Moje egzaminy jak zwykle mnie wymeczyly. Nie moglam sie doczekac kiedy juz sie skoncza I kiedy bede mogla zabrac sie za rozwoj kreatywno – wizualnej czesci mnie. Moja impreza urodzinowa wybuchla z pelna pompa po tygodniu, 15 maja. Moj przyjaciel przylecial z Polski by byc przy mnie w tym dniu, kw ktorym oficjalnie zostawiam za soba dziescia lat. Obawialam sie, ze nikt sie nie zjawi na imprezie albo, ze przyjdzie malo ludzi. To ta czesc mnie, ktora czasami szepcze z przeszlosci, ze nie zasluguje na czyjes zaangazowanie w moj swiat. W koncu prosty nie jest, a czesto takze popycha innych do spojrzenia na rzeczy, ktore nie chca byc zobaczone. Albo sie mnie kocha, albo nienawidzi. I okazalo sie, ze jestem lucky Girl, bo sa tacy, ktorzy przyszli i sprawili, ze mialam najlepsza impreze urodzinowa ever! (wybaczcie ponglish :)). Dawno nie bylam tak szczesliwa – czulam sie akceptowana I pelna energii. Wino lalo sie kieliszkami – ja postanowilam pojsc na zywiol I pomieszalam z piwem I oczywiscie przez nastepne trzy dni cierpialam nieprzerwanie. Do tego stopnia, ze ogarnela mnie chetka na ogorki kwaszone, zjadlam ich piec, potem wypilam wode po nich, potem wypilam kolejno litr soku cytrynowego I litr jablkowego I nadal nie moglam uporac sie z pragnieniem I bolem glowy. Dobrze, ze do nastepnego takiego swietowania okraglej liczby mam 10 lat :))
Wspominalam cos o lekcjach jakie wyciagnelam z tego czasu. Mianowicie uswiadomilam sobie mocniej jak bardzo jestem selektywna jezeli chodzi o ludzi. Na imprezie znajomi bardzo szybko poodnajdywali ze soba wspolny jezyk, choc pochodzili z moich roznych swiatow – swiat college, swiat salsowy, swiat pracy I pojedyncze jednostki calkowicie ze swiata zewnetrznego, poznani gdzies po drodze. Ale laczyla ich jedna cecha – zdolnosci do glebokich rozmow o zyciu, mniejsze lub wieksze podejscie analityczne do zycia, sposob widzenia swiata w roznych jego wymiarach. Objawila sie moja introwertyczna energia w calej okazalosci I okazalo sie ze dziala wysmienicie w tworzeniu zwartej od poczatku grupy. Ze wszystkimi tymi ludzmi znajomosci rozwijaly sie po malu, po kroku, po drodze doswiadczajac moje mocne stwierdzenia na temat swiata I natury ludzkiej, ich chec rozmowy na ten temat, moja chec wymieniania z nimi bez owijania w bawelne mysli. Zauwazylam jak jestem ostrozna w dobieraniu sobie znajomych – nie rzucam sie na znajomosci, nie wypowiadam wielkich slow szybko I bez wiednie. Przypomina mi sie tu dziewczyna z Filadelfii, ktora po paru minutach rozmowy ze mna zarzucila – ah, myslalam, ze nie spotkam tutaj takiej osoby jak ja, a tutaj zobacz. Jestes jak moja siostra! Poczulam, ze mnie to I rozsmiesza a takze lekko frustruje. Jak mozna marnowac wazne slowa na cos, co nawet sie nie poznalo, nie zbadalo, niezaakceptowalo jasnych I ciemnych stron. I ja wierze, ze ona wierzyla w co mowila – a wiadomo wiara jest dla mnie problemowa. Odkrylam, ze nie lubie wielkich slow rzucanych po drodze od i do obcych w sumie ludzi – ah czuje sie jakbysmy byly Siostrami, oh czuje jakbym znala Cie od zawsze. Jak dla mnie przypomina mi to reakcje dziecka, ktore odrazu reaguje bez zastanowienia I potrafi pojsc z obcym myslac, ze wszyscy sa tacy sami ono samo. Na moj mozg prawdziwie glebokie zwiazki, ktore moge oblec w slowa wazne zabieraja czas I wysilek. Do ludzi generalnie mam stosunek otwarty ale badawczy, powoli dajac sie odkrywac I powoli odkrywajac ich. Przeciez latwo jest wylac dziecko z kapiela. Latwo jest wypowiedziec wielkie slowa, jak kazde dziecko to robi – ale dojrzalosc rozumie, ze sa rzeczy tak cenne, ze nie sa spotykane na kazym kroku. Tak jest ulozony