"Kiedy ulepszysz teraźniejszość,

wszystko co po niej nastąpi

również stanie się lepsze. "


Paulo Coelho



wtorek, 30 czerwca 2009

American Dream. cz. 1

A wiec wszystko zaczelo sie 13 czerwca roku panskiego 2009. Godzina 10 rano, £adowanie swojej osoby na poklad samolotu Aer Lingus lecacego do Nowego Jorku. Mozg wymeczony przez karuzele wyobrazni zaczal sie dziwnie stabilizowac. W koncu nie pozostawilam zadnych nie dokonczonych spraw. Zawsze staralam sie stawiac kropke nad i. Na przeciwko telewizorek. Trzeba sie rozerwac by przestac myslec o katastrofach. Jednak cos/ktos dopomogl poddenerwowanej istocie ludzkiej – organizm zapadl w polspiaczke. Nie pamietam prawie tego lotu. Co za szczescie, zazwyczaj po 30 minutach juz wierce sie na siedzeniu i cierpie niewygode. Wyladowalam szczesliwie.
Welcome New York.


Pierwsze minuty na ziemi amerykanskiej, dotknietej przez miliony emigrantow w niekonczacej sie rozciaglosci czasowej. Gleboki wdech. Kolejka z lotniska, potem metro do hostelu. Na stacji spotykam pare, ktora jak sie okazuje takze zabukowala sie w tym samym hostelu. Od samego poczatku nie bylam sama. Tak bylo do ostatniego dnia. W tym kraju ciezko czuc sie samotnym. Spotykasz non stop ludzi, ktorzy sa ciebie ciekawi. Moja para mieszka w Angli, kobieta jest z Kanady. To jest ich rocznica slubu. Sa tak bardzo sympatyczni. Fajna z nich para. Emanowali rzadko spotykanym miedzy dwojgiem ludzmi balansem porozumienia, poczucia humoru i radoscia wymieniania swoich spostrzezen. Nie wyczuwalam miedzy nimi zgrzytow energetycznych. Nic na sile.

Hostel mieszczacy sie na 101 west Street. Recepcja - swietna, tylko pokoje byly o wiele bardziej ubogie. Bylo jednak czysto – a to wazne. Po paru minutach juz znalam sprzataczke, portiera, ktory dawal mi takie poczucie bezpieczenstwa w hostelu, iz bylam w szoku. Wielki czarnoskory mezczyzna z wielka checie do prostowania mi nowojorskich drog. Czulam sie jak coreczka tatusia heheheMoj pokoj posiadal 6 miejsc do spania. Jedno lozko bylo juz zajete. Wybralam swoje a nastepnie wybralam sie z poznana para na jedzonko i drinka. Tak sie ciesze, ze Cie poznalismy. Juz teraz czuje dobra energie miedzy nami– polechtala Kanadyjka.

Rano budza mnie glosy. Slysze angielski butelkowy akcent. Pokoj zostal wypelniony przez nowo przybylych. Szczegolnie jedna dziewczyna pragnela byc slyszalna i zauwazalna. Z jej zachowan mozna bylo wyczuc forsowanie naszej percepcji. Staralam ja odciac od swojej. Zero reakcji, okazywania afektu. Kazdego ranka czekalam kiedy dzieciaki pierwsze opuszcza pokoj. Wtedy wstawalam i szykowalam sie do wyjscia. Okazalo sie, ze moja taktyka nie byla orginalna. Kolega z lozka na przeciwko robil dokladnie to samo. I tak zaczela sie nasza znajmosc – pozostawieni sami w pokoju nawiazalismy rozmowe. Od tamtej chwili zwiedzalismy Nowy Jork razem.

