeba zabrac mu nadzieje. A szczera rozmowa z cieplym podejsciem nigdy nikogo nie zabila. Wstrzasam ludzmi poprzez czesto szokujace dla nich slowa, dlatego bo nie wierze w glaskanie. Poza tym co znaczy szokujace? Szokujace jest to czemu na codzien nie przypatrujemy sie dostatecznie blisko, by zobaczyc i zrozumiec takze i cienie. Wtedy czlowiek jest zszokowany. Kiedy ktos 24 godziny na dobe przezywa, szuka ekscytacji i zyje na jednej stronie ksiezyca, a potem w momentach ciemnych jest zszokowany nagla zmiana, na ktora mentalnie nie jest gotowy. Albo odwrotnie, ktos za bardzo zamkniety zostaje wrzucony w wir zdarzen - jak moj Brat. Ostatnio mialam ciekawa rozmowe na temat prawdy z moimi college girls i na prawde bylam bardzo zdziwiona jak wiekszosc chce byc oklamywana. Na przyklad taka trywialna sytuacja - zmiana kolorow wlosow - powiedziec kumpeli, ze zle wyglada czy nie? I tak, to nie prawda doluje czlowieka, tylko jego brak przygotowania na prawde, a takze brak akceptacji, ze "nothing is perfect". To wewnetrzna sila pozwala na przyjecie prawdy, to wycwiczona refleksja nad soba i swiatem przynosi gotowosc na pozbycie sie zludzen. Oczywiscie mowie tu o prawdach, ktorych jestesmy pewni, jak smierc, choroby, a takze ciezkie dziecinstwo, wlasne problemy wynikajace w sytuacji. Natomiast co do koloru wlosow? Kumpela sie pyta- ja odpowiadam z taktem i kultura. Nie pyta sie, to nic nie mowie - bo wiem, ze kazdy ma inny schemat percepcji, co mi sie podoba, innym nie. Jednak nie wyskakuje z pustymi komplementami, by zbudowac czyjes ego, tak jak i ja ich nie potrzebuje. My sami za nie odpowiadamy w duzej mierze. Reszta powinna byc dodatkiem, nie fundamentem od ludzi. Dlaczego? Bo co innego mnie buduje - moje zrodlo we mnie. To nad nim mam pracowac by dalo mi szczescie - bo tylko stamtad szczescie trwa....

Jak mowil De Mello, dzieci nalezy glaskac, dorosli powinni wziasc odpowiedzialnosc za swoje zycie I spojrzec realiom w twarz. Ja traktuje doroslych jak doroslych, ale czesto okazuje sie, ze sa ale wiekiem, jednak nie emocjonalnie. Czesto mysle, ze wlasnie na tym polega rozwoj, ze do tego dazymy, do stania sie dojrzalymi, abysmy mogli z akceptacja przyjac wszystko co musimy zaakceptowac i wykorzystac do budowania, co mozemy budowac w mysl slow: Nic co ludzkie nie jest mi obce - wiec skoro tak jest, nie oznacza, ze zmienic nie mozna - nie ma co sie zalamywac.

Ta powyzsza rozmowa byla jedna z bardzo ciezkich sytuacji, jednak bardzo budujaca I pozostawiajaca silne fundamenty do rozwoju. Analizujac ja doglebnie zaczelam zastanawiac sie nad natura wybaczania. I doszlam narazie do ninejszych wnioskow – wybaczenie, tak jak I milosc, przyjazn nie istnieje samoistnie jako odrebny byt. Obserwuje ja jako dynamike pomiedzy dwiema osobami, lub dynamike przeplywu pomiedzy sytuacja I osoba, a takze moze byc dynamika pomiedzy soba I swoim wewnetrznym swiatem. Jednak wszystkie te formy przybieraja troche inny ksztalt w zaleznosci od odbiorcy, biorcy czy sytuacji. Czyli wybaczenie bez proszenia o wybaczenie nie moze calkowicie zaistniec pomiedzy dwoma osobami. Moze ono przybrac polowiczna postac, jednak nie w pelni taka jak w sytuacji, ze osoba prosi o wybaczenie, a druga jest otwarta na ta prosbe. Emocje sa inne. Jednak kiedy to sie nie zdarza, wybaczenie wyglada inaczej. Na przyklad moj ojciec I te teksty wszem I wobec, ze musze wybaczyc, czyli dokladnie co? - zadaje pytanie. I tak krzywda zyje gdzies w podswiadomosci, a czy ojciec z tego cos sie nauczy jak mu wybacze? Jak mozna sie zdrowo usmiechnac do rodzica kiedy zostalo sie psychicznie stlamszonym w dziecinstwie? To nie jest normalne by potem nie miec zalu do rodzicow, ciezkich odczuc i pieknie jak Swiety wybaczyc i robic dla rodzica wszystko. Jednak jedna forme wybaczenia mozna wypracowac, w momencie braku skruchy ze strony oprawcy – jest to wybaczenie jako czlowiekowi. Wybaczam ojcu jako czlowiekowi, ktory nie wiedzial, ale jako dziecko nie wybaczam ojcu, bo nie zostalam o to poproszona - i sorry, dlaczego mam nie byc? To ja bylam dzieckiem, on mnie zaprosil na ten swiat. Dlaczego nie mam prawa do przeprosin? Bo rodzic do bog? Niestety, ja tak nie uwazam. Wybaczenie w takiej formie nie jest mozliwe. Jednak skoro wybaczylam mu - jak czuje - jako czlowiekowi, moj brak wybaczenia jako ojcu nie przyjmuje formy zlosci, nienawisci, czegos co zrzera mnie od srodka - jak wiekszosc okresla brak wybaczenia. Nie mam problemu by mu reke podac i zapytac How are you? Jest to forma po prostu braku jakiejkolwiek potrzeby emocjonalnej jego istnienia w moim zyciu jako ojca I traktowania go jak ojciec. Bo to trzeba wybudowac w dziecku. Choc czesto spoleczenstwo moze duzo wybudowac. Nawet nasze tesknoty. Tylko tyle. Jest to spokojna pustka, bez sztormow. Burzowo jest w momencie braku wybaczenia takze jako czlowiekowi - i to jest wlasnie ta sytuacja, ktora nie pozwala na rozwiazanie problemow z dziecinstwa. To trzeba zmienic w sercu DDA. To jest naturalna konsekwencja zla – ktos sprawil mi zlo, czy ja musze na sile budowac emocje do tej osoby, pomimo braku do tego produktu z mojej strony? Ja nic nie musze. I to mnie uwalnia - nie ma presji. Kto powiedzial, ze milosc do rodzicow mamy wrodzona? Jest wiele na ten temat teorii - niektore mowia, ze po prostu pierwszy opiekun tworzy silna wiez, i nie koniecznie musi to byc biologiczny rodzic. A takze spolecznosc, szczegolnie w Polsce, ktora przyklada wielka wage do polaczenia krwi i ciala. Przypomina mi tutaj problem adopcji - poza Polska, to jest normalne i naturalne, ze kocha sie adoptowane dziecko i nikt nie wytyka tego palcami. W Polsce realia polaczen biologii i jej waznosc jest silna, adopcje sa ukrywane z powodow spolecznych, i dzieci przejmuja z tego wiele. I tak moze czasami adoptowane dzieci sprawiaja problemy nie dlatego, ze sa adoptowane, ale dlatego, ze czuja iz nie znaja biologicznych rodzicow bo tak spoleczenstwo mowi jak wazna jest WLASNA (czyt.z krwi i genow) rodzina. Dziwne, ze mniej tutaj tego zauwazam.

Oczywiscie hipotezuje tutaj, debatuje, analizuje jak kazdy psycholog/filozof powinien robic. Choc jest wiele na ten temat badan do zapoznania sie- kto zainteresowany.

Moj brat zrozumial blad, poniewaz czulam, ze przekroczyl granice mojej wartosci jako Siostry. Gdybym byla jak moja matka I zgodzilabym sie na takie traktowanie, czy cos by sie zmienilo? Konsekwencje emocjonalne sa potrzebne do tego aby okreslac granice swojego zachowania a takze granice dla innych. (przypomina mi sie tutaj SuperNiania i brak zrozumienia u rodzicow, ze milosc to nie rob co chcesz). To jest nawiazanie do mojego poprzedniego postu na temat bycia za mdle – milym, rzucajac slowa, ktore powinny byc wypowiadane z kontemplacja I ostroznoscia.

Wybaczenie tzw. calkowite moze powstac w nawiazaniu do drugiej osoby wtedy kiedy nie zostalo sie bardzo dotknietym, tudziez zmiarzdzonym do cna. A dziecinstwo jest wlasnie takim potencjalnym czasem, kiedy mozna skutecznie to zrobic. Na cale zycie dla tej osoby. Czy Ksiadz wypowiadajac – wybaczam Ci – mialby to samo na mysli, gdyby nie mial dystansu do obiektu, ktoremu wybacza? Jakis dystans jest zachowany, jednak w przypadku dziecka to jest trudne, poniewaz wowczas jest sie jak otwarta ksiega z miekka oprawa. Wybaczenie nie bedzie takie samo jak sobie wyobrazamy w innych sytuacjach, kiedy rozumiemy wiecej i jestesmy uksztaltowani – ale nie bedzie mniej zdrowe, kiedy jest polowiczne (czytaj jak wyzej, bez zlosci juz - jak je je odczuwam i rozumiem) jezeli zaakceptujemy ten fakt. Powtorze na wszelki wielki - wybaczenie jako czlowiekowi nie jest gorsze od tzw. pelnego. Uzdrawia i pozwala poczuc sie wolnym od winy, zlosci i rozpaczy. Akceptacja tego czego zmienic nie mozemy, jednak nie calkowite oddanie sie temu, kiedy czuje pustke i mam do tego prawo po tym co przeszlam. Jezeli czuje, ze nie ma we mnie wybaczenia ojcu jako ojcu, ciagniecie osoby do jedynego rozumianego przez wiekszosc typu wybaczenia czym jest; pojednanie, mowienie o nim i tlumaczenie go jak kogos bez rozumu calkowicie, zaproszenie do swojego swiata, kto nawet nie wykazal sie zadnym wysilkiem w wybudowaniu tego wybaczenia – sorry.... Normalne jest to, ze mozna nic nie czuc i nie chciec. Niektorzy pomimo tego czuja i chca. Maja prawo. Ale to jest jedna grupa - jak juz mowilam nie kazdy przezywa DDA w takich samych rozmiarach. Choc kiedy zaczynam sie w to drazyc, pojawiaja sie nowe analizy i sceptycyzm - represja jest takze czescia naszych procesow.


Wiec mysle, ze takze to moze tyczyc sie milosc, przyjazni – jest to nie rzeczownik ale czasownik. Jest to dynamika, ktora potrzebuje odbiorcy I biorcy zachowujace pewne zasady, bo czy sie nam to podoba czy nie – wszystko ma swoj program obleczony w potrzebne komponenty by dzialalo. Dla kazdego sa to czesto rozne proporcje ale sa takie, ktore sa mianownikiem gatunku ludzkiego I wszyscy dzielimy je I potrzebujemy tak samo.

Zaznaczam, ze opisuje co mysle na ten czas - co do tej pory zaobserwowalam i przeanalizowalam- kto wie co bedzie jutro?

Wiec moj Brat zranil mnie cztery miesiace temu, swoja zimnota I potraktowaniem mnie jak obca. Wybaczenie pelne, czyli takie ktore sprawia, ze moje uczucie do niego jest takie same a moze nawet I silniejsze niz wczesniej ma miejsce dlatego ze dynamika w tejze sytuacji wypelnila odpowiednio program; po pierwsze jestem juz dorosla, zraniona zostala osoba dorosla, ktora ma juz stabilna strukture neuralna. Po drugie osoba zrozumiala I przeprosila, a jest to dowod odwagi tejze osoby, a takze pokazania, ze zalezy mu na istnieniu w moim swiecie nie tylko jako czlowiek, ale osoba blizsza niz reszta populacji– jako moj Brat. A takze praca z mojej strony, bardzo wazna sprawa - otwartosc na przyjscie tej osoby i przyjecie tej osoby z cieplem i wysluchaniem. A skad sie ta gotowosc bierze? Ze zrozumienia jak czlowiek dziala. I kolo sie zamyka.


