Witajcie!
Jak minely Wam Swieta Moi Drodzy? Wiem, to juz prawie miesiac temu, ale jeszcze o tym nie pisalam. Moje Swieta byly cudem….tak sie wyraze poetycko. Kiedy napisze kiedys ksiazke – a wiem, ze napisze – zatytuluje ja “ Od czerni do bieli” lub “Z ciemnosci do swiatla” poniewaz tak wyglada moje zycie jak do tej pory. Urodzilam sie w rodzinie z problemami, z jednej strony nadwrazliwa i wychwytujaca niuanse zycia, a z drugiej strony ze zbroja by wytrzymac to co doswiadczam. Walka, walka, upadki, powstania, depresja, mysli samobojcze, powstanie, droga do anoreksji, przebudzenie, walka. Bylam bardzo emocjonalnie zajeta przez swoje pierwsze 25 lat. Zajeta walka o przetrwanie. Jakby ktos zapytal sie wtedy na ile lat sie czuje, odpowiedzialabym na 100. Nie czulam sie nigdy dzieckiem. Nie wiedzialam co to znaczy spontaniczny smiech. Chwycilam szanse emigracji. Przerazona, bez jezyka, sama, ale chcialam wiecej. Mialam dosc. I od tamtej pory odmrozenie, tona lez, wglebianie sie w swoj bol i akceptowanie czego zmienic nie moge i zmiana tego co moge. Ciezki to byl czas. Wiele nocy nie moglam podniesc sie z lozka tak mnie bol emocjonalny paralizowal… Ale wojownicza natura pchala mnie glebiej i glebiej wierzac, ze dam sobie rade. I nastapilo oczyszczenie, nastapilo nowe narodzenie…. Urodzilam sie na nowo. Moje emocjonalne zycie zaczelo sie od 100 lat do 5, gdzie 5 lat to spontanicznosc, energia, smiech calym brzuchem jednak nie bez tej czesci ciemnej, ktora jest zrodlem zrozumienia innych i swiata. To moj najwiekszy skarb wiedzy, choc wcale go nie chcialam kiedy bylam dzieckiem. Ale teraz kolo zycia sie zatoczylo, nastepny krok po oczyszczaniu bylo otwieranie sie i rozmrazanie, dotarcie do dziecka i pozwolenie mu tanczyc. Wlasnie dlatego, ze pokonalam pewna droge i dojrzalam odnalazlam w sobie dziecko, ktorym nie czulam sie kiedy nim bylam. Jak wspominalam juz odnalezienie dziecka w sobie to nie brak odpowiedzialnosci i ograniczone myslenie do zaspokajania tylko swoich potrzeb itd. Tylko te emocje, ktore nadaja zyciu ruchu energetycznego, bez zachamowan. Zachwyt nad chmurami, drzewem, slimakiem slimaczajacym sie na drodze…. Kiedy sie smiac, to calym cialem, kiedy chec wskoczenia na murek i odtanczenie salsy to calym sercem. I tak czulam sie na Swietach. Pierwszy raz odkad pamietam idealnych, perefkcyjnych… nazwalam ten czas Czasem Smiejacego sie Buddy. Nigdy wczesniej nie uzywalam tak duzo miesni swojego brzucha podczas smiechu. Kiedy sciagnelam to zdjecie odrazu poczulam ze idealnie odzwierciedla ten czas:
Moj Brat, Mama Siostra i ja bylismy sharmonizowani idealnie. Brat nie wywinal niczego, byl w dobrym humorze. Usiadl do stolu, ciagle ryczelismy ze smiechu ze swoich sarkastycznych dowcipow. Potem Brat zaciagnal mnie do pokoju i pokazal co ostatnio slucha - Sacred Spirit i inne indianskie melodie – moja muzyke od lat. Mialam duzo do podzielenia sie z nim w tej sferze i w oczach mielismy porozumienie bez slow. Moj Brat porusza mnie emocjonalnie szczegolnie - przesliszmy razem ciezkie, stresujace chwile ponizenia i agresji przez wiele lat. Kiedy widze go naprawde szczesliwego i pogodzonego, otwartego na czas z nami serce moje fruwa pod niebo. Powinnam sie zastanowic dlaczego akurat on na mnie tak dziala. Na Matke zawsze mialam wiele zlosci, Siostra mnie rozczula ale Brat? To jest tak jakbysmy mieli ta szczegolna wiez ktora byla przerywana wiele razy przez jego bol i ucieczki od nas. Jednak teraz tam byl… Male swiateczne cuda