A wiec zaczynam swoja opowiesc.....
Moja przygoda z Floryda zaczela sie 2 pazdziernika w sobotni poranek. Lot z Dublina do Orlando trwal 9 godzin. Bylam troche niewyspana z powodu imrezy pracowniczej poprzedniej nocy, w ktorej uczestniczylam. Zasiadlam w swoim fotelu szykujac sie mentalnie do odsypiania, kiedy towarzyszka obok zagadnela ni stad ni z owad – My name is Marie. Tak krotko I wprost. Troche smiesznie…. Rozmowa owocnie jednak sie rozwinela – okazalo sie, ze rozmawiam z nauczycielka i milosniczka….pop-psychologii. Wysluchiwalam cierpliwie nauk niejakiego Abrahama, ktory prawil swoje zlote mysli na potrzeby publiki. Jednak nie na moje potrzeby. Ale czulam, ze nauczycielka potrzebuje wymiany energetycznej, a ja lubie sluchac ludzkich historii. I tak dowiedzialam sie, ze chciala miec rodzine, dzieci, ale nie mogla znalezc odpowiedniego faceta. Wiec postanowila nie uzalac sie nad soba I przechodzila do rzeczy robiac wywiady z potencjalnymi kandydatami na temat posiadania dzieci – chcesz czy nie? Nie? Krotka pilka – nastepny! Byla juz w wieku ok. 30 kiedy w koncu znalazla odpowiednia osobe I stworzyla rodzine. Niestety po latach zwiazek sie rozpadl – jednak dzieci przyniosly jej spelnienie. Niedawno zostala takze babcia. Przegadalysmy tak caly lot I z mojego snu wyszly nici. Marie nauczala mnie troche, zadawala pytania ktore niejaki Abraham kazal sobie zadawac - co Izabell chce? Wybieraj tylko te mysli, ktore maja Cie doprowadzic do tego co chce... Pozwolilam jej na to nauczanie. Troche ze zmeczenia i braku checi £amania pewnych pop psychologicznych teksow, a troche z dziwnego poczucia, ze to jej dziwnie pomaga....
W koncu wyladowalam w swiecie slonca I ciepla. Moja skora jak roslinka zaczynala sie rozbudzac, czulam jak witamina D oblewa moje neurony. Wiedzialam takze, ze pewnie przez ten czas bede niezla “blondynka”, nieznajac zasad nowego kraju I nie wiedzac co? gdzie? jak?. A ja strasznie tego nie lubie....... Ale pozniej, po przyzwyczajeniu sie do nowego miejsca – czuje sie jak w domu. Plan byl taki – 6 dni w Orlando I 6 dni w Miami .
Po wyladowaniu dostalam sie do hotelu, gdzie przywital mnie recepcjonista….z polskim nazwiskiem. Prosze, jestesmy wszedzie…. Poniewaz bylam wykonczona walnelam sie do lozka I przespalam pierwsze godziny w Orlando . Wczesnie rano z nowa energia wyruszylam do Discovery Cove (zdjecia juz Wam wkleilam) na zabukowane wczesniej plywanie z delfinami. I zaczela sie przygoda.
Popularna High Way w Orlando to International Drive. Moje pierwsze kroki poniosly mnie do przystanku autobusowego, ktorego oczywiscie nie moglam znalezc. W okol pusto. Wszyscy maja samochody. Wiec czlapie gdzie mnie intuicja poniesie a tutaj nagle zatrzymuje sie samochod – do you need help? Szukam przystanku autobusowego do discovery cove – odpowiadam. Ale ja moge Cie podrzucic - odpowiada facet. Chyba go pogie£o – mysle sobie. Nie, dziekuje. Odjezdza. Nie mijaja 2 min I zatrzymuje sie nastepny samochod. Ojej, nie podoba mi sie to– mysle sobie. Czuje sie coraz bardziej spieta - jak blondynka we W£oszech. Zbyt duzo uwagi sciagam idac tak ulica. W koncu docieram do przystanku I ruszam na spotkanie delfinom.
Discovery Cove jest sztucznie stworzonym tropikalnym rajem podzielonym na trzy glebokie baseny I plaze. W dwoch turysci doswiadczaja spotkania z butelkowymi nosami, a jeden duzy jest wypelniony tropikalnymi rybami z ktorymi mozna ponurkowac. Takze w jednym plytkim dosyc basenie mozna sobie postac I byc dotknietym przez plaszczki. Na zdjeciach wszystko wygladalo takie duze, jednak na zywo tak nie jest. Moje plywanie z delfinami zostalo wyznaczone na godz. 12, mialo trwac 30 min. Kiedy nadeszla pora zaczal sie show. Najpierw zostalismy polaczeni w grupy po 6 osob I szlismy do naszego delfina. Moj delifn byl starszym 40-stoletnim jak na czlowiecze lata ssakiem. Byl olbrzymi…. Myslalam, ze cos poczuje, bede oszolomiona spotkaniem, energia zostanie wymieniona. Ale nic takiego sie nie stalo. Na poczatku moglismy poglaskac delfina, przeplywal obok nas, szybko wracajac po swoja nagrode. Dotykanie delfina moge porownac do dotykania skorzanej, twardej kanapy – dokladnie takie mialam odczucie z ta roznica, ze kanapa nie jest tak piekna I energiczna jak delfin. Trenerka opowiadala nam o zyciu delfinow, ich zasadach przetrwania I wspolzycia. Nastepnie zostalo odstawione kilkanascie trikow na zawolanie – podnosimy rece do gory – zakrzykuje trenerka – delfin wydaje smieszne piski. Udajemy ze gramy na pianinie, delfin smiesznie porusza glowa. Wszyscy sie zasmiewuja, dzieci piszcza a ja….. usmiecham sie lekko rozczarowana brakiem jakiejs takiej naturalnosci w tym wszystkim. Poniewaz bylam sama trenerka zawolala mnie do poglaskania brzucha delfinka. Obrocil sie wielki kloc na grzbiet I moglam pomasowac mokry burzch. Prosze spojrzec sie do kamery! – uslyszalam. O nieeee, nie podobalo mi sie to. Sztucznie ustawione przedstawienie. Ostatnia minuta zostala zaliczona do pierwszej I jedynej czynnosci, ktora mozna nazwac plywaniem – pociagniecie przez delfina. Zlapalam sie olbrzymiej pletwy na grzbiecie – byla twarda jak deska surfingowa. Druga reka zlapalam sie pletwy bocznej rownie twardej I ….zostalam tak pociagnieta ostro, ze az niemo uformowalam mine krzyku z wrazenia. Delfin chyba to poczul, bo nagle zwolnil I dalej ciagnal mnie spokojnie. Poczucie sily jakie te zwierzeta maja jest niesamowie - moje serce, ktore podskoczylo zaskoczone to zapamieta. Jak oglada sie zdjecia czy telewizje I widzi sie te ssaki, nie zdaje sobie czlowiek sprawy ile mocy istnieje w ich ciele. Jednak na tym plywanie sie skonczylo. Wiekszosc okazala sie trikami pieknie I komercyjnie opakowanymi dla rozbawionej gawiedzi, albo raczej dla dzieci, ktore mialy wielka radoche. Bylam rozczarowana... A takze bylam rozczarowana brakiem odczuwanej przeze mnie enrgii w spotkaniu z delfinami – wydawaly mi sie takie niedostepne, wyrwane z morskiego swiata przez czlowieka I jego pozytywny reinforcement, jednak nie do konca istniejace w naszym swiecie – bardzo skupione na zabawie nakrecanej przez czlowieka. Zero delfina w delfinie – ze tak sie wyraze - tylko triki, triki. Respekt do swiata zwierzat opiera sie na tym, ze one nic dla mnie nie musza - a tam choc nie zmuszane byly czescia zabawy, jednak widac bylo iz sa skupione na tych rybach trzymanych przez terenerow. Nie czulam, ze jest to doswiadczenie ktore zalicze do najwazniejszych w zyciu. Zbyt komercyjne, jakby oddalone….. Rozumiem nalezyte trzymanie reki na pulsie, ale juz bardziej cieszylabym sie zwyklym plywaniem otoczona delfinami, niz trikami – gdybym byla tym zainteresowana poszlabym do cyrku. Jednak jeden moment wydawal mi sie magiczny – kiedy delfiny wyskakiwaly nad wode, robiac rozne akrobacje mozna bylo widac po nich jak to uwielbiaja I udalo mi sie uchwycic nie raz jak uwalniaja dzwieki I piski w trakcie skokow. Wowczas czulam ich sile, wybic sie tak wysoko cialem ktore wazy ze 50 kg – wow. To jest widok! A nie wspomne o Orkach – I ich cielsku—ale o tym pozniej.
Zdjecia byly nam robione przez caly czas zabawy, mozna bylo je pozniej obejrzec I wybrac te, ktore nam sie podobaly. Oczywiscie wybralam tylko takie, na ktorych nie patrzylam sie w kamere, ale spontanicznie patrzylam na delfinka.
Reszta dnia minela na opalaniu I jedzeniu. Slonce niezywkle ostre juz po godzinie zarumienilo mnie jak placek na patelni. Od tamtej pory codzien kladlam krem na twarz I cialo, a wlosy smarowalam oliwa, bym nie zostala wysuszona na wior – ile ja sie nasmarowalam….mowie Wam....
Drugo dzien – SeaWorld – I byl to moj ulubiony park. Uwielbiam obserwowac zwierzaczki (w tym ludzi jak wiemy) I sa one wdziecznymi modelami. Wszelkie morskie stworzenia mozna bylo podpatrzec w tym miejscu a niektore byly tak niesamowite, wielgasne….. jak krowy morskie itd…Najbardziej magiczne miejsce jakie zapadlo mi tutaj w glowie byly baseny podziemnne, w ktorych pluskaly sie delfiny… Czulam sie ze wstapilam do swiata Malej Syrenki I doswiadczam piekna podwodnego swiata razem z nia. Promienie slonca przenikaly szklana tafle, rafy bujaly sie spokojnie w rytm pradow wodnych a delfiny tanczyly w okol tego wszystkiego jak najlepsze baletnice…. Przypomnial mi sie taki moment, kiedy na Mazurach w swym nastolatkowym czasie zanurzalam sie w rzece w masce I pozwalalam swojemu cialu opadac powoli na dno. Rzeka na mazaruch jest przezroczysta I obserwowalam wtedy slonce przebijajace sie przez wode, przecinajace jak laser jej sedno roziskrzajac kolorami kamienie na dnie. Bylo wtedy tak cicho….. tak spokojnie….. Tak pieknie….Jak w plodach matki…. Patrzac na te same przeblyski swietlne w SeaWorld czulam sie wowczas bardzo szczesliwa. Choc zawsze towarzysza tu odczucia takze sprzeczne – w koncu sa zamkniete w klatkach… nie ma wolnosci….Akuratnie parki w Orlando nie naleza do malych I wszelkie wybiegi sa wielgasne… co I tak nie zamyka wszystkich pytan, prawda?
Trzeci dzien poswiecilam Aquatica – waterpark. Uwielbiam zjezdzalnie. Tutaj musze powiedziec, ze spisali sie na medal – zabawa przednia. No I maja przystojnych ratownikow hehe I z jednym mialam wstydliwa sytuacje – mozna by dolaczyc ja do jakiejs dobrej komedii. Siedzialam na wielgasnym kole ratunkowym I splywalam rwaca miejscami rzeka. Ratownicy siedzieli co kilka metrow na wysokich krzeslach patrzac sie pusto w wode. Wiec pomachalam do jednego, ktory akuratnie na mnie spojrzal a on w odpowiedzi wskazal kilkakrotnie palcem na mnie. Odruchowo spojrzalam w dol I zauwazylam moja dorodna piers wygrzewujaca sie w sloncu na nagusa jak trza! Gosh! Szybko naciagnelam bikini z wyrazem lekkiego zaklopotania na twarzy. No coz, jego wyraz twarzy ukazal szeroki rzad bialych zebow J I made his day – jak to sie mowi haha i niczym mi sie nie zrewanzowal - damn it! haha
Dwa ostatnie dni (gdzie 6 dzien mial byc na podroz do Miami ) niezaplanowalam z wyprzedzeniem. Zawsze pozostawiam miejsce na spontan. I mialam tutaj problem - ktory park wybrac - z opisow nic mi nie odpowiadalo – Disneyworld czy Universal. Po malym researchu doszukalam sie wycieczek do Kennedy Space Centre - NASA. Ooooo to byloby cos dla mnie – jednakze wszystko bylo juz zabukowane, za pozno sie obudzilam. Wiec pozostala mi jakas dalsza dziecinada.
Po Aquatica postanowilam przejechac sie do Universal City Walk, poniewaz czytalam, ze mozna tam dobrze zjesc a przy okazji moge dowiedziec sie co oferuja w parku. By the way – mialam wielkie problemy z jedzeniem. Znalezienie czegos co nie zawiera miesa, lub ciezkich sosow, lub po prostu jest ugotowane a nie gleboko smazone - graniczylo z cudem. Malo warzyw, za to duzo ziemniakow takze obsmazanych. Mialam bardzo niezdrowa diete tamtego czasu. A jak sie doczytalam w City Walk maja duzo wlosko-hiszpanskich restauracji. Chociaz Floryda jest okupowana przez hiszpanow, kubanczykow – jakos na jedzenie sie to nie przekladalo. Co do parku kusilo mnie Harry Potter experience, ale tylko dlatego, ze miala to byc gotycka makieta, z glownym zamkiem na czele, ktory odzwieciedla moje gotyckie – fantasy ciagaty. Wyobrazalam sobie swietne gotyckie zdjecia. Tyle, ze sama historia Harry Potter jakos nigdy mnie specjalnie nie pociagala. Pozostawilam wiec to do rozwazenia.