Jestem tak bardzo szczesliwa, ze Brat wrocil do domu….. we all are coming back to life.... because life is inside us.... Wake up....





Where were you when I was burned and broken
While the days slipped by from my window watching
And where were you when I was hurt and I was helpless

Because the things you say and the things you do surround me
While you were hanging yourself on someone else's words
Dying to believe in what you heard
I was staring straight into the shining sun

Lost in thought and lost in time
While the seeds of life and the seeds of change were planted
Outside the rain fell dark and slow

While I pondered on this dangerous but irresistible pastime

I took a heavenly ride through our silence
I knew the moment had arrived
For killing the past and coming back to life


I took a heavenly ride through our silence
I knew the waiting had begun
And I headed straight..into the shining sun

piątek, 4 czerwca 2010

Zapisalam w czerwonym notesie....

O nieugiętej mocy ducha - Viktor E. Frankl

Jak często się zdarza, że psychoterapeuta, psychiatra, wskazuje
choremu psychicznie pacjentowi, jak powinien się zachowywać -
chory jednak ze swej strony przedkłada terapeucie, że po prostu
nie może, że to nie wychodzi, że nie zdobywa się na tyle siły woli
potrzebnej do tego czy owego, jednym słowem, że ma słabą wolę.
Czy istnieje rzeczywiście coś takiego jak słabość albo siła
woli? Czy mówienie o niej nie jest raczej wymawianiem się? Zwykło
się mawiać: gdzie się do czegoś dąży, tam znajduje się też jakiś
środek do celu. Chciałbym jednak zaproponować inny wariant tej
sentencji, śmiem bowiem twierdzić, że gdzie jest cel, tam znajduje
się także wola jego realizacji. Innymi słowy, kto ma na oku jasny
cel i komu szczerze zależy na dotarciu do niego, ten nigdy nie
będzie musiał narzekać na to, że brak mu siły woli (Amen. przyp. Izabell) Niestety
ludzie nie tylko wymawiają się swą rzekomo słabą wolą, lecz
powołują się również na to, że nie dają sobie rady, że po prostu
nie mogą, wszak wolność woli nie istnieje. Powstaje pytanie, co o
tym mówi psychoterapeutyczna praktyka, psychiatryczne
doświadczenie. Czyż miałoby rzeczywiście być tak, jak pragnie nam
to wmówić źle pojęta, a mimo to podawana ogółowi półwiedza,
głosząca, aby zacytować na przykład pewnego kalifornijskiego
badacza, że człowiek czyni to, co nakazują mu gruczoły płciowe, że
losem jego są jego hormony, a moralne poglądy człowieka również
uzależnione są wyłącznie od jego gruczołów, jak lubi określać to
ów uczony? Albo czy jest rzeczywiście tak, jak wyraził to kiedyś
sam Zygmunt Freud, że człowiek jest istotą opanowaną przez (cytuję
dosłownie) swoje pragnienia popędowe i że Ja człowieka, jak mówił
Freud, nie jest panem we własnym domu?
Zapewne, nikomu nie przyjdzie na myśl, aby kwestionować to, że
człowiek ma popędy i związane z nimi pragnienia. Było też wówczas,
kiedy działał Freud, ważne i słuszne, aby społeczeństwu, równie
pruderyjnemu, z jednej, co lubieżnemu, z drugiej strony, zerwać z
oblicza maskę, i postawić przed oczy zwierciadło. Freud sam
wiedział dobrze o tej funkcji psychoanalizy i o własnej misji. W
rozmowie z psychiatrą szwajcarskim Ludwigiem Binswangerem
stwierdził: "Ludzkość wiedziała przecież, że ma ducha; ja musiałem
jej pokazać, że istnieją także popędy".
Czy jednak tymczasem świat i społeczność ludzka się nie
zmieniły? Czy można jeszcze dziś twierdzić, że człowiek wie o tym,
że jest także istotą duchową? Czy nie jest dziś raczej odwrotnie,
że człowiek aż nazbyt często zapomina o swej duchowości - i
równocześnie zapomina o tym, że jest wolny i ponosi
odpowiedzialność? Czy właśnie dzisiejszy człowiek nie jest aż
nadto skłonny do stopniowego wypierania swej duchowości, aby
posłużyć się tym starym psychoanalitycznym wyrażeniem, tak samo
jak kiedyś, za czasów Zygmunta Freuda, wypierał swą popędowość,
nie chcąc nic o niej słyszeć?
W gruncie rzeczy nietrudno wykazać, że dzisiejszy człowiek
przesycił się lub, jeśli wolicie, znużył duchowością. Najchętniej
odrzuciłby tę swoją duchowość i wolność, i odpowiedzialność. O ile
jednak taki przesyt i znużenie duchowością przedstawiają jakieś
objawy tego, co można by określać jako patologie ducha czasu - to
zadanie współczesnej psychoterapii będzie polegało na tym, aby
właśnie od innej, odwrotnej strony, niż czynił to (i musiał
czynić) Freud, podejść do zbiorowej kulturowej nerwicy naszej
epoki. I rzeczywiście profesor Kraemer bardzo subtelnie wskazał,
że zaczyna się zarysowywać nowa epoka psychoterapii, bo o ile
dotąd traktowano ducha, całkowicie w ujęciu Ludwiga Klagesa, jako
antagonistę psychiki, to nowa psychoterapia, przeciwnie, czyni
ducha swym wiernym sojusznikiem w walce o psychiczne zdrowie. Ale
możemy też - odwrotnie niż Freud sformułować to tak: człowiek
dzisiejszy wie aż nadto dobrze, że ma popędy; powinniśmy mu
pokazać raczej z drugiej strony, że ma także ducha - ducha,
wolność i odpowiedzialność. Stojąc w samym środku naszego czasu i
gotowi też stawić mu czoło, my psychiatrzy powinniśmy dokonać tego
dzieła: winniśmy wyzwolić człowieka, uczynić go na powrót wolnym i
odpowiedzialnym.
Może jednak ktoś zapytać, czy to nie nauka, konkretnie nauki
przyrodnicze, i co się z tym wiąże, właśnie neuropsychiatria,
zdają się wciąż dowodzić, jak bardzo człowiek z samej swej natury
zależny jest od dziedziczności i wychowania, wrodzonych skłonności
i środowiska lub, jeśli ktoś woli to mityzujące sformułowanie, od
krwi i ziemi? Nie jestże psychiczny charakter człowieka czymś
wrodzonym? A cóż dopiero samo ciało, typ jego budowy - czyż
charakter nie jest z samej natury rzeczy z nimi związany? Otóż kto
tak mówi, dowodzi jedynie, że ograniczając się do psychologii,
biologii i socjologii, a więc cielesnych, psychicznych i
społecznych uwarunkowań i podstaw ludzkiej egzystencji, całkowicie
ignoruje to, co w człowieku jest swoiście ludzkie. Człowieczeństwo
we właściwym sensie zaczyna się w ogóle dopiero wtedy, gdy
człowiek wykracza poza wszelkie uwarunkowanie, a to na mocy
czegoś, co wolno nazwać nieugiętą mocą ducha. (tylko nie wielu sie na to porywa. Kiedy mowie, ze ludzie sa uwarunkowani, nie mowie, ze nie moze byc inaczej. Mowie jak jest. Ale wiem, ze moze byc inaczej. przyp.Izabell)
Jeśli chodzi o uwarunkowania, które są wprawdzie potężne, ale
nie wszechpotężne, to należy do nich także nasz charakter. Ale i
wobec niego może człowiek w zasadzie zachować jakiś margines
swobody. Zresztą zamiast abstrakcji wolę przytoczyć przykład.
Młodociana pacjentka, której leczący ją psychiatra czyni zarzuty
życiowego tchórzostwa, skłonności do ucieczki przed życiem,
odpowiada na nie następującymi słowy: Cóż pan chce ode mnie, panie
doktorze. Jestem po prostu typową jedynaczką w duchu Alfreda
Adiera. - Chciała wykazać, że nie może sobie sama ani nie można
jej pomóc, ponieważ w myśl doktryny i szkoły psychologii
indywidualnej obciążona jest cechami, które po prostu są
niezmienne. Stajemy tu wobec typowo nerwicowego sposobu
zachowania, mianowicie fatalizmu, czyli przesądu odnoszącego się
do potęgi przeznaczenia. Właśnie bowiem neurotyk skłonny jest do
podobnych zachowań. Z góry potwierdza to, co w sobie stwierdza; od
razu gotów jest pogodzić się z tym, co w sobie samym znajduje, na
przykład w zakresie właściwości charakteru. Zapomina zaś o tym, że
jeśli los coś zrządził, to człowiek winien tym dopiero
rozporządzić, i dopóki nie uczynił tego, a przynajmniej nie
spróbował uczynić, słowo "los" nie powinno w ogóle przejść przez
jego usta (dokladnie, winien, przyp. Izabell).Oczywiście, kto z góry uznaje swój los za
przypieczętowany, nie będzie w stanie z powodzeniem łamać tej
pieczęci.
To wszystko dotyczy tym bardziej losu pozornego w nas samych, a
więc naszych wewnętrznych sił, popędów i sił napędowych.
Oczywiście, człowiek ma popędy, i któż, jaki uczony chciałby temu
zaprzeczyć? Człowiek posiada więc popędy, ale popędy nie posiadają
jego. Nie mamy też nic przeciw popędom ani przeciw temu, że w
danym przypadku człowiek je aprobuje. Pragnęlibyśmy tylko
zauważyć, że wszelka aprobata popędów zakłada z góry i
uwarunkowana jest tym, że człowiekowi pozostaje też swoboda
ewentualnego przeciwstawienia się popędowi. Powiedziałbym, że tym,
co ponad całą sferą popędowości domaga się aprobaty, jest wolność
- podstawowa wolność powiedzenia "nie".(Ale komu sie chce to robic? Wiekszosc chce po prostu by bylo przyjemnie. przyp. Izabell). Człowiek bowiem to istota,
która może właśnie powiedzieć - również sobie samemu - "nie", a
wcale nie musi w każdym wypadku mówić "tak" i "amen". Mogę też
wyrazić się dobitniej, jak to już musiałem powiedzieć niejednemu z
moich pacjentów, gdy wymawiał się takim czy innym swoim
charakterem, taką czy inną właściwością, na przykład uleganiem
wpływom, zobojętnieniem lub, powiedzmy od razu, tak zwaną
słabością woli. Zawsze wtedy przychodziło mi pytać takich ludzi: -
Pięknie, przyznaję, ma pan już takie czy inne właściwości, ale czy
musi pan nawet sobie samemu na wszystko pozwalać?
Na szczęście człowiek wcale mię potrzebuje wciąż korzystać z tej
nieugiętej mocy. Co najmniej równie często, jak wbrew swej
dziedziczności, wbrew środowisku i wbrew popędom człowiek daje
sobie radę również dzięki swym dziedzicznym skłonnościom, dzięki
środowisku i sile swych popędów - myśl, którą zawdzięczam dr
Gertrudzie Paukner.
Wróćmy do punktu wyjścia. Człowiek ma zatem popędy, ale
jednocześnie ma także wolność. I to go właśnie odróżnia od
zwierzęcia. Zwierzę bowiem właściwie nie ma popędu, raczej jest
ono niejako sumą popędów z nim identycznych (co nie oznacza, ze czlowiek jest lepsza istota, wartosciowsza niz zwierze, przyp. Izabell), podczas gdy człowiek
musi dopiero za każdym razem utożsamić się z jednym ze swoich
popędów, aby przekonać się, co się stanie, jeśli go zaaprobuje.
Ale teza, że człowiek ma wolność, nie jest całkiem ścisła.
Właściwie należałoby powiedzieć: człowiek jest własną wolnością,
jak zwierzę - sumą swych popędów. To, co ktoś ma, mógłby
ostatecznie utracić. Wolność zaś przynależy do człowieka w sposób
nierozerwalny. Bo nawet gdy się jej wyrzeka, z niej rezygnuje,
rezygnacja ta jest dobrowolna i dokonuje się w wolności.
Wiem, że istnieją kierunki filozoficzne kwestionujące tę
wolność. Reprezentujący je filozofowie przyznają wprawdzie, że
człowiek żyje z takim poczuciem, jakby był wolny (trzeba to takze rozwazyc, przyp. Izabell), w rzeczywistości
jednak jest najdalszy od tego, i to poczucie wolności jest
samoułudą. Inni filozofowie twierdzą coś odwrotnego, że mianowicie
człowiek nie tylko czuje się, ale też jest wolny. Tak więc mamy tu
tezę przeciw tezie - i lekarz nie rozstrzygnie tego sporu
filozofów. Może wolno mu jednak zwrócić uwagę na fakt, że w
psychiatrii znane są wyjątkowe stany psychiczne, w których
człowiek nie czuje się wolny. I mogę państwu zdradzić, że takie
stany wyjątkowe występują nie tylko w zaburzeniach psychicznych,
ale można je także eksperymentalnie wytworzyć u wybranych osób
normalnych. Wystarczy mianowicie pobrać kilka milionowych cząstek
grama substancji chemicznej, w tym wypadku tak zwanego LSD,
a popada się w stan zatrucia, który trwa wprawdzie tylko kilka
godzin, lecz towarzyszą mu arcyosobliwe zakłócenia zmysłów. Osoby
poddawane takiemu doświadczeniu mówią na przykład, że miały
uczucie, jakby ich własne ciało uległo przemianie. Kończyny
wydawały się nieproporcjonalnie duże, a twarze dostrzegane w
otoczeniu - wykrzywione, i to tak bardzo, jakby rysował je jakiś
surrealista. Otóż istotna wydaje mi się rzecz następująca. Wiele
osób poddanych doświadczeniu opowiada, że w stanie zatrucia
wspomnianym kwasem lizergowym czują się tak, jakby byli
automatami, marionetkami czy pajacami. Rozumieją przez to, że nie
czują się w tym stanie wolni. My jednak możemy zapytać: czyżby
miało być rzeczywiście tak, jak to twierdzą niektórzy filozofowie,
że człowiek, a ściślej jego wola nie jest wolna? Gdyby ci
filozofowie mieli rację, a ich pogląd był prawdziwy, to człowiek
musiałby niejako najpierw zatruć się, na przykład kwasem
lizergowym, by móc się o tej prawdzie przekonać. Ja jednak miałbym
ochotę zapytać, cóż to za osobliwa prawda, do której dochodzi się
dopiero przez zażycie ciężkiej trucizny szkodliwej dla układu
nerwowego? (a dlaczego nie? moze jednak to otwiera cos w glowie - tutaj takze badzmy sceptyczni, przyp. Izabell) I chciałbym zakończyć takim pytaniem: co jest bardziej
prawdopodobne? Czy to, że normalny człowiek nie jest istotą wolną,
nie ma więc wolnej woli, tylko tego nie odczuwa, ponieważ sam się
łudzi i z tego złudzenia wyzwolić go może tylko dwuetyloamid kwasu
lizergowego? Czy nie jest o wiele bardziej prawdopodobne, że
człowiek czuje się i jest wolny i że dopiero ciężka trucizna, jak
kwas lizergowy, może doprowadzić go do zwątpienia o tej jego
wolności? Sąd o tym pozostawiam zdrowemu rozsądkowi każdego ze
słuchaczy. (moj rozsadek mi mowi, ze wiem iz nic nie wiem i mozemy byc zaskoczeni jak jest. Jednak w nawiazaniu do wolnosci-jestem wolna czy nie, zawsze zadecyduje w najciezszych chwilach by zrobic wszystko aby wytrwac i sie nie poddac demonom. To najwazniejsze -a skad to pochodzi, czy z genow, czy z nieba, to inny dzial zainteresowan - przyp. Izabell). Nie zapominajmy jednak, że wyrok o wolności człowieka
zapada nie w samej teorii, lecz przede wszystkim w praktyce, w
działaniu hic et nunc!
Amen - przyp. Izabell.