to fakt, ze spiewalismy wszyscy karaoke w domu i zasmiewalismy sie do rozpuku. Moj Brat wielki jak dab spiewal “Czekam na te jedna chwile” Krajewskiego, myslalam ze padne :) To tak jakby Pudzian zatanczyl balet. Moja Siostra z mocnym glosem odstawiala show, Mama gdzies tam sie po katach chowala ale i ona zaspiewala. Ja duetowalam z Siostra. Ile mielismy smiechu! Do tej pory jak patrze na nagrania to mi sie morda szczerzy. A potem film “Atlas Chmur”. Moj Brat odrzuca wszelkie spotkania z tlumem ludzi, wiec wyciagnac go do kina graniczy ze zjawiskiem nadprzyrodzonym. Ale stalo sie!! Poszedl ze mna na film i mielismy czas glebokich rozmow, czytania z glowy, rozumienia bez prob tlumaczenia. A proby tlumaczenia podstaw moga byc wyczerpujace…Omawialismy symbolike filmu, co zauwazylismy w przekazie, co do nas przemowilo. Do mojej glowy przyczepil sie tekst Przebudzonej Sonmi “Truth is singular. Its "versions" are mistruths". A takze jak nowe zderza sie ze starym i czlowiek zyjacy w swiecie bostw slyszy ciagle podszepty swoich starych przekonan… Ale sie nie daje.. Ma sile do poznania nowego pomimo wielkiego wysilku zagluszenia swojego strachu. Jednak czasami moze lepiej aby nie starac sie niektorych budzic bo wowczas staja sie agresywni i niszczacy, tak jak kiedys powiedzialas – kontynuowal moj Brat. Aha – pomyslalam – jednak wsluchujesz sie w to co mowie. Poczulam sie bardzo uradowana. Dawno nie czulam sie tak spelniona.
Generalnie nie cierpie Nowego Roku. Jakos nie widze powodu do swietowania – czas mija, my mijamy az pewnego dnia nie bedzie juz co celebrowac. Poza tym przewaznie w tym czasie swietowanie nigdy mi nie wypalalo, oprocz czasow nastoletnich kiedy robilismy domowki z moja grupa i tancowalismy cale noce. To bylo dawno temu ale nawet wtedy pamietam ta presje Nowego Roku. Jakos nie lezalo mi to w kosciach. Irytuje mnie ten czas. Jednak w tym roku postanowilam cos zaradzic sama i przejsc go nietypowo. Zabukowalam bilety dla siebie i Siostry na Sylwestrowy Maraton Filmowy. Trzy filmy z przerwami na tance i jedzenie – Life of Pi, The Impossible, oraz Wyszlam za maz… I powiem Wam, ze to byly najlepsze Sylwestra jakie pamietam. Spedzone inaczej i jeszcze filmy byly przeciekawe. Szczegolnie The Impossible trzymalo mnie przykuta do fotela...... i muzyka….. Wrzucam Wam na dole te najbardziej mnie poruszajace….Amazing!
Moj czas Swiateczny byl idealny. Moj brzuch byl wypelniony smiechem az do kosci. Czulam sie blisko z rodzina, choc tak dlugo zylismy w ciemnosciach…. Dlatego wyswiechtane slowa – Nie traccie nadziei – nabieraja nowego wymiaru. Nie ma gwarancji, ze sie uda. Nie ma gwarancji, ze przetrwamy i poczujemy swiatlo. Ciezkie stresy i cierpienie zaweza nam widzenie i zycie wydaje sie bez oddechu…. Jednak pomimo tego zawsze czulam, ze jezeli umrzec… to tylko w walce….Pamietam kiedys pewna kolezanka, ktora wyszla z ciezkiego dziecinstwa, a ja jeszcze w nim tkwilam powiedziala – "Zobaczysz, teraz jest tragicznie, ale pozniej wszystko sie moze wyprostowac, rob swoje." Spojrzalam sie na nia i dokladnie pamietam co myslalam: Moje zycie nie zmienia sie od lat! Przez 20 (wtedy) lat to ciagla syzyfowa praca, walka z ludzmi, z praca, w domu, w szkole. Latwo jej mowic, bo ona juz wyszla z tego, dala rade, ma dobra prace, rodzine jak chciala i przede wszystkim SWIETY SPOKOJ. A mi jest ciagle pod gorke i to sie pewnie nigdy nie zmieni.
Teraz ja jestem ta kolezanka. I mowie – Nie traccie nadziei i robcie dalej swoje…
Do nastepnego.