Kolega jest australijczykiem. Artysta. Fotografem. Piosenkarzem. Malarzem. Utalentowany facet. I bardzo zamkniety. Podczas naszych wedrowek bylo nam bardzo milo milczec, mniej rozmawiac. To bylo dziwne, ale milczenie bylo bardzo komfortowe. Nie musielismy uzywac slow. Osobiscie czulam, ze nie powinnam drazyc jego wnetrza. A mial swiat w sobie przeogromny, na zewnatrz go tylko wyrazal. Mialam takze mocne odczucie, ze kolega jest bardzo samotny. Ma tyle kolorow w sobie, ale nosi to sam. Ma od groma swoich wlasnych fanow, ale jest sam. Nie dzieli tego z nikim. Nie wiem, czy to nauczone zachowanie czy jego osobowosc. Malo o sobie mowil, a ja tym razem nie pytalam. Czulam, ze to nie jest ten czas, by pokazac mu lustro. Zawsze slucham swojej intuicji.
Jednak podczas tych 4 dni otworzyl sie przed moimi oczami swiat sztuki. Wymienialismy sie muzyka, robilismy zdjecia i jak dzieci rozsmakowywalismy sie w kolorach uchwyconych chwil. Poruszyl we mnie artyste, ktory zostal przeze mnie zaniedbany. Kiedys spiewalam kazdego dnia. Jako dziecko potrafilam spiewac w autobusach, a ludzie bili mi brawo. Po jakims czasie zamilklam. Przez wiele lat sklanialam sie takze do fotografii, ale nigdy nie przyszlo mi do glowy by sie tym zajac wiecej niz tylko podziwianiem prac innych. Jednak moje zdjecia zwykla cyfrowka wielu zachwycaly. Raz wygralam nawet w polskiej gazecie w Dublinie pierwsze miejsce w konkursie fotograficznym pt. Irlandia. Lubilam to nieswiadomie. Ludzie potrafia uswiadamiac mi czesto moja wielowymiarowosc. Jednak sa tacy, ktorzy potrafia tak mnie zszokowac, ze wowczas mam moment glebokiego przekonania o naukach, ktore musimy sie nauczyc i o ludziach, ktorzy po to zostali postawieni na naszej drodze, by pokazac nam te zaniedbane zakamarki duszy. To byl wlasnie ten moment. Cztery dni w swiecie obrazu, zachety i uznania do moich kompozycji na zdjeciach od profesjonalisty otworzyly we mnie nowe pragnienie – pragnienie tworzenia obrazu, chwytania mijanych chwil. To bedzie moja odskocznia od psychologii, od ciaglego myslenia i drazenia zrodla naszego bytu. To bedzie takze powod do wyjscia na zewnatrz, bo moje tendencje do zamykania drzwi pokoju i tworzenia sobie w nim swiata sa silne.

Masz cos w ksztalcie swoich oczu – powiedzial Artysta – nie wiem czy ktos Ci to wczesniej mowil, ale cos jest w nich nadzywczajnego. Ten ksztalt tutaj – wskazal zalamanie kacika mojej gornej powieki – uklada sie w jakis przedziwny, przyciagajacy uwage ksztalt.
Zamyslilam sie. Albo to moj mozg powoduje, ze tworze sens albo on taki istnieje. Oczy..... Wzrok..... To jest jedno z moich najwazniejszych narzedzi. To nie ton glosu mowi mi najwiecej, tylko to co widze, to co obserwuje. Mowa ciala, czesto trwajaca mniej niz sekunde... A teraz doszedl obraz... Zrozumialam dlaczego lubie obrazy, dlaczego zawsze mam pomysl na zdjecie kiedy widze miejsce, dlaczego zauwazam rzeczy gotowe na ciekawy temat. To jest moje narzedzie pracy. To wzrok. Ja musze widziec. I wielu ludzi wyczuwa z moich oczu energie. Nie pierwszy raz to slysze. Psychoanalitykiem nie zostane – oni skupiaja sie na mowie, czesto nie patrzac na klienta. Mowa jest wazna, sluchanie jest bardzo wazne, ale bez obserwacji – nie nakarmie intuicji.
Powinnas cos z tym zrobic – lechtal moja proznosc Artysta. Predyspozycje masz, teraz naucz sie obslugi technicznej i baw sie. A jak postanowisz przyjechac do Australii, dam ci prace w swoim studiu fotograficznym. Hehehe.
Za pare tygodni kupuje profesjonalny aparat... zobaczymy na ile mi starczy zapalu hehe


Nowy Jork.... miasto plynacych strumieniami ludzi.... Usmiechnietych, ciagle gotowych do pomocy. W tak olbrzymim miescie niespotkalam ani razu osoby, ktora wyzylaby sie na mnie emocjonalnie, czy to w sklepie, czy na ulicy. Czulo sie bliskosc spoleczna. W tym miejscu wielu polakow mowi – tak, sa mili ale to jest sztuczne, nieszczere, na pewno tego nie czuja. A skad wiesz co czuja? – pytam sie – tak po polsku nie mozesz uwierzyc, ze ktos po prostu chce i jest mily, chce tworzyc pozytywne spoleczenstwo? Czy szczere jest tylko chamstwo?
Tak trudno nam polakom uwierzyc w bezinteresowny gest....

Jednak po kongresie w Philadelphi pomimo rozumienia i doceniania wysokiego poziomu spolecznego rozwoju, mialam dosc usmiechow, dosc przeplywu energii, ktora wyplywala ze mnie strumieniami bez odnawialnego zasilania. Potrzebowalam pobyc sama..... Ale ta opowiesc rozpoczynajaca swoj bieg na Pierwszym Miedzynarodowym Kongresie Psychologii Pozytywnej, juz nastepnym razem...

Brak komentarzy: