http://wyborcza.pl/duzyformat/1,141115,16883764,Niszczarka_marzen.html
Moje przechery ze szkola sa na pewno udzialem wielu. Ten artykul przypomnial mi tylko paradoksy jakie odczuwalam jako dziecko i nastolatka. Jak bardzo czulam sie niezrozumiana i wrecz ponizana w przedszkolu czy podstawowce przez nauczycieli. Nie dosc, ze w domu nie budowano mojego poczucia wartosci to jeszcze szkola starala sie wbijac mi kolejne gwozdzie. Bylismy traktowani jak zlo koniecznie i slysze od mojej 18-letniej Siostry, ze nadal nie jest lepiej.
Moja pieta achillesowa byla oczywiscie matematyka. Ciezko mi szla. Przewaznie mialam same dwoje a trojka to bylo swieto. Nienawidzilam tego przedmiotu oczywiscie. Na zebraniach a takze w twarz mnie samej, nauczyciele wypowiadali sie jaka to slaba jestem z tego przedmiotu, jak powinnam isc do zawodowki bo sobie nie poradze w liceum. Moja mama jak zwykle sluchala sie wszystkich w okol i tez tak o mnie myslala, wtorujac nauczycielom w ich osadzie. Bo jak mialam dwoje to musialam byc slaba. Nie, ze moze jestem nieszczesliwym dzieckiem, ktore wszystkie swoje procesy emocjonalne i uwage skupia na tym aby przetrwac w jak najlepszym zdrowiu psychicznym. Humanistyczne przedmioty nie wymagaly mojej uwagi, byly dla mnie naturalne jak oddychanie bo bazowaly przede wszystkim na intuicji, metaforach, niuansach. Z przedmiotami scislymi jest inaczej. Wymagane jest skupienie i logika. Przynajmniej ja tego potrzebowalam. Nie bylo gdzie sie skupiac wsrod ciaglej alkoholowej atmosfery i emocjonalnego zimna. Jednak - majac nature szukania rozwiazan - przez to ze bylam skupiona na psychologicznej czesci mnie bardzo duzo rozwinelam w sobie wiedzy na temat siebie i ludzi. Jestem samoukiem najpierw, potem dyplomowanym psychologiem, psychoterapeuta. Stad psychologia jest dla mnie naturalna. Wynika z mojego skupienia i zywego zainteresowania odpowiedziami na pytanie "dlaczego? - bo nie moglam zrozumiec swiata ludzkiego w ktorym zylam. Widzialam same paradosky ludzkie, nic nie mialo dla mnie sensu. Jakbym urodzila sie z jakims schematem jak byc powinno. Dlatego wiedzialam, ze to co mam w domu to nie milosc. Ze tak byc nie powinno. Ale aby przetrwac, musialam najpierw zrozumiec.
Wracajac do szkoly, podstawowka to byl koszmar. Pamietam wiele ponizajacych momentow. Krzyczacych nauczycieli, ich kary, ich jak bicz kazacy slowa. A nie bylam dzieckiem sprawujacym jakies wielkie problemy wychowawcze. Moze troche z twardym charakterem, ktory budzil sie na jakies przeze mnie oceniane za glupoty aspekty Na tym etapie wszyscy w okol byli odczuwani przeze mnie jako znecajacy sie emocjonalnie na innych pomylency. Dopiero w szkole sredniej bylam bardziej brana pod uwage a nawet przeszlo z czarnego w biale. Okazalo sie, ze matematyka zaczela mnie rajcowac tak bardzo, ze lecialy same czworki i piatki. Dlaczego? Ano nauczyciel sie zmienil. Mialam dwoch nauczycieli matematyki, ktorzy tlumaczyli tak jasno, byli cierpliwi i jeszcze samemu mozna bylo dostrzec ich pasje, ze nie bylo sposobu jak tylko sie zarazic. Pisalam mature z matematyki i cala klasa nie mogla sie doczekac dodatkowych lekcji matematyki. Rownania staly sie dla mnie zrodlem wielkiej satysfakcji. Pamietam to jak dzis. Zadania tekstowe - nie moglam zalapac, ale jak juz mialam rownanie, ktore ciagnelo sie na dwie strony - odczuwalam to jak przygode. Nagle przestalam byc glabem matematycznym. Juz jako nastolatka operowalam bardziej rozwinietym kognitywnym zasobem i swiadomoscia oraz mialam wycwiczone plecy do dzwigania emocjonalnych problemow. Plus odpowiedni nauczyciel i nagle matematycznie fruwalam pod sufit. Pamietam w podstawowce zawsze prosilam kolezanki o wytlumaczenie mi co bylo na lekcjach. Zawsze po takich korepetycjach rozumialam wszystko swietnie - na lekcjach nic nie lapalam.
Teraz po latach wracam czasami do tych emocji matematycznych. Naprawde to lubilam. Jednakze operuje we mnie podswiadomy juz schemat wtloczony przez nauczycieli, matke, system szkolny, ze jestem w tym slaba. Wymyka mi sie to czasami ze swiadomosci i kiedy mialam statystyke na psychologii, pare razy szybko sie zniechecalam tlumaczac sobie, ze "zawsze bylam slaba z matematyki". Sila tego przekazu czasami mnie oslepia i zaciemnia dowod, ze jest inaczej. Bylam z matematyki bardzo dobra w szkole sredniej i bardzo to lubilam. Dlatego obiecalam sobie mocniej pracowac nad pamiecia o tym dowodzie do tego stopnia, ze mam w planach rozpoczecie nauki w tym kierunku tak dla cwiczenia umyslu i emocji, ktore pamietam z przeszlosci. Prawdopodobnie nie bedzie latwo, ale ja lubie wyzwania mozgowe, ktore mnie rajcuja. Mam pare takich planow na przyszlosc bo wlasnie jestem jak dziecko. Udalo mi sie zachowac ta ciekawosc swiata, ta pasje do odkrywania nowych rzeczy o swiecie i ludziach. Jednakze system nawet juz w doroslym zyciu ciagle probuje zamknac takich ludzi w pudelku. Systemy szkolne, zasady, opinie, oceny, tego musze sie uczyc teraz, a nie tego, kiedy akurat mam ochote na czytanie na temat mozgu i neurologii a nie Freuda. Ale w szkole jest program, trzeba zdawac egzaminy, pisac eseje aby dostac kawalek papieru, ktory bedzie rozpoznawalny w systemie ludzkim. Systemie sztucznym i okropnie sztywnym, wykreowanych przez ludzi bez wyobrazni. Ale jak sie ma papierek, to wtedy i wszyscy Cie bardziej sluchaja - bo masz dowod, ze cos skonczylas. Nie wazne, ze wiekszosc ludzi po miesiacu nie pamieta wiekszosci co sie nauczyla. Jezeli kierunek jest traktowany jako przedmiot do wykucia, aby zdobyc zawod i miec z czego zyc po prostu.... Nie dla mnie. Poniewaz slucham co mnie kreci jestem w ciaglym rozwoju. To jest pasja. I poniewaz tym zyje, nie ma dnia, ze czegos nowego na temat psychologii, psychoterapii, socjologii itd itd sie nie ucze. Ciagly rozwoj z pasji. A pasja wynika z zycia. Bo jak tu nie byc zainteresowanym tym co mnie otacza i co jest we mnie?
To mi sie w glowie nie miesci...
Pozdrawiam :-)