swiat. Zreszta wiekszosc Mistrzow Madrosci, Deep Thinkers zalecaja spokojne podejcie, przypatrzenie sie z ciekawoscia, pozwolenie na rozwoj krok po kroku, bez lapczywego, desperackiego podejscia, ktore buduje mosty na nieznanej rzece. I z tej strony takze o tym teraz opowiadam. Albo przypatrzmy sie naturze – jest perfekcyjne zbalansowana, pomiedzy zyciem I smiercia, narodzinami I przemijaniem, deszcz - slonce - woda - ogien. Na moja glowe, kazde jej zachwianie jest odejsciem od zdrowych emocjonalnych zrodel. Niezrozumcie mnie zle – rozmawiam z ludzmi, jestem ich ciekawa I zawsze gotowa by cos z siebie dac aby sprawic by bylo lepiej, by pobudzic do rozwoju. Ale nie jest to rzucanie sie jak glodny do chleba, by zaspokoic potrzebe wielkich slow, wielu znajomych, a przy tym wlasnej samotnosci, ktora przez to objawia swoja obecnosc. A to dlatego, ze wewnetrznie nie jestem sama. Dlatego ludzie przychodza do mnie bo chca, nie dlatego ze podalam im smakolyk w postaci slodkiego zachowania I wielkich slow. Balans…
I tak przez caly ten czas przebywajac wsrod ludzi, czuje sie wyczerpana. Moj balans zostal zachwiany. Musze podlaczyc swoje zrodlo do kontaktu energetycznego w mojej jaskini, gdzie nie ma ludzi z energia, ktora zawsze jest przeze mnie wyczuwalna a ja wtedy automatycznie uwazna I skupiona wewnetrznie. Lecz z drugiej strony bylam bardzo szczesliwa wsrod ludzi, radosc celebrowania z nimi moich urodzin byla wielka. Nie wyobrazam sobie by ich nie bylo przy mnie tego wlasnie dnia. Ten dzien byl lepszy z nimi niz bez nich. I czuje, ze bardzo mnie do nich zblizyl.
Wiem, ze to zawsze brzmi dziwnie kiedy wypowiadam slowa – nie lubie milych ludzi. Oczywiscie nie chodzi o doslownie milych ludzi, ale chodzi o tych milych 24 godzine na dobe, pomagajacych wszystkim jak leci, nie umiejacych odmowic kiedy przekraczane sa granice, I w tym jak dla mnie nie posiadajacych jasnych granic wlasnej osobowosci. Jakby takie osoby rozplywaja sie w innych. Nie lubie takze ludzi nie - milych czyli wiecznie odmawiajacych, wiecznie nieusmiechnietych. Natomiast lubie ludzi w balansie, ktorzy sa kulturalni dla kazdego ale nie oddaja calego swojego czasu I serca dla swiata w ogole nie zajmujac sie swoim swiatem– bo wtedy jak dla mnie sami przestaja istniec. Najpiekniejsze w czlowieku sa jego barwy, barwy o wszelkich odcieniach. Jest tam I kolor slonca, uprzejmosc blekitu, ale takze czasami zielen wlasnego spokoju I kontemplacji, oraz czerwien wlasnego wewnetrznego swiata. I tak jest czas dla rodziny, dla dzieci, ale istnienie po jednej stronie, bez wlasnego swiata, przyjaciol a potem wlasnego wewnetrznego zrodla nie jest - na moj mozg – madre i zdrowe. Nie mowie, ze jest negatywne, bo w koncu nic co zyje nie jest niszczone - jak tylko wlasna glebie zycia w zgodzie z naturalnym porzadkiem, a takze dojrzalosc - ktora wlasnie jest tym naturalnym porzadkiem. Zawsze wtedy zadaje sobie pytanie kiedy widze osobe za mila – jaka pustke wypelniasz w sobie, ze tak bardzo chcesz byc lubiany przez wszystkich? Jaki wlasny obraz w sobie nosisz, jak smutny skoro potrzebujesz budowac go poprzez akceptacje I dobre slowo od wszystkich? Przy tych zamknietych zadaje pytanie – co sie stalo, ze tam bardzo boisz sie otworzyc? Co Cie zamrozilo, ze nie potrafisz dac cos z siebie innym?
Ale gdzie jest ten swiat idealny? Zyjemy na nim, tylko w nas cos sie placze. Do madrego zycia nalezy dojsc samemu wlasna praca - nikt nam nie podarowal go w prezencie na urodziny.
I tak sobie myslalam po drodze radowania sie i swietowania. A potem otrzymalam nastepny temat do zastanowienia – bardzo wazne wydarzenie – o tym juz wkrotce.