Kiedy znalazlam sie w Uniwersal wybralam jamajska restauracje (sprawdzajac wczesniej menu) I zasiadlam do stolika. I tu zaczal sie jeden ze szczesliwych zbiegow okolicznosci. Zamowilam drinka I pani poprosila mnie o dowod. Aaaaa – zazartowalam – jak to milo, ze sie mnie jeszcze o to pyta – ciagnelam nadal podajac swoje dokumenty. A nas nikt nie pyta – uslyszalam glos z tylu. Odwrocilam sie I zobaczylam pare z sympatycznym wyrazem twarzy. Mieli okolo 50-tki, jak pozniej sie okazalo Brad I Terry. Brad byl bardzo wygadany, zaprosil mnie zaraz do stolika i rozpoczelismy zywa dyskusje na temat zycia I zjawisk psychologicznych. Bylam bardzo szczesliwa, ze przez taki przypadek spotkalam swietnych ludzi z mojego swiata analizowania. Brad zapytal sie co mysle o hipnozie - dziwne pytanie. Odpowiedzialam, ze sceptycznie jak do wrozb, badania nie pokazuja jej wiekszej efektywnosci. Okazalo sie ze Brad jest hipnotyzerem I bedzie mial show w Orlando na ktory mnie zaprosil. Oczywiscie – jestem bardzo otwarta na wszelkie doswiadczenia, nawet takie ktore generalnie nie znajduja wiekszego poparcia w nauce. Bo kto wie - do diaska – czy jest jedna odpowiedz I sposob badania na wszystko. Ale najlepszy zbieg okolicznosci okazal sie ich plan pojechania do Kennedy Space Centre! To bylo jak przeznaczenie – kiedy sama sprawdzalam, miejsc nie bylo – a tu poznaje fajna pare, ktora jeszcze promieniuje tak swietna energia a na dodatek Brad wykazywal sie sarkastycznym humorem, ktorym akuratnie sama chetnie sie posluguje. Od poczatku czulam, ze biora mnie pod swoje skrzydla I tyle szczescia jakie przynioslo mi przebywanie z nimi juz dawno wsrod ludzi nie czulam. Moglam byc soba – rzucajac teksty, czesto niepopularne I dyskutujac zawziecie z Bradem. Terry, bardzo spokojna przysluchiwala sie wszystkiemu. Bylam zaskoczona jak Brad okazywal swojej zonie uwage, co chwile glaszczac jej ramie, czy wlosy – po 25 latach malzenstwa moglam obserwowac milosc, ktora utrzymala sie w akcji, w czynach – nie pustym staniu obok siebie I znuzonych latach bo tak trzeba.
Ale z drugiej strony nie dalabym sobie reki uciac czy Brad jest taki grzeczny i niewinny – lubl rozmawiac I flirtowac z kobietami obok, a ze jest wysoki I meski nie bylo trudne przyciagnac zenska czesc poulacji. Jednak Terry nie wykazywala zadnego strachu, spokojnie usmiechajac sie I pozwalajac mezowi blyszczec, poniewaz ona sama nigdy nie byla zaniedbywana w tym flirtowaniu - Brad nigdy niezapominal wyrazac sie o swojej zonie nie inaczej jak ze slowem "beautiful". Energia jaka pomiedzy nimi byla, ta jego niezmordowana chec dotykania, glaskania po ramieniu - milo bylo patrzec. Ale nie mowie z drugiej strony - jak to ja - ze to co widze jest klarownie czyste, prawda? Pewnie nie jedno moglabym wygrzebac, gdybym sie postarala.... (to jest wlasnie nie wierzenie ze ksiezyc ma tylko jedna strone i to ta na ktora patrze).
I mialam to obserwowac miliony razy podczas nastepnych naszych godzin. Pierwszy przystanek NASA – serce lotow w kosmos, pierwszego lotu na ksiezyc, tehchnologi, naukowych wynalazkow – to co tygryski jak ja lubia najbardziej. I o tym nastepnym razem.....
